Opętani seksem. Tylko fachowa terapia może wyzwolić z tego piekła
Erotyzm i seks są tak powszechne, że trudno oprzeć się wielu pokusom. To opowieść o tym, kiedy zaczynamy przekraczać te granice i stajemy się seksoholikami.
Przypadłość ta dotyka każdego, robotników budowlanych: taksówkarzy, szefów wielkich firm, celebrytów. Trudno sobie czasem wyobrazić, że życiowa pustka czy traumatyczne przeżycia z dzieciństwa mogą znaleźć ujście w tej formie wyrażania siebie i własnych potrzeb. A jednak seksoholizm to już nie temat tabu, ale wręcz przeciwnie, uzależnienie, z którym zmaga się coraz więcej osób. Natręctwa seksualne, uzależnienie od pornografii, częste zdrady i masturbacja to tylko niektóre objawy seksoholizmu. Czy powinniśmy się zacząć bać? Nie, ale jednocześnie nie można traktować tego zaburzenia jako usprawiedliwienia dla seksualnych wybryków. Jeśli więc ktoś z naszych najbliższych czy znajomych zdradza objawy seksoholizmu, to powinniśmy mu pomóc.
Gdyby nie pomoc, już bym nie żył
W centrach leczenia uzależnień co tydzień odbywają się 2,5-godzinne spotkania terapeutyczne, gdzie seksoholicy starają się wyzwolić z tego, co zamienia ich życie w piekło. Takie na przykład jak to: za drzwiami słychać rozmowy, przerywane salwami śmiechu. I wreszcie koniec. Na korytarz wychodzi kilku zwykłych mężczyzn, jakby nieco zdystansowanych do świata i otoczenia. Jest i jedna kobieta. To tam spotykam 36-letniego Marka, którego życie nie oszczędzało, choć w dużej mierze sam się do tego przyczynił.
- Gdyby nie moja obecna partnerka, a także pan Damian i pomoc innych terapeutów, którą tu otrzymałem, dziś pewnie bym już nie żył - zaczyna naszą rozmowę Marek. - Moje pierwsze małżeństwo się rozpadło, w dużej mierze przez mój alkoholizm i skłonności do hazardu. Ciężko było przyznać się do tego, że mam z tym problem. Pierwsza terapia się nie udała. Nie byłem po prostu szczery wobec terapeutów. Dopiero drugie podejście i terapia indywidualna coś zmieniły. Kiedy rzuciłem alkohol, zrozumiałem w końcu, w czym jest problem - wtedy pojawił się kolejny. Okazało się, że szukałem ujścia dla swoich emocji w oglądaniu pornografii w internecie, a do tego dochodziła masturbacja. To zakłócało całkowicie moje życie osobiste i rodzinne. Postanowiłem więc z tym walczyć, choć łatwo nie jest. Bardzo dużo się tu nauczyłem, m.in. tego, że mam słuchać innych, że ważne są uczucia. Dziś rozmawiamy z partnerką o wszystkim. Dzięki terapii mój obecny związek rozwija się w dobrym kierunku - dodaje. Za sukces poczytuje sobie to, że po 4-letniej batalii sądowej jego syn z pierwszego małżeństwa mieszka z nimi.
- Udowodniłem sobie, że mogę być lepszym ojcem. Zacząłem pracować uczciwie, dostrzegać pozytywne strony codziennego życia. Moja partnerka wie, że zaglądam jeszcze na strony erotyczne. Wie, jakie mam fantazje, ale ona ma swoje granice, a ja chciałbym czasami te granice przełamać. Wiem jednak, że to do niczego nie prowadzi. Od kilku dni nie wchodzę na strony erotyczne. To trudne, ale możliwe - przyznaje. Jak podkreśla, coraz częściej zaczyna dostrzegać dobre strony walki z seksoho lizmem. - Potrafię inaczej podejść do partnerki. Kiedy nie oglądałem w sieci stron pornograficznych, to nasze zbliżenie wyglądało inaczej. Potrafiłem powiedzieć jej coś miłego. I to było szczere, wypływało z mojego wnętrza. Kiedy potrafimy ze sobą rozmawiać, to jest to coś pięknego. Tworzymy całkiem inną parę, a jesteśmy tymi samymi ludźmi. Zauważamy, że seks jest przyjemny, a ja dostrzegam, że nie trzeba szukać dodatkowych bodźców w internecie. To dobrze, że znalazłem się tutaj, bo wiem, że mogę tu wrócić i ktoś mnie wysłucha, zaoferuje wsparcie - mówi szczerze Marek.
Kiedy powinniśmy się martwić?
Jak w takim razie dostrzec, że przekraczamy dozwolone granice? Kiedy opętanie seksem zaczyna brać górę nad zdrowym rozsądkiem?
- To nie jest proste. Sam przed sobą raczej nikt się nie przyzna, że jest seksoholikiem. Własna refleksja tu nie wystarcza. Musi wydarzyć się coś dodatkowego, coś, co wstrząśnie życiem takiego człowieka. Mogą to być odczytane gdzieś przez partnera SMS-y o treści erotycznej, otwarta w laptopie strona z pornografią, na którą trafi ktoś z domowników. I to jest na ogół ten moment, kiedy ktoś przychodzi na terapię, próbując ratować swój związek - mówi Damian Zdrada, specjalista w terapii uzależnień.
Seksoholizm to nie tylko ciągłe oglądanie pornografii. To też m.in. życie wypełnione notorycznymi zdradami, przypadkowym seksem. - Film pornograficzny nie zawiera w sobie zasad moralnych, jak mówimy w świecie terapeutów, nie zawiera superego. Dlatego jest dla wielu osób pociągający, bo tam nie ma żadnych ograniczeń. Wszystko jest możliwe i dozwolone - mówi. - Jest duża grupa osób, która wykorzystuje pornografię do tego, by budować na tej bazie poczucie samowystarczalności, bo to powiązane jest także z masturbacją. Druga grupa korzysta z pornografii, bo sama w sobie nie ma żadnych norm i ograniczeń. Traktuje film trochę tak, jak przedłużenie tego, o czym myśli. Sama pornografia nie jest niczym złym. Badania pokazują, że co dziesiąty dorosły Polak gdzieś ogląda pornografię przynajmniej kilka razy w roku. A jest też duża grupa, która robi to częściej, a nawet codziennie. Nie jest tak, że naszym celem, lecząc seksoholizm, jest zwalczanie pornografii. Chodzi o to, żeby ta pornografia nie miała niekorzystnego wpływu na nasze związki seksualne. Pornografia niszczy bowiem bliskość w związku - dodaje.
Definicja seksoholizmu mówi o tym, że to powtarzające się zachowania, które prowadzą do niekorzystnych następstw i konsekwencji. Dlatego kryteria te spełnia np. niewierność, częste zmienianie partnerek i nieumiejętność budowania trwałego związku.
- Nagromadzenie problemów, z którymi przychodzą do nas pacjenci, czasami jest za-trważające. Tu jeden związek, tam drugi, obok tego inne wyskoki. To wychodzi w którymś momencie na jaw, ale naszym celem nie jest to, by wszystkie te grzechy wyznać żonie czy partnerce. Nie o to chodzi. Trzeba uporządkować ten bałagan, uporządkować swoje życie w związku. Tym zajmujemy się na terapii. Ważne jest wypracowanie stałości, żeby ktoś potrafił budować bliskość, intymność z jednym partnerem, partnerką - podkreśla Damian Zdrada.
Czasem mamy inny temperament
Jeśli wydaje się Wam, że seksoholizm to też częste zmuszanie męża czy żony do stosunków seksualnych, to nie jest to jednoznaczne.
- Takie przypadki niekoniecznie są objawem seksoholizmu. To jest problem wzajemnego niedopasowania się seksualnego pary, bo potrzeby dwóch osób są różne. Wtedy proponujemy terapię małżeńską, by zobaczyć, czy da się to zmienić. Bywa tak, że ktoś oczekuje, że przez seks można załatwić wszystko, bliskość, rozładowanie napięć, intymność, zrozumienie. I wtedy staje się on tak ważny, że musi go być bardzo dużo. Trzeba się starać wówczas to wszystko zrównoważyć. Tak, by potrzeby jednej osoby nieco się ograniczyły, a druga się otworzyła. Bo u kobiet częste są przypadki zahamowań seksualnych, czasem związane z występowaniem przemocy seksualnej w dzieciństwie - wyjaśnia terapeuta.
Warto pamiętać o tym, że pierwszą sferą, która cierpi na kłopotach, nieporozumieniach na różnym tle, jest nasze życie intymne.
- Często zgłaszają się do nas pary z problemami seksualnymi, a potem okazuje się, że chodzi o całkiem coś innego - mówi Damian Zdrada.
Jak wielu osób dotykają tego typu problemy? Badania pokazują, że kilka procent populacji. - Problemy te w większości dotykają mężczyzn, ale nie tylko. U nas w placówce planujemy otworzyć grupę terapeutyczną dla pań, która będzie prowadzona przez kobietę. Zajęcia odbywają się raz w tygodniu, a grupa liczy maksymalnie dziesięć osób. Często rzeczy dzieją się etapami. Okazuje się, że kiedy człowiek poradzi sobie z hazardem i alkoholizmem, kolejnym problemem jest brak umiejętności budowania związku opartego na uczuciach. I wtedy wpada się w seksoholizm albo uzależnienie od gier komputerowych. Pierwsze wizyty u nas służą temu, by rozpoznać, czy mamy do czynienia z seksoholizmem, czy są to inne problemy. Jeśli ktoś zaczyna się otwierać podczas spotkań indywidualnych, ma zaufanie do terapeuty, to wtedy istnieje możliwość włączenia takiej osoby do terapii grupowej. Czas terapii w grupie jest nieograniczony i trwa dotąd, aż dana osoba stwierdzi, że już jest wyleczona. Chodzi o to, by była przekonana, że jest w związku, w którym czuje się szczęśliwa i spełniona. Jeśli ktoś tak ma, to kończy terapię - tłumaczy Damian Zdrada.
Autor: Piotr Sobierajski