Ojciec zniknął nagle z Diego i Andresem. Zrozpaczona matka szuka synów...
Poznali się na Kubie, zamieszkali w Kanadzie. Nic nie zapowiadało tak dramatycznego końca tego związku. Pan Andrzej uprowadził synów, a pani Yaquelin próbuje ich odnaleźć. Apeluje o pomoc
Pani Yaquelin jest Kubanką. Około 40 lat, średniego wzrostu, oczy ciemne. Nie, z urody nie jest klasyczną obywatelką tej wyspy, jak z turystycznego folderu. Bardziej przypomina Hiszpankę lub, gdyby nie silny hiszpański akcent w jej angielskim, Włoszkę.
– W 2006 r. moja siostra bliźniaczka pracowała w hotelu na Kubie – rozpoczyna opowieść Yaquelin Tamayo. – Andrzej, mój późniejszy mąż, bywał często na Kubie. Zatrzymał się w hotelu mojej siostry. Zaprzyjaźnili się. Ona razem ze swoim chłopakiem pokazali mu kraj. I tak przez przypadek poznałam tego Polaka...
Sympatyczny starszy pan
– Pewnego dnia siostra przyjechała do domu, do mamy, gdzie i ja mieszkałam. Nie miała czasu, żeby oprowadzić gościa po mieście, więc poprosiła mnie o przysługę. Zgodziłam się, chociaż wówczas nie umiałam słowa po angielsku – mówi cichym głosem.
To dla poznanego tego Polaka, obywatela Kanady, Kubanka uczy się angielskiego. W czasie, gdy nie mogą się jeszcze porozumieć, w rozmowie pomaga im siostra lub jej chłopak Alberto. Andrzej zauroczony jest Kubą i odwiedza wyspę często, coraz częściej. Za każdym razem spotyka się z Yaquelin, której angielski, krok po kroku, jest coraz lepszy.
– Pewnego razu Andrzej spytał mnie, czy chciałabym zobaczyć Kanadę, czy nie chciałabym tam żyć. Postanowiłam spróbować – opowiada Kubanka. I szybko uznała, że Kanada jest w porządku. W 2007 roku Polak, imigrant, który opuścił Polskę ponad 20 lat temu, i Yaquelin z Kuby byli już małżeństwem. Postanowili mieć dzieci. W kwietniu 2009 r. urodził się Andres, rok później jego brat Diego.
– Jednak od czasu, gdy pojawili się chłopcy, mój mąż zaczął się zmieniać – opowiada pani Yaquelin. – Z dwójką maluchów na głowie nie mieliśmy zbyt wiele czasu dla siebie. Opieka nad nimi zabierała większość czasu. Było ciężko. Andrzej jest typem dominującym, chce mieć nad wszystkim kontrolę. Szybko zaczął znęcać się nade mną i nad dziećmi.
I słyszymy opowieść o tym, jak pewnego dnia ojciec zanurzył Diego w zimnej wodzie tylko dlatego, że płakał. Działo się to rankiem, zimą. Andrzej nie szczędził dzieciom również solidnych klapsów, uważał, że dzieci wychowuje się dyscypliną. Mimo że małżonkowie od pewnego momentu żyli osobno, wspólnie zajmowali się dziećmi. Dzielili się opieką po połowie. Ona pracuje jako pielęgniarka, on w znanej w Kanadzie i USA polskiej specjalności – budowlance. Buduje domy i później je sprzedaje. Po dwa, trzy rocznie.
– Ten podział i opieka nad chłopcami na zmianę całkiem dobrze funkcjonowały – opowiada. – Staraliśmy się dla dobra dzieci jakoś ten układ utrzymać. Do czasu, gdy rok temu Andrzej zapragnął wziąć synów na wakacje. Podpisałam papiery, zgodę na wyjazd chłopców na tydzień na Dominikanę. Wcześniej Andrzej sprzedał nasz dom w Kanadzie. Nie dziwiło mnie to. Nie przeczuwałam niczego złego. Powiedział, że rozliczy się ze mną, gdy wróci z Dominikany. Przecież sprzedawał domy systematycznie. Z Dominikany jednak nie wrócił. Pojechał do Niemiec, a stamtąd do Polski.
Matka rozpoczęła poszukiwanie dzieci. Zawiadomiła kanadyjską policję, Interpol. Nie miała kontaktu z chłopcami przez pięć miesięcy, do czasu, gdy udało jej się wybłagać numer telefoniczny od dorosłego już syna pana Andrzeja z poprzedniego małżeństwa, który mieszka w Kanadzie. Okazało się, że pan Andrzej wraz z Andresem i Diego zamieszkał pod Zieloną Górą. W tym czasie w Kanadzie i w Polsce toczyły się procesy o prawo do dzieci, o ich powrót. Wszystkie wygrywa Yaquelin. To jej sądy przyznają prawo do wyłącznej pieczy nad chłopcami, którzy w Polsce chodzili już do szkoły.
Sąd sądem…
Pora na polski sąd. Gdy zapada pierwszy wyrok w Zielonej Górze, pan Andrzej natychmiast składa apelację. Sąd drugiej instancji podtrzymuje wyrok. Nakazuje przekazać Adresa i Diego matce. Na kilka dni przed wyznaczonym na początek czerwca terminem, chłopcy znikają jednak ze szkoły i z Zielonej Góry. Znika też ich ojciec, który zabiera synów w nieznane miejsce. Prawdopodobnie w inny rejon Polski. Wcześniej przepisuje dom, który tu posiadał na swoją siostrę.
– Dzieci na mocy Konwencji Haskiej mają być przekazane mnie. Teraz muszę wracać do Kanady, do pracy, ale przyjadę, gdy tylko dostanę informację, że Andres i Diego zostali znalezieni. Szuka ich Itaka, policja, Interpol – mówi pani Yaquelin. – Myślę, wierzę, że ojciec nie skrzywdzi dzieci. Choć wiem, że traktuje je jak swoją własność. Oby tylko nie odbiło się to na ich zdrowiu i późniejszym życiu. Bardzo za nimi tęsknię. Tak ciężko jest czekać...
Sytuacja prawna jest klarowna, zarówno według prawa kanadyjskiego, jak i polskiego. Zanim doszło do uprowadzenia dzieci, w Kanadzie mamie chłopców została przyznana wyłączna władza rodzicielska, ojcu nie tylko nakazano bezzwłoczne oddanie dzieci matce, ale i ma zakaz kontaktów z synami. Według prawa kanadyjskiego uprowadził chłopców.
Jak opowiadają reprezentujący matkę zielonogórscy prawnicy, mamy tutaj spore problemy z różnicami w prawie, z pozyskaniem dokumentów z Kanady. Ostatecznie sąd polski oparł się na postanowieniach tego kanadyjskiego, ale co do uprowadzenia i wykonywania władzy rodzicielskiej nie może w sprawy tej rodziny ingerować. Na etapie sprawy sąd nie pozwolił nawet na spotkanie dzieci z matką bez obecności ojca, mimo że miała przecież przyznaną całość opieki.
– Zgodnie z Konwencją Haską, jeśli nie minął rok od uprowadzenia dzieci, należy je zwrócić temu rodzicowi, który wcześniej wykonywał opiekę w poprzednim miejscu zamieszkania dzieci – dodaje mecenas Szulc-Błażków. – Jednak nasz sąd bardzo starannie podszedł do sprawy, powołano trzech biegłych, odbyły się ich badania dzieci w obecności rodziców. Biegli stwierdzili, że dzieci nie mają związków ze środowiskiem w naszym kraju.
Jednak i tak wszystko toczyło się jak po grudzie. Przynajmniej z punktu widzenia matki. Otóż zgodnie z Kodeksem postępowania cywilnego postanowienia sądu opiekuńczego są wykonalne w chwili ogłoszenia. Tutaj jednak sąd zastrzegł oddanie dzieci matce w terminie siedmiu dni od uprawomocnienia wyroku, czyli tak naprawdę nie mogło dojść do wykonalności, dopóki nie zakończyło się postępowanie przed sądem drugiej instancji. Na szczęście ten bardzo szybko rozpoznał sprawę, ale pani Yaqulin nie udało się odebrać dzieci...
Gdzie jest pan Andrzej?
– Nie mam z nim kontaktu. Nie wiem, gdzie jest mój klient – mówi mecenas Sebastian Kordel, który reprezentuje ojca chłopców. Prawnik przyznaje, że sprawa jest bardzo ciężka i mimo jego działań prawnych, rokowania są niepomyślne. – Sytuacja jest patowa. Naprawdę źle się stało, że pan Andrzej zniknął z dziećmi.
Najprawdopodobniej pan Andrzej jest gdzieś w kraju, chyba że...
– Możemy tylko się domyślać, że ojciec z dziećmi jest albo w Polsce, albo w którymś z krajów anglojęzycznych, gdyż tym językiem chłopcy się posługują – mówi radca prawny Marcin Pawlina. – Chociaż to byłoby dla niego ryzykowne, gdyż po upływie takiego czasu dzieci nie mogą poruszać się jedynie z kanadyjskimi paszportami (a takie tylko mają), z kolei polskie dowody osobiste ograniczają pobyt jedynie do strefy Schengen.
Co dalej? Ponieważ nie ma już sądu wyższej instancji, druga strona chce zapewne wnieść o zmianę prawomocnego wyroku. Powołując się na nowe okoliczności. Jakie? Na przykład, że przez te kilka miesięcy powstały już związki chłopców z nowym środowiskiem…
– Dla mnie jest to paskudne zachowanie ojca, sprzeczne już nie tylko z prawem, ale i z zasadami współżycia społecznego i co najważniejsze, z dobrem dzieci – kończy mec. Pawlina. – Pani zostawiła wszystko, pracę, dom, kraj, poświęciła wszystko, przyjechała za dziećmi do całkowicie dla niej obcego kraju, stara się je zobaczyć chociaż przez chwilę, bodajże na sali sądowej, walczy o jakikolwiek kontakt, mimo że sądy obu instancji oraz biegli stwierdzili, że dla dobra dzieci winny one wrócić z matką do Kanady… Jak tak można…?
Uprowadzone, poszukiwane
Aktom tej sprawy bacznie przyglądają się policjanci, cytując: prowadzone są czynności, mama chłopców została przesłuchana. Gromadzone są dokumenty i sprawdzana prawomocność. Już kilka miesięcy zajmują się tym prokuratorzy.
– W tym przypadku mówimy o uprowadzeniu oraz poszukiwaniach, które są już wdrożone – mówi prokurator Andrzej Stefanowski. – Została wprowadzona procedura obowiązująca w przypadku zaginięcia dzieci.
I nie tylko policjanci proszą o kontakt wszystkich, którzy mogą udzielić jakichkolwiek informacji o miejscu pobytu dzieci. Tutaj naprawdę czas odgrywa wielka rolę. Błaga o to również pani Yaquelin. Wygląda na bardzo zmęczoną. Rozmawiając, uśmiecha się z wysiłkiem. Widać, że się boi. Boi się, że to już koniec.
– Dzieci, one są najważniejsze…