O każdej rewolucji są dwie opowieści. Każda z nich w jakimś stopniu prawdziwa a bez jednej nie ma drugiej. Jest więc opowieść pierwsza. W rewolucji zachwyca nas lud, który się buntuje i jak Polacy w czasie powstań narodowych w XIX wieku, mówi współczesnym dyktatorom „nie”.
Tak teraz właśnie: Białorusini na ulicach zrobili wrażenie, że ryzykują, wychodzą na ulice, odmawiają prowadzenia programów telewizyjnych. Nie ma rewolucji bez tego autentycznie wkurzonego ludu, bez tłumu na ulicy itd.
Ale rzeczywistością, która nas nie opuszcza prawie nigdy, nawet wtedy, kiedy cała władza zdaje się leżeć na ulicy w rękach oburzonego narodu jest polityka. Gdy ludzie śpiewają rewolucyjne pieśni, powiedzmy katalońskie „Mury” po białorusku (ileż osób myśli, że „polskie”?) w gabinetach trwają ustalenia co dalej. Tak jest i dzisiaj.
Amerykanie i Niemcy zastanawiają się jak wspierać białoruską liderkę Swietłanę Ciechanouską na Litwie, władze Unii Europejskiej rozważają sankcje, w Waszyngtonie myślą co się stanie, kiedy pod wpływem zdenerwowanego ludu upadnie reżym Łukaszenki. Swoje problemy mają też z sytuacją na Białorusi w Moskwie. Na Kremlu zastanawiają się co zrobić, żeby zaraza wolności nie przeniosła się do Rosji oraz, czy nie dobrze byłoby Białorusinów przy wsparciu Zachodu pozbyć się przy okazji Łukaszenki i mieć już spokój z irytującym Moskwę jak diabli białoruskim dyktatorem.
Taka jest kuchnia rewolucji - w tej kuchni w kontekście Białorusi chodzi o to, co się wydarzy na Białorusi w przyszłości. Każda z decyzji może mieć wpływ na polskie interesy: w dziedzinie bezpieczeństwa wojskowego, energetycznego, może mieć wpływ na losy Polaków na Białorusi, na wymianę handlową. Słowem nic chyba, co dotyczy przyszłości Białorusi nie jest z naszego punktu widzenia hobby a wszystko jest koszulą bliską ciału - częścią naszego narodowego interesu.
W tych warunkach odchodzi z rządu minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz. Człowiek to poczciwy, dobry profesor ale ministrem był chyba - jeśli chodzi o wpływy polityczne najsłabszym po 1989 roku. Tym niemniej dymisja ministra w czasie tych gorących zakulisowych rozmów nie pomaga - jest dziwnym sygnałem dla naszych partnerów.
Rząd się kruszy jak spróchniałe drzewo, nie widać koncepcji zmian, czuć, ze za każdą z kolejnych dymisji są jakieś tarcia wewnętrzne w obozie władzy. To jest właśnie moment największego paradoksu: odchodzą ministrowie słabi, krytykowani lub miesiącami milczący, łatwo nam w opozycji powiedzieć „no i dobrze”. ale instynkt państwowca podpowiada, ze to nie czas na chaos w rządzie widoczny gołym okiem.