Ognia! Jak KOP walczył z Armią Czerwoną na Kresach [Wilhelm Orlik-Rückemann]

Czytaj dalej
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Wojciech Rodak

Ognia! Jak KOP walczył z Armią Czerwoną na Kresach [Wilhelm Orlik-Rückemann]

Wojciech Rodak

We wrześniu 1939 r. gen. Orlik-Rückemann walczył do końca. Ze zmontowanym naprędce oddziałem "kopistów" zadał Armii Czerwonej mocny cios pod Szackiem.

„Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba że w razie natarcia z ich strony albo próby rozbrojenia oddziałów” - tak brzmiała dyrektywa ogólna, którą 17 września 1939 r. wydał naczelny wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły w reakcji na inwazję ze Wschodu. Niestety polskie jednostki broniące północno-wschodniego i środkowego odcinka granicy, przygwożdżone ofensywą Armii Czerwonej, nie miały najmniejszych szans na pokonanie tej drogi. Dotyczyło to zwłaszcza żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza (KOP), którzy pierwsi przyjęli na siebie uderzenie wroga. Wiele jednostek tej formacji zostało zaskoczonych i rozbitych przez przeważające siły sowieckie już w pierwszych godzinach walki. Niektóre poddawały się prawie bez oporu, błędnie interpretując rozkaz naczelnego wodza. Jednak pomimo presji przeciwnika części jednostek KOP udało się ewakuować, zachowując zdolność bojową. Generał Wilhelm Orlik-Rückemann zebrał kilka z nich pośród błot Polesia. Jego improwizowany korpus, pomimo kiepskiego uzbrojenia i ciężkich warunków, pod Szackiem zadał Armii Czerwonej najcięższą klęskę, jaką poniosła ona w swej zdradzieckiej kampanii. Przyjrzyjmy się zatem bliżej architektowi tego zwycięstwa.

Legioner w POW

Wilhelm Rückemann urodził 1 sierpnia 1894 r. we Lwowie. Pochodził z zasymilowanej rodziny żydowskiej od dawna osiadłej w tym mieście. Przeszedł drogę życiową typową dla przyszłego sanacyjnego wyższego oficera. W konspirację niepodległością zaangażował się już w Szkole Realnej. Należał do tajnego Związku Młodzieży Polskiej „ZET” i Zakonu Zbawiania Polski „Wici”. Po zdaniu matury w 1912 r. rozpoczął studia na Wydziale Dróg i Mostów Politechniki Lwowskiej, które przerwał mu wybuch I wojny światowej. Był członkiem Polskich Drużyn Strzeleckich, więc w odpowiedzi na apel komendanta Józefa Piłsudskiego w pierwszych dniach sierpnia 1914 r. pojawił się w Krakowie. Tam wstąpił do legionów. Swoją wojskową karierę rozpoczął od dowodzenia plutonem. W październiku 1914 r. został ciężko ranny. Kula zgruchotała mu ramię podczas bitwy pod Laskami i Anielinem, gdzie jego bezpośrednim dowódcą był sam por. Michał Zawisza-Żymierski, przyszły marszałek PRL. Po tym zdarzeniu pół roku przechodził rekonwalescencję na tyłach.

Dzięki odwadze i pomysłowości, które wykazywał na polach walki w Kongresówce i na Wołyniu, awansował. W 1917 r. był już porucznikiem i dowodził kompanią. W czasie tzw. kryzysu przysięgowego, zgodnie z apelem Piłsudskiego, odmówił złożenia przysięgi na wierność cesarzowi Wilhelmowi II. W konsekwencji został zdegradowany i wcielony do armii austriackiej. W jej szeregach znów przystąpił do konspiracji. W maju 1918 r. wstąpił do Polskiej Organizacji Wojskowej. Budował jej siatkę na Ukrainie okupowanej przez państwa centralne. Po ich upadku, na jesieni 1918 r., grupy peowiackie rozpoczęły walki z Ukraińcami, którzy także zaczęli realizować swoje marzenie o niepodległym państwie. Rückemann brał w nich aktywny udział. Miał nieszczęście, wraz z grupką kolegów, wpaść w ręce wroga. W okolicach Tarnopola pojmali ich ukraińscy chłopi i żandarmi. Czerń kopała ich, opluwała, obrabowała i straszyła linczem. Potem trafili do więzienia, w ręce ukraińskich wojskowych. Ci także, jak wspominał jeden z pojmanych, nie oszczędzali peowiaków:

„Jeden oddział ukraiński, łącznie z oficerami, katował w ciągu godziny aresztowanych. Inna znowu grupa rozpoczęła rozprawę bestialską systematycznie. Stawiano więźniów pod ścianą i po skomenderowaniu »Baczność« z okrzykiem »króla chcesz«, »Polski chcesz«, bito więźniów po twarzach pięściami i kolbami”.

Grupa peowiaków została uwolniona dopiero w kwietniu 1919 r. przez polskie wojska wkraczające do Buczacza, w którym ją wtedy przetrzymywano. Był to schyłek wojny polsko-ukraińskiej. Rückemann wreszcie wziął w niej udział jako żołnierz odrodzonej Rzeczypospolitej.

Bohater spod Borodianki

Rückemann zaczął służbę w WP już jako kapitan. Dowodził batalionem w 6. pułku piechoty. Od wiosny 1919 r. do marca 1920 r. walczył na froncie północnym z Litwinami. Potem uczestniczył w wyprawie kijowskiej. Szczególnie wykazał się podczas działań odwrotowych w czerwcu. Wtedy 3. Armia, w której skład wchodził 6. pp, cofała się na zachód, gnana przez 1. Armię Konną Budionnego. Bolszewicy, atakując ze skrzydeł, odcięli jej drogę ucieczki - zajęli mosty na rzekach. Sukcesem naszego bohatera było zdobycie jednej z przepraw: „W dniu 11 czerwca kpt. Rückemann (…) otrzymał rozkaz sforsowania mostu na rzece Zdwiż pod m. Borodianka. Most ten był broniony silnym i skutecznym ogniem artylerii i karabinów maszynowych ustawionych zwartą linią na przeciwległym brzegu rzeki. Straty od ognia zaczynały być znaczne, skutkiem czego baon [batalion - WR] zaczął chwiać się i zdradzać tendencje odwrotowe. Wówczas kpt. Rückemann powziął plan, aby przeważyć zwycięstwo na swoją stronę decydującym atakiem. Poderwał jakąś kompanię i osobiście prowadząc ją, nagłym natarciem doprowadzającym do starcia na białą broń opanował most zmuszając nieprzyjaciela do wycofania się na całej linii. Zwycięstwo to przyczyniło się w znacznej mierze do pomyślnego rozwiązania akcji na Borodiankę”.

Za ten wyczyn Rückemann otrzymał order Virtuti Militari, Krzyż Walecznych (już po raz trzeci) i dostał promocję na podpułkownika. Co więcej, w sierpniu 1920 r. został dowódcą 1. pułku czołgów. Na jego wyposażeniu było 120 maszyn Renault. Jednak nie było mu dane poprowadzić ich w bój w czasie Bitwy Warszawskiej. Przebywał wtedy zapewne w siedzibie pułku w Łodzi, zajmując się rozwiązywaniem problemów z zaopatrzeniem.

Fanatyczny piłsudczyk

Po wojnie Rückemann, od 1924 r. już jako pułkownik, nadal dowodził 1. pułkiem czołgów. Jednostka ta od 1924 r. stacjonowała w podkarpackiej Żurawicy. Tu zastała naszego bohatera wieść o zamachu majowym. Pułkownik, „wyznawca” Komendanta, załadował czołgi na pociągi i ruszył mu z pomocą do Warszawy. Ostatecznie jednak nie wziął udziału w walkach. Wiele lat później ten propiłsudczykowski poryw zemścił się na nim. Tymczasem jednak jego kariera kwitła.

W styczniu 1928 r. trafił do 23. Górnośląskiej Dywizji Piechoty w Katowicach. Był kolejno II, a potem I dowódcą piechoty dywizyjnej. Wreszcie w grudniu 1932 r., po odbyciu kolejnych kursów w Centrum Wyższych Studiów Wojskowych, został awansowany na generała brygady. Wtedy objął dowództwo 9. Dywizji Piechoty, której sztab mieścił się w Siedlcach. Sprawował tę funkcję aż do października 1938 r., gdy mianowano go zastępcą dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza gen. Jana Kruszewskiego. Na każdym z piastowanych stanowisk szczególnie dbał o utrzymanie kultu Piłsudskiego. Pilnował, by żołnierze uczestniczyli w pogadankach o jego życiu i dokonaniach. Organizował podniosłe akademie, zwłaszcza z okazji imienin Marszałka, w których wymagał od podkomendnych „autentycznego zaangażowania”. Ponadto był czołowym działaczem ruchu weteranów legionowych. W 1921 r. Rückemann, zwyczajem wielu swoich kolegów, poprosił przełożonych o dopisanie do swojego nazwiska konspiracyjnego pseudonimu Orlik, by podkreślić zasługi dla niepodległości Polski. Zgodę takową otrzymał.

Ważnym wydarzeniem w życiu Orlika-Rückemanna było założenie rodziny. W 1924 r. związał się z Różą Fajans, wywodzącą się ze znanej warszawskiej rodziny zasymilowanych Żydów. Para wzięła ślub w kościele św. Krzyża. Rok później przyszedł na świat ich jedyny syn Kazimierz Jerzy.

Pochód w pożodze

Korpus Ochrony Pogranicza utworzono w 1924 r., by ukrócić działania sowieckich dywersantów, którzy panoszyli się wtedy na Kresach (więcej o tych wydarzeniach w numerze „NH” z maja 2015 r.). Jego podstawowym zadaniem było zatrzymywanie wszystkich osób nielegalnie przekraczających naszą wschodnią granicę. Poza tym żołnierze KOP prowadzili działania kontrwywiadowcze (z pomocą sieci cywilnych konfidentów) i zajmowali się „płytkim wywiadem” (przesłuchiwanie uchodźców i przemytników zza kordonu). Żołnierze, którzy znaleźli się w Korpusie, pochodzili z województw centralnych lub zachodnich. Jedyną mniejszością dopuszczaną do służby byli Niemcy.„Kopiści” byli uzbrojeni w broń lekką. Dopiero tuż przed II wojną na ich wyposażeniu znalazły się także armaty 75 mm. W marcu 1939 r. w szeregach KOP służyło około 23 tys. żołnierzy. Gdy jednak perspektywa wojny na zachodzie stawała się coraz bardziej realna, mniej więcej połowę z nich wcielono w szeregi armii. W końcu nawet jego dowódca został przeniesiony do Armii Odwodowej „Prusy”. Wtedy właśnie, 31 sierpnia 1939 r., na czele KOP stanął gen. Wilhelm Orlik-Rückemann. Jak podaje Czesław Grzelak, miał do swojej dyspozycji jedynie 12 tys. ludzi, czyli mniej niż ośmiu na jeden kilometr granicy.

Zasadzka patrolu Korpusu Ochrony Pogranicza.
Narodowe Archiwum Cyfrowe Ćwiczenia żołnierzy KOP w walce na bagnety.

1 września 1939 r. Niemcy napadli na Polskę. Blitzkrieg pędził na wschód. Tymczasem żołnierze KOP obserwowali wzmożony ruch wojsk po sowieckiej stronie granicy. Alarmowali o tym swoich przełożonych. Mimo to ani dowódcy jednostek, ani gen. Orlik-Rückemann nie zrobili prawie nic, by lepiej przygotować się do obrony. Dlatego też 17 września wiele osamotnionych stanic i posterunków KOP padło już po krótkiej walce.

Ofensywa sowiecka także postępowała szybko. Z tego powodu 18 września gen. Orlik-Rückemann przeniósł swoją kwaterę główną z Dawidgródka na zachód - do Stolina. Po drodze jego konwój przejeżdżał przez miejscowość Bereźce i tu spotkała ich niemiła niespodzianka. Oddajmy głos generałowi:

„Natknąłem się na bramę powitalną, wystawioną przez ludność na powitanie bolszewików (w przekonaniu, że KOP opuścił już te tereny). Nakazałem żandarmerii KOP, a w szczególności mjr. żand. Mejblumowi przeprowadzenie dochodzeń i ukaranie winnych”.

Ostatecznie konwój generała zatrzymał się w rejonie Morocznej i Siedliszcz (wsie na południe od Pińska). Tam zarządził koncentrację ocalałych oddziałów KOP. 22 września na miejscu stawiły się Brygada KOP „Polesie”, Baon KOP „Kleck”, większość Pułku KOP „Sarny”, Grupa KOP „Małyńsk”, Baon Karabinów Maszynowych „Osowiec”. Do zgrupowania KOP Rückemanna dołączyły także mniejsze grupy ochotników - leśnicy, osadnicy wojskowi, policjanci ze Stolina. Łącznie jego siły liczyły, według różnych szacunków, od 7 do 8,7 tys. ludzi.

Równocześnie, niespełna 70 km na zachód, konsolidowała się Samodzielna Grupa Operacyjna „Polesie” gen. Franciszka Kleeberga. Dowódca KOP spotkał się z nim dwukrotnie. Prosił, by tamten poczekał na niego jeden dzień, zanim rozpocznie marsz na zachód, na odsiecz Warszawie. Jednak Kleeberg, z niewyjaśnionych do dziś powodów, pozostał nieugięty - ruszył ze swoją grupą pierwszy, zostawiając „kopistów” z tyłu.

23 września zgrupowanie Rückemanna skierowało się na zachód. Maszerowano tylko nocami, by uniknąć ataków nieprzyjacielskiego lotnictwa. Nie do końca się to udało. Doszło do jednego starcia. O dziwo to Polacy wyszli z niego zwycięsko. Sowiecki samolot, chcąc precyzyjnie trafić w naszych, zszedł bardzo nisko. Tymczasem artylerzyści KOP zachowali zimną krew. Podnieśli działko przeciwpancerne maksymalnie do góry, wycelowali i trafili w maszynę, rozwalając ją na kawałki. „Huk na ziemi i błysk w powietrzu!” - opisywał tę scenę jeden z zachwyconych świadków. - „Z furkotem i gwizdem spadają na ziemię resztki tego, co niedawno było samolotem. Resztki płoną, a w kadłubie dopalają się dwa trupy lotników. (…) Przykry to widok, ale cóż za piękny strzał!”.

Marsz „kopistom” utrudniali także wszechobecni komunistyczni dywersanci:

„Strzelanina trwa noc w noc. Żołnierze boją się iść w szpicy tylnej, gdyż Poleszucy strzelają do spotkanych oddziałów”

- meldował jeden z oficerów.

„Specjalna grupa złożona z marynarzy wykonuje egzekucje po wsiach, często pożary znaczą, którędy przechodzi wojsko”. Do większej pacyfikacji doszło 27 września w Ratnie, skąd „kopiści” wyparli silną grupę czerwonych partyzantów.

Bój pod Szackiem

Niedługo po tych wydarzeniach zgrupowanie gen. Orlika-Rückemanna natrafiło na poważniejszą przeszkodę. Jej dalszy marsz na zachód blokowała sowiecka 52. Dywizja Strzelców, która zajęła miasteczko Szack. Była znacznie silniejsza od „kopistów”. Liczyła 13 tys. żołnierzy i miała do dyspozycji batalion czołgów. Czerwoni wiedzieli o zbliżaniu się niezidentyfikowanego oddziału polskiego do miasta. Uważali, że nie jest on zbyt liczny. Dlatego też 28 września wysłali batalion czołgów wsparty baonem piechoty, by się z nim rozprawił. Tymczasem Rückemann zastawił na nich pułapkę. Na skraju lasu pod Szackiem ustawił działa przeciwpancerne i ckm. Oto jak relacjonował pierwsze chwile bitwy mjr Antoni Żurowski:

„Czołg zza zakrętu w Szacku wytacza się na groblę, za nim pokazują się następne. Jeszcze czekajcie mówią działonowi. Warkot silników wzrasta. Na grobli już długi warkocz czołgów i samochodów pancernych. Jadą, jakby uważali, że na ich widok pęknie nasza linia obrony. W lukach czołgów stoją ich dowódcy. Sądzą, że obrona nasza rozsypie się, a oni będą mogli zbierać krwawe żniwo. Cisza ze strony naszej na pewno ich niepokoi. Przeliczyli się. (…)Kiedy z Szacka wyjeżdża ostatni, dwunasty czołg oraz samochód ciężarowy załadowany piechotą, a za nim widać doczepioną kuchnią polową (…) działonowi rozkazują »Uwaga, kolejno od czoła do pancerek - ognia!«. Huknęły strzały i prawie równocześnie natychmiast wybuchały kolejno czołgi. Poleciały w powietrze jakieś kawałki, jakieś strzępy i po chwili palą się wszystkie kolejno czołgi. (…) Wylatuje w powietrze jakiś samochód ciężarowy z piechotą (…) Sowietów ogarnęła panika. (…) Wśród strzelaniny zmieszanej z jękami konających i krzykami rannych sowieckich żołnierzy płonęły jak pochodnie czołgi, samochody pancerne i ciężarówki. Sowieci, ci jeszcze żywi, wyskakują z czołgów, rozbiegają się po łące i tylko kilku z nich - oficerowie - stoją posłusznie w pobliżu wraków, położyli pistolety z pasami na ziemi i ręce trzymają do góry. Poddają się. (…)Jednocześnie nasza piechota ruszyła do ataku tak energicznie, że nie było takiej siły, aby ją zatrzymać”.

W południe polska piechota wypiera z Sowietów Szacka. Ci wycofali się w popłochu na północ. Zgrupowanie KOP rusza kolejno tymczasowo otwartą drogą na zachód. Ostatnie polskie oddziały opuszczają niebezpieczny rejon w nocy z 28 na 29 września. Wygraną bitwę wieńczy potyczka Baonu KOP „Kleck” z sowieckim rozpoznaniem pancernym. Polacy, wsparci artylerią 75 mm, niszczą kolejnych pięć czołgów wroga.

Bilans bitwy od Szackiem jest trudny do oszacowania. „Kopiści” zniszczyli kilkanaście czołgów, nie licząc innych maszyn, i wzięli do niewoli około 300 krasnoarmiejców. Nie wiadomo, ilu Sowietów poległo, ale musiały to być znaczne straty. Liczbę zabitych i rannych w zgrupowaniu KOP oceniano na około stu. Utracono także część sprzętu i taborów.

Koniec walki

Oddziały gen. Orlika-Rückemanna przekroczyły Bug w Grabowie i ruszyły dalej na zachód przez Podlasie. Bezustannie musiały odpierać ataki zagonów pancernych Armii Czerwonej. Do ostatniego większego starcia z nimi doszło we wsi Wytyczno, 30 km na południowy zachód od Włodawy. Dwukrotnie odepchnięto szturmy krasnoarmiejców. Znów zniszczono trzy czołgi.

1 października dowództwo zgrupowania stwierdziło, że dalsza walka nie ma szans powodzenia. Kończyły się amunicja i prowiant. Żołnierze byli wycieńczeni kilkusetkilometrowym marszem w ciągłym napięciu - we wrogim terenie, z nieprzyjacielem depczącym po piętach i bez odpoczynku. Dlatego też gen. Rückemann podjął decyzję o zaniechaniu dalszych działań zbrojnych. Polecił, by oddziały rozproszyły się na małe grupy i ruszyły w różnych kierunkach. Tak też większość jego podwładnych postąpiła. Tak kończyła się epopeja jedynej zwartej polskiej jednostki, która skutecznie walczyła w kampanii wrześniowej tylko i wyłącznie z Armią Czerwoną.

Generał cukiernik

Po rozpuszczeniu zgrupowania gen. Rückemann, już w cywilnym ubraniu, przedarł się wraz z kilkoma oficerami do Warszawy. Przebywał tam około miesiąca, angażując się w raczkującą dopiero konspirację. Mimo to nie chciał zostawać w kraju. Pragnął przedostać się na Zachód - do odradzającej się na francuskiej ziemi polskiej armii. Tak więc na początku listopada wyruszył tam z grupą kolegów „wydeptanym” już szlakiem północnym - przez Sowiety, Litwę i Skandynawię. Po wielu przygodach, dopiero w styczniu 1940 r., udało mu się w końcu dostać do Szwecji. Szczęśliwie po drodze spotkał żonę i syna, którzy w wojennej zawierusze znaleźli się w Wilnie. Wylądowali razem z nim w Sztokholmie. Były dowódca KOP nie mógł dostać się do Francji. Generał Sikorski i jego ekipa nie chcieli zagorzałego piłsudczyka w swoich szeregach. W związku z tym odrzucony przez wojsko Rückemann utknął z rodziną w stolicy Szwecji. Wyjechał stamtąd do Wielkiej Brytanii dopiero w 1944 r. Wtedy wreszcie przyjęto go do Polskich Sił Zbrojnych, ale tylko na mało eksponowane stanowisko sztabowe.

W 1947 r. nasz bohater przeszedł w stan spoczynku. Zamieszkał z rodziną w londyńskiej dzielnicy Beckenham. Podzielił los innych wielkich polskich generałów, jak chociażby Maczka i Sosabowskiego. Imał się różnych, do niedawna zupełnie „egzotycznych” dla siebie zajęć, byle tylko zarobić na chleb. Skończył kurs i praktykę zegarmistrzowską. Potem przekwalifikował się na cukiernika. Całe lata pracował m.in. w fabryce ciastek Peek Freans.

Po śmierci żony w 1972 r. generał wyprowadził się do syna do Kanady. Zmarł 18 października 1986 r. w Ottawie w wieku 92 lat.

Wojciech Rodak

Wojciech Rodak

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.