Oficjalne stanowisko USA w sprawie ustawy o IPN. Nietrudno być prorokiem
Wiem, wiem, miałem pisać o polityce krajowej, ale dzisiaj naprawdę najważniejsza jest zagraniczna i do tego ściśle powiązana z krajową, bo może wpływać na rzecz najcenniejszą w dzisiejszych czasach, czyli nasze bezpieczeństwo.
Można się nie zgadzać z rządem amerykańskim - tak bowiem trzeba traktować pisemne oświadczenie Departamentu Stanu - jako oficjalne stanowisko USA, ale warto rozumieć motywy partnera.
Oświadczenie to dotyczące ustawy o IPN może zdziwić ludzi, którzy nie rozumieją, że świat jest, mówiąc współczesnym językiem, polinkowany. Ci, którzy nawoływali do realizmu w polskiej polityce zagranicznej tym bardziej zdają się nie rozumieć, co się stało.
Otóż wyjaśnienia właśnie w duchu realizmu są najprostsze. Skoro my nie chcemy rozmawiać z USA o tzw. „wartościach” a o interesach, skoro uznajemy to za ingerowanie w suwerenne decyzje Polski, to po drugiej stronie chętnie przyjmą taki punkt widzenia. Po drugiej stronie Atlantyku podobnie - znalazły się osoby, które znużyła polityka amerykańska ostatnich dekad.
My chcemy, żeby USA pomogły nam militarnie, czyli pociągały rosyjskiego niedźwiedzia za wąsy (tak to wygląda w percepcji wielu polityków amerykańskich) oraz blokowały Nord Stream (czyli wchodziły w koalicję z niemieckim biznesem i Kremlem).
Teraz wczujmy się w pozycję światowego mocarstwa, dla którego Europa, a szczególnie jej środkowowschodnia część nie jest priorytetem - i zastanówmy się, jak byśmy reagowali na ostry kryzys dyplomatyczny (nie wchodzę w to, kto ma ile racji, chociaż to oczywiście dla nas kluczowa kwestia) pomiędzy sojusznikiem w Europie Środkowej a innym sojusznikiem na Bliskim Wschodzie - gdzie interesów energetycznych jest znacznie więcej niż w Europie Środkowej.
Ta historia nikogo nie powinna dziwić ani gorszyć. Polityka międzynarodowa bardzo przypomina zwykłe relacje międzyludzkie. Nikt nie jest samotnym statkiem w dzisiejszym świecie.
Zasada „ty mi to, a ja ci tamto” działa jak między sąsiadami. Nie potrzeba do tego ani szkół dyplomatycznych, dyplomu Harvarda, nie potrzeba nawet wiele podróżować. Trzeba sobie logicznie przemyśleć, jaka może być reakcja jednego sojusznika, zajętego dzisiaj sprawami na Pacyfiku i Bliskim Wschodzie na ostre spory między mniejszymi sojusznikami. Wyliczyć, który z nich ma jakie lobby i możliwości gospodarcze.
Można jeszcze doliczyć fakt, że proponowane przepisy jako nieostre są też krytykowane w Polsce i już nam samo wyjdzie, jak się mogą wypadki potoczyć.