Patrzę na football, jak na wielki teatr [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Karolina Misztal
Tomasz Malinowskitomasz.malinowski@pomorska.pl

Patrzę na football, jak na wielki teatr [rozmowa]

Tomasz Malinowskitomasz.malinowski@pomorska.pl

Futbol, wszystko jedno czy w wydaniu ligowym, reprezentacyjnym, czy tym międzynarodowym - to jego żywioł. Krzysztof Materna znany jest Czytelnikom, jako znakomity satyryk. O piłce opowiada jednak z równie wielką pasją.

- Ustalmy na początku, czy o piłce nożnej zamierzamy rozmawiać poważnie czy jednak z lekką ironią?
- Gdyby pan postawił mi to pytanie w czasach poprzedniego PZPN, to moglibyśmy - oczywiście - rozmawiać ironicznie. Ale w związku z nadzieją, którą wiążemy z naszą reprezentacją rozpoczynającą za tydzień finałowy turniej mistrzostw Europy, musimy rozmawiać wyłącznie poważnie. Jej udział w finałach Euro staje się dziś sprawą wręcz narodową. A co do przeszłości, to udało nam się z Wojtkiem Mannem, owszem, wykonać parę ponadczasowych skeczy, które dzisiaj są tak samo „na czasie”, jak kiedyś. Jednak już ten o PZPN przestał być aktualny w momencie, kiedy Zbyszek Boniek stanął na czele związku i wprowadził istotne zmiany.

- Franz Beckenbauer uważa jednak, że piłka nożna to najbardziej poważna z niepoważnych rzeczy...
- Świetnie, że mogę podzielić pogląd Beckenbauera (śmiech!), którego pamiętam jeszcze z czasów dziecięco-młodzieżowych jako fantastycznego piłkarza. Także jako człowieka, który mówił o futbolu zawsze z wizją i miał szacunek dla futbolu w aspekcie prawdziwego widowiska.

- Jerzy Pilch, który gościł na tych łamach, twierdzi: „Kto nie zna uczucia, które ogarnia jestestwo ludzkie, gdy piłka siądzie na podbiciu i po chwili zatrzepocze - obok rozpaczliwie interweniującego bramkarza - w siatce, ten może i jest człowiekiem. Ale częściowym. Ani świata, ani człowieka drugiego nie zrozumie w pełni”.
- Każda z osób interesujących się piłką i przeżywająca związane z nią emocje ma inne spostrzeżenia, inne doznania. Z Jurkiem łączy mnie, niewątpliwie, miłość do futbolu. Ponieważ hołduję zasadzie mówienia prawdy, to powiem, że sam w piłkę grałem słabo, stąd nie znam tego uczucia związanego z podbiciem. A że grałem w koszykówkę, mógłbym to transponować np. na miękki nadgarstek, po którym piłka ląduje, za trzy punkty, w koszu.

Materna: - Dla Euro 2012 można było zrobić jeszcze więcej. Gdyby, niestety, nie polityka.
Tomasz Bolt Krzysztof Materna znany jest Czytelnikom, jako znakomity satyryk. O piłce opowiada jednak z równie wielką pasją.

Mnie pasja do futbolu pochłonęła z zupełnie innego powodu. Jest nim widowisko! Patrzę na to zjawisko, jak na wielki teatr. Jeżeli oprócz tej całej kolorowej oprawy, którą potrafią stworzyć kibice obu walczących ze sobą drużyn, wyzwalanych emocji sportowych, oglądam spektakl, w którym grają artyści, to mam wówczas uczucie absolutnego spełnienia.Wiem, że obserwuję działania ludzi nieprzeciętnych, nieprzewidywalnych! W sensie nie tylko umiejętności technicznych, czyli piłkarskiego warsztatu, ale też takich, którzy potrafią w sposób niestereotypowy rozwiązywać sytuacje boiskowe powstające w jednej sekundzie. Zagrania piętą, strzały przewrotką, inne wręcz cyrkowe sztuczki. Jak dla przykładu w gąszczu nóg można znaleźć piłkę, siebie w tym wszystkim i podać do partnera z dokładnością milimetra? Przecież to wykracza poza strategię gry. To potrafią jedynie najwięksi artyści świata, którym bliżej do uprawiania sztuki cyrkowej, posiadający ogromną intuicję, a jednocześnie umiejętność improwizacji.

- Lubi pan rozprawiać o piłce, to się czuje. Czy z tego m.in. powodu do realizacji swoich artystycznych projektów dobiera sobie znawców futbolu?
- Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie przyjaźnię się czy nie współpracuję z osobami, które patrzą na mnie jak na idiotę, kiedy mówię o swojej pasji do piłki. To dotyczy wielu znakomitych ludzi.

- Wojciecha Manna także?
- Wojtek jest osobą, która kibicuje w zaciszu. Wiem, że emocjonuje się, lecz tylko ważnymi dla niego meczami. Jedyny, na którym z nim byłem - pamiętam do dzisiaj. Tylko dlatego byliśmy razem na stadionie, że był skazany na podróż ze mną z Krakowa do Warszawy... maluchem. A ja postawiłem jako warunek przyjazd do Zabrza na mecz Polska - Grecja. To była sensacja, że pojawił się na stadionie. Nie powiem, że... spał, ale też nie widziałem u niego jakichś nadzwyczajnych emocji. Był bardzo powściągliwy, aczkolwiek cieszył się, jak nasza reprezentacja zdobyła bramkę. Na pewno jest sportowym patriotą!

- W 2012 r prowadził pan, w jednej z komercyjnych stacji, program pt. „Strefy Euro”. Dowiedział się pan wówczas więcej o piłce i Polakach?
- Przede wszystkim był to program misyjny i nie mogliśmy się nadziwić, dlaczego telewizja publiczna nie poświęca czasu na przygotowania do Euro organizowane w Polsce. A przecież były lub mogły być ważnym krokiem, choćby w zmianie naszej mentalności, nie wspominając dokonań w infrastrukturze kraju. Nikt jednak się specjalnie tym nie interesował, że zorganizowanie tej rangi imprezy uruchamia mnóstwo nowych ścieżek. A przecież mogłoby uruchomić więcej. Dużo ważniejsze było zainteresowanie drużyną Franciszka Smudy. Media goniły za sensacją, czy reprezentanci...piją herbatę czy oranżadę, jakie dostają zastrzyki? Was, dziennikarzy nie interesowało poszukiwanie odpowiedzi na pytanie, jak tak wielka i prestiżowa impreza wpływa na samorządy i społeczności lokalne.

- Program interesował Polaków?
- Nie, słupki oglądalności nie były imponujące. Jeżeli o mnie chodzi, to dowiedziałem się z tego programu więcej niż kibice, w ogóle nasze społeczeństwo. Od gości w nim występujących, a aktywnie uczestniczących przy organizacji turnieju usłyszałem bardzo ciekawe rzeczy. Jak pan myśli, z czym w naszym kraju mamy największą trudność?

- Nie chcę... przestrzelić!
- Okazuje się, że w uzgadnianiu kompetencji i dowództwa. Na płaszczyźnie konsultacji międzyresortowych nie dochodzi do burzy mózgów. Na tym forum rozgrywa się walka o przywództwo: aby tylko nie utracić swojej władzy. To jaskrawo pokazuje mentalność naszego społeczeństwa, wszystkie jego najgorsze cechy. Jest przyczynkiem do jego rozpadu jako jedności. Może nas zjednoczyć żałoba czy wielki sukces, ale pośrodku trwa cały czas wojna. To odnosi się zresztą do wszystkich opcji politycznych.

- To tak, jakby z zawodników, którzy nie byli drużyną, stworzyć zespół...
- Tylko wtedy jest to możliwe, kiedy uzgodnimy, że ego zostaje z tyłu, a łączy nas wspólna sprawa. To dotyczy i starych, i młodych; i tych najdroższych, i tych, którzy dopiero będą najdrożsi. I taka jest różnica między piłkarską kadrą, która była a obecną. Dokonał tego praktycznie jeden człowiek. Nazywa się Adam Nawałka; gość nie dysponujący jakimiś nadludzkimi umiejętnościami.

- Czym pan zatem tłumaczy fakt, że po turnieju sprzed czterech lat, w trakcie którego bardzo szybko nasza reprezentacja ląduje za burtą, zainteresowanie piłką nożną jeszcze wzrosło?
- Ależ ja nie dyskwalifikuję dorobku tamtego turnieju Euro! Dla mnie jest widoczny w wielu dziedzinach, najmniej pod względem piłkarskim. Zaprosiłem do jednej z audycji burmistrza małego miasteczka, walczącego o status ośrodka pobytowego dla reprezentacji. Okazało się, że chciał gościć u siebie wyłącznie drużynę Włoch, bo ma szczególny sentyment do tego narodu. Postanowił zorganizować więc mecz strażników miejskich ze... Strażą Watykanu. Zapytałem: Co ma Watykan do reprezentacji Italii? Oni muszą mieć kontakty! - usłyszałem w odpowiedzi, która rozbawiła mnie do łez. To nie był żart, raczej żar w oku tego samorządowca. I taki żar istniał w tysiącu miejscach w kraju i przekładał się np. na strefy kibica czy wolontariat. Dla mnie były to największe wartości, choć można było dla Euro 2012 zrobić jeszcze więcej. Gdyby, niestety, nie walka polityczna...

- Młodość to w pana życiu Sosnowiec, w którym stacjonuje zasłużony dla polskiego futbolu klub Zagłębie. Ale nie piłka nożna wówczas była najważniejsza...
- Poświęciłem się młodzieżowej lekkiej atletyce, biegom sprinterskim. Parę dziewczynek krzyczało, jak wygrywałem w biegu na 100 m (śmiech!).

Materna: - Dla Euro 2012 można było zrobić jeszcze więcej. Gdyby, niestety, nie polityka.
Szymon Starnawski - Mnie pasja do futbolu pochłonęła z zupełnie innego powodu. Jest nim widowisko- mówi Materna.

- Bieganie sprintów to był świadomy wybór?
- Raczej efekt pewnych uzgodnień rodzinnych. Tego, że sport w moim domu był jednym z kanonów wychowawczych. Nie mogłem pójść na prywatkę, za to na trening już tak. Ojciec trzymał mnie krótko, sam wyniósł to z jezuickiego, bardzo surowego gimnazjum; przedwojennego. Ale piłka krążyła w moich żyłach. Z ojcem byłem na meczu Polska- Związek Radziecki w Chorzowie. Na własne oczy widziałem, jak nasz Cieślik strzelił dwa gole Jaszynowi.

- Świadomy przesłania, które towarzyszyło tej wygranej?
- Oczywiście, że tak! Miałem już parę lat i byłem wtajemniczony przez tatę. A potem uczestniczyłem w tych głupich antagonizmach typu Śląsk - Zagłębie. Znałem wielu legendarnych sosnowieckich piłkarzy, m.in. reprezentacyjnego napastnika i mistrza olimpijskiego z Monachium, Andrzeja Jarosika, który mieszkał na tej samej ulicy. Nawiązałem wiele przyjaźni z rodzinami ówczesnych idoli kibiców Zagłębia. A potem taką osobą, która umożliwiła mi przyjaźń z zawodnikami drużyny Kazimierza Górskiego był Henryk Loska.

- Ta epoka w polskiej piłce związana z trenerem Górskim i to pokolenie piłkarzy są panu najbliższe?
- Nie powiem, że wyłącznie oni, ale akurat w moim życiu byli pierwsi. Kręcenie się młodego artysty przy znanych piłkarzach imponowało obu stronom. Nie byłem w tym, na szczęście, osamotniony. Towarzyszyli mi: Wojtek Gąsowski, Stefan Friedman, bracia Andrzej i Janusz Zaorscy, dzięki którym poznałem trenera Jacka Gmocha. To był okres, w którym piłkarze uczyli mnie innego patrzenia na piłkę, bardziej zawodowego. Nie tylko ważne było, kto wygra; dowiedziałem się, z czego bierze się ta czy inna pozycja zawodnika na boisku, czyli uczyłem się czytania gry. Przekonałem się wówczas, że telewizja nigdy nie da pełnego obrazu, bo kamera biegnie za piłką. W futbolu totalnym jest to odczuwalne szczególnie, bo wszyscy grają jednocześnie. Tak wyglądały początki; później te kontakty z piłkarzami rozwijały się w naturalny sposób. Zaprzyjaźniłem się z Władkiem Żmudą, później przyszła znajomość ze Zbyszkiem Bońkiem czy z Grzegorzem Lato, u którego gościłem w Toronto.

- Przed nami Euro we Francji. Drużyna Adama Nawałki zaskoczy Europę czymś pozytywnym?
- Tajemnica piłki, jej atrakcyjność polega między innymi na tym, że najsłabszy może wygrać z najlepszym. Podchodząc do tego czysto racjonalnie, to jak oglądam sobie powtórkę legendarnego już meczu Polska - Niemcy na Stadionie Narodowym i widzę te kilkanaście sytuacji niewykorzystanych przez Niemców, a obronionych przez Wojtka Szczęsnego i te dwie wykorzystane przez nasz zespół, to mogę powiedzieć, że wszystko może się zdarzyć. Na pewno, mamy najsilniejszą od lat drużynę, przede wszystkim silną w zawodników grających w topowych klubach, których się boją nasi rywale. To są piłkarze, którzy nie są straszeni innymi, najlepszymi, bo przeciwko nim grają. I wiedzą, że Lafferty, Mueller, czy Konoplanka są do zatrzymania, jeśli nie popełni się błędu. W naszej drużynie dokonał się ogromny skok jakościowy, ale prócz umiejętności do odniesienia sukcesu potrzebne jest zdrowie i szczęście, bo co do siły charakterów tych chłopaków nie mam zastrzeżeń. Przekonany jestem, że nie zabraknie im na boiskach Francji motywacji do walki. I to jest dla mnie najważniejsze.

- Ale rywale to przecież nie ułomki.
- Rzeczywiście. Jak klasowymi zawodnikami dysponują obecnie Belgowie, Szwajcarzy czy Austriacy... A przecież ciągle w roli faworytów trzeba uwzględnić Anglików, Hiszpanów czy gospodarza- Francję. Co się spojrzy na jakiś team, to nasza reprezentacja spada z tej drabinki szczebel po szczebelku.

- Zaskoczył pana skład naszej kadry? Kogoś skrzywdzono, czy doceniono na wyrost?
- Chce pan mnie wciągnąć w dyskusję o Sebastianie Mili? Dla mnie, to inteligentny, przesympatyczny facet. Najważniejsze, że on najlepiej wie, w jakiej jest formie, że nie ma pretensji do Nawałki. Proszę zwrócić uwagę, że zachował się z klasą, kiedy skomentował swoją nieobecność na liście 28 piłkarzy. Nie dał się wciągnąć w jakieś głupawe i płytkie rozważania. Próbka krwi decyduje o tym, czy ktoś jest, czy nie jest zdolny do podjęcia takiego wyzwania, takiego wysiłku. Zaufajmy rozsądkowi i wyczuciu Adama Nawałki.

- A jakieś obawy przed występem we Francji?
- Oby tylko nie powtórzyła się atmosfera z azjatyckiego mundialu sprzed 14 lat. Byłem wówczas bardzo blisko reprezentacji Jerzego Engela. Trafiłem na fatalną atmosferę, która z różnych względów pogłębiała się. A przecież wcześniej było znakomicie. Pojawiły się jednak nowe okoliczności; była wojna piłkarzy z dzinnikarzami, była nieobecność w zespole Andrzeja Iwana, który był takim dobrym duchem drużyny. Były jakieś kłótnie między PZPN a piłkarzami o udział w reklamach, był wreszcie przegrany pierwszy mecz z Koreą. Reprezentacja, która najpierw jak burza przeszła eliminacje, potem przestraszyła się Koreańczyków i szowinistycznej publiczności czy... hymnu w wykonaniu Edyty Górniak. Wszystko było przeciwko! Piłkarze, zamknięci w ośrodku, czytali, co o nich piszą w kraju.

- Rozmawiał pan z zawodnikami tam na miejscu. Rozgryzł ich ?
- Byli straceni mentalnie. To nie byli ci sami ludzie, których widziałem po efektownej wygranej nad Norwegią, co - jako pierwszym ze Starego Kontynentu - dało nam awans na mundial.

- Miejmy nadzieję, że piłkarzy Nawałki nic podobnego nie spotka.
- Jak wspominam tamte problemy, to wydają mi się anegdotyczne. Nasi obecni reprezentanci, to już inne pokolenie. To są obywatele świata, ludzie bez żadnych kompleksów. Jeżeli kieruje mną jakiś niepokój, to o przygotowanie fizyczne. Gdy patrzę, jak biegają Anglicy czy Hiszpanie, wiele bym dał, żeby nasi też tak biegali. Tej świeżości w dotychczasowych ważnych turniejach nam brakowało.

Rozmawiał Tomasz Malinowski

Tomasz Malinowskitomasz.malinowski@pomorska.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.