Janusz Milanowski

Onkologiczny motyw braku gorączki u człowieka

Prof. Wiesław Kozak uważa, że ludzie, którzy przechodzą infekcje bez gorączki powinni mieć powody do niepokoju. Gorączka to „lekarz w organizmie” Fot. Jacek Smarz Prof. Wiesław Kozak uważa, że ludzie, którzy przechodzą infekcje bez gorączki powinni mieć powody do niepokoju. Gorączka to „lekarz w organizmie”
Janusz Milanowski

Gorączka dekomponuje życie. Jest jak zły sen, bo jej nie rozumiemy. Trzeba ją szybko zbić i dalej szybko żyć, tyle że na kredyt. Przekonuje o tym prof. Wiesław Kozak z Wydziału Biologii i Ochrony Środowiska UMK w Toruniu, który jest badaczem gorączki.

Od dziesiątków lat badam mechanizm gorączki, m.in. w #kontekście pytania: dlaczego ludzie niegorączkujący, albo gorączkujący bardzo rzadko, mają zwiększone ryzyko zapadnięcia na nowotwór - opowiada prof. Kozak. Zainteresował się tym zagadnieniem podczas wieloletniej pracy naukowej w Stanach Zjednoczonych i wtedy zaczął wertować literaturę w archiwach.

Już w połowie XIX w. obserwowano odwrotną korelację między wystąpieniem nowotworu a brakiem gorączki. Wówczas to Anglik John Zachariah Laurence zauważył, że w wielu historiach pacjentów onkologicznych przejawia się motyw braku gorączki. Od początków XX w. trwają badania potwierdzające tę zależność: ludzie, którzy z jakichś powodów przestali gorączkować, łatwiej mogą stać się ofiarą raka; choć myślą, że mają dobre zdrowie, skoro podczas przeziębienia termometr pod pachą nie pokazuje 38 st. C. Niedawno, jak opowiada toruński badacz, grupa naukowców z Padwy przebadała pod tym kątem kilkanaście tysięcy ludzi. Włosi wyliczyli, że ryzyko zapadnięcia na nowotwór osób niegorączkujących wzrasta do… 40 procent!

- W mojej ocenie to wyliczenie jest przesadne - mówi prof. Kozak. - Przeprowadziliśmy w województwie kujawsko-pomorskim badania według ich wzoru oceny ryzyka i nam wyszło maksymalnie 25 procent, co i tak stanowi znaczny odsetek ryzyka. Jednak nasza populacja różni się bardzo od śródziemnomorskiej - podkreśla.

Historia pewnej toksyny

Nowojorski chirurg William Coley w 1890 r. miał 28 lat, gdy pierwszy raz stracił pacjentkę. Elizabeth Dashiell umarła na raka kości. Wstrząśnięty doktor rzucił wyzwanie poczuciu bezradności. Biblioteka Uniwersytetu w Yale zgromadziła opisy wszystkich chorób znanych dotąd ludzkości - bardzo dokładne historie milionów chorych. Dr Coley szukał tych związanych z mięsakiem, nowotworem podobnym do zabójcy Elizabeth.

Przez wiele tygodni wertował tysiące stron dokumentacji z wiarą, że musi istnieć jakaś terapia. W końcu odkrył przypadek mężczyzny, u którego mięsak całkowicie zaniknął, gdy zachorował na różę (lekką zakaźną chorobę, która dziś już prawie nie istnieje). Temu zakażeniu bakterią paciorkowcem naczyń limfatycznych towarzyszy wysoka gorączka. Nowojorski medyk wiedział już, czego szukać, a przy okazji odkrył, że kilka lat wcześniej dwaj lekarze niemieccy Busch i Fehleisen (odkrywcy bakteryjnej etiologii róży) zaobserwowali spontaniczną regresję nowotworów u ludzi różą zakażonych. Dr Coley nie wahał się i 3 maja 1891 roku niejakiemu panu Zoli cierpiącemu na raka gardła podał bakterię róży. Nowotwór się cofnął, a pan Zola przeżył jeszcze osiem lat.

Dr Coley stworzył szczepionkę z martwych bakterii, którą nazwano toksyną Coleya.

Wstrzyknął ją bezpośrednio w rozległy guz w jamie brzusznej 16-letniego Johna Fickena, rozpoczynając leczenie gorączką (fever therapy). Chłopak po każdym podaniu toksyny miał wysoką temperaturę, ale guz znikał niemal w oczach. Po kilku miesiącach John był zdrowy. Umarł ćwierć wieku później na zawał.

Dr Coley zaczął stosować swoją toksynę u innych chorych z nowotworami nieoperowalnymi. Połowa jego pacjentów z mięsakiem w rezultacie tej kuracji żyła dziesięć lat dłużej. Dzisiejsze terapie ocalają 38 proc. ludzi z tym rodzajem nowotworu. Toksyna Coleya przegrała z radiologią i chemioterapią. Dziś za szarlatanerią uznano by wstrzykiwanie bakterii chorobotwórczych bez wcześniejszych badań klinicznych. To, co było możliwe w gabinecie nowojorskiego lekarza u schyłku XIX wieku, obecnie jest niemożliwe z powodu regulacji prawnych.

Dr Coley stał się ojcem immunoterapii i immunologii onkologicznej - nauki o roli układu odpornościowego w zwalczaniu nowotworów.

Endogenni obrońcy

Prof. Wiesław Kozak bada molekularne mechanizmy działania gorączki. Wyjaśnia, że gorączka jest wynikiem kontaktu immunologicznego z jakimś mikroorganizmem infekcyjnym. Gdy ów intruz zasiedli się w organizmie, wówczas następuje rozpoznanie immunologiczne i nasze komórki zaczynają syntetyzować białkowe i lipidowe czynniki wymuszające wzrost temperatury ciała.

- Rozpoznanie immunologiczne i powstające w organizmie czynniki endogenne rozpoczynają skomplikowany proces molekularny, którego wynikiem jest gorączka - wyjaśnia badacz. Elementy rozpoznane jako obce dla organizmu to pirogeny egzogenne. Natomiast te wytwarzane przez organizm w wyniku reakcji komórek immunologicznych z pirogenem egzogennym nazywamy pirogenami endogennymi. Organizm podwyższając temperaturę nie tylko zwalcza agresora, ale także przygotowuje się do sprawnego działania immunologicznego.

- Któryś z tych elementów powoduje, że organizm przygotowany jest do rozpoznania i neutralizacji komórek potencjalnie nowotworowych - tłumaczy prof. Kozak.

Trening układu

Pirogeny endogenne można określić jako hormony układu immunologicznego. Informują one organizm o wykrytym zagrożeniu w celu jego neutralizacji. Podczas gorączki powstają tzw. efektory immunologiczne, które działają jeszcze długo po jej ustąpieniu, rozpoznając niewłaściwe komórki. Również nowotworowe.

- Zapamiętajmy coś bardzo istotnego - gorączka trenuje układ immunologiczny - podkreśla profesor. - Jeśli człowiek chce mieć dobrą kondycję fizyczną, to uprawia sport i wtedy dobrze się czuje. Układ immunologiczny wymaga właśnie tego typu „sportu”, którym jest reakcją na infekcję, czyli wytworzenie elementów niezbędnych do utrzymania jego napięcia i sprawności. Gorączka służy jego kondycjonowaniu.

Należy zdać sobie sprawę, że ów trening jest procesem rozłożonym na lata i dobrze, jeśli jest co jakiś czas ponawiany, np. w formie szczepień ochronnych, którym powinna towarzyszyć gorączka.

Dzisiaj wiemy, że dzięki tym różnym „przeziębieniom gorączkowym” nasz układ odpornościowy zaczyna też rozpoznawać komórki z potencjałem nowotworu, a następnie je niszczy.

- W naszych badaniach szukamy tych właśnie elementów w układzie immunologicznym, by je wykorzystać naśladując infekcję - mówi profesor. - To się nazywa immunoterapia przeciwnowotworowa, która zaczyna być stosowana obok metod tradycyjnych, jako uzupełnienie radio i chemioterapii. W Polsce jeszcze wciąż na mniejszą skalę niż np. w Stanach Zjednoczonych.

Wielu z nas uważa się za okaz zdrowia, ponieważ infekcje przechodzą bez gorączki. - A powinniśmy się niepokoić - podkreśla profesor. - Podejrzewam, że tacy ludzie nie pozbywają się samoistnie jakichś przeziębień, tylko biorą środki przeciwgorączkowe i przeciwzapalne. Tymczasem wyzwalają one w organizmie „informację” o tym, że gorączka jest zbędna. Oni się świetnie czują, ale co będzie za pięć lat, gdy organizm nie będzie mógł sam rozpoznać komórek zmienionych nowotworowo?

Gorączka jest fizjologiczną cechą adaptacyjną powołaną przez naturę miliony lat temu u zarania ewolucji. Zwierzęta też gorączkują, ale nie biorą paracetamolu.

Janusz Milanowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.