Ochroniarz uratował Czeczena, ale przegrał z instrukcją. Stracił pracę
Otworzył drzwi i stracił pracę. Ale nie ma wątpliwości, że postąpił słusznie. - Mógł zginąć człowiek - mówi ochroniarz, który z 2 na 3 maja pilnował ośrodka dla cudzoziemców. Zgadza się z nim rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców. A ochroniarz - oskarża kolegów po fachu, że nie są tolerancyjni
W nocy z 2 na 3 maja miałem akurat dyżur - opowiada „Porannemu” ochroniarz, który jeszcze do niedawna pracował w otwartym ośrodku dla uchodźców przy ul. Armii Wojska Polskiego. Już nie pracuje. Bo po pamiętnej służbie został przez szefostwo agencji ochrony zwolniony. A jego dotychczasowa szefowa, która miała pieczę nad wszystkimi ochroniarzami pracującymi w ośrodku - straciła stanowisko.
Ale od początku.
- Ok. godz. 2.30 na dyżurce przez chwilę zostałem sam - Dorota poszła do toalety - opowiada nam ochroniarz. To wtedy usłyszał walenie do drzwi. Wyjrzał przez szybkę: - Jakiś facet dobija się. I krzyczy coś po rosyjsku. Mówię mu: adajdzi! Bo otwierać nie chciałem. Po pierwsze - taki jest regulamin, że po 23 nikt z ośrodka nie może wyjść ani do niego wejść. Po drugie - przecież muszę myśleć o bezpieczeństwie.
Zdanie zmienił, gdy mężczyzna zaczął krzyczeć: Pan! Doktora dawaj! Ubili!
Otworzył drzwi i wychylił się na zewnątrz. - Musiałem sprawdzić, żeby nie wzywać bez powodu karetki - tłumaczy.
To, co zobaczył, nie pozostawiło mu złudzeń: - Widzę, że przy bramie do ośrodka klęczy skulony mężczyzna. Wokół niego kilku innych. Kopią go.
Ponownie więc zamknął drzwi i zadzwonił na pogotowie. Nie zdążył się rozłączyć, znów usłyszał hałas od drzwi. Tym razem dużo bardziej dramatyczny. Inny mężczyzna walił w nie koszem na śmieci. - Wpuści, ubić mnie chcą! Ratuj mienia - prosi. \
- No i jak miałem nie wpuścić? - retorycznie pyta nasz rozmówca. - Przecież go gonili!
Ten po otwarciu drzwi od razu wbiegł na piętro. Później okazało się, że bywał wcześniej w ośrodku i dokładnie wiedział, gdzie się schronić.
A ochroniarz... w porę zdołał zamknąć drzwi. Bo po chwili dopadli do nich trzej kolejni mężczyźni. - Jeden od razu skoczył na szybę z dwóch nóg. A jak mnie zwyzywali. Jak krzyczeli, grozili! Matko Boska! To ja znów za telefon i tym razem na policję dzwonię.
Zanim policja przyjechała - mężczyźni uciekli. - Ten, który ukrył się na górze, okazał się Czeczenem. Karany, niedawno wyszedł z więzienia, bez stałego miejsca zamieszkania. Udawał, że nie rozumie po polsku. Przetłumaczyłem mu więc, że policjanci chcą dokumentów. Pokazał. Puścili go. Dla mnie to szok, no, ale dobra, niech im będzie - ochroniarz wzrusza ramionami, bo to jeszcze nie koniec historii.
Bo po kilku dniach przyszła do niego Barbara Tomaszuk, kierowniczka administracji budynku. I mówi, żeby zmienił notatkę służbową z tego dnia. I napisał, że drzwi nikomu nie otwierał.
- Potem zaczęły się telefony od kolegów-ochroniarzy: no zmień, zmień, co ci zależy.
Miało chodzić o to, żeby Urząd ds. Cudzoziemców nie dowiedział się o otwarciu drzwi po regulaminowych czasie. Mieli się bać, że cała firma będzie miała przez to kłopoty.
Ale ochroniarz twardo: nie! Nie zmienię. Co napisałem, jest prawdą i koniec.
Dostał więc wypowiedzenie z pracy. Zapewnia, że go to nie zabolało. Bo z firmą, która ochrania ośrodek, współpracował tylko od czasu do czasu, na umowę zlecenie. Na co dzień jest zatrudniony na szczęście gdzie indziej.
Boli go jednak co innego. Że szefostwo firmy i część kolegów-ochroniarzy przekonują go, że to on był winny całego zajścia: - Po co go wpuściłeś? - mówią. - Jakbyś nie wpuścił, to by szyby nie pobił. Twoja wina!
- A ja pytam, czy wiedzą, co to jest stan wyższej konieczności? Ktoś wie coś na ten temat? Ja będę szyby żałował, gdy człowiek prosi o ratunek? Dobrze by było, gdyby go skatowali? Żeby karetka przyjechała i trupa zabrała? I za niedopełnienie obowiązku bym w kajdankach pojechał - denerwuje się ochroniarz.
Jednak szefowie firmy słuchać go nie chcą. Zwolnili go i koniec. A szefową ochrony, która z nim pełniła dyżur - zdegradowali.
- Ochroniarz naruszył zasady - tłumaczy Bogdan Szpakowski, szef Agencji Ochrony Lider, która ochrania ośrodek. - Instrukcja jednoznacznie mówi, że po godzinie 23 kompletnie nie wolno otwierać drzwi. A on otworzył. A tak naprawdę powinien wezwać policję, grupę interwencyjną i oni by się tym zajęli. I nikt do środka by nie wtargnął.
Przyznaje, że wie, że chodziło o życie człowieka. Jednak nadal tłumaczy się instrukcją. - Teraz ja będę musiał się tłumaczyć Urzędowi ds. Cudzoziemców, dlaczego tak się stało, dlaczego instrukcja została naruszona.
A kierowniczkę zdegradował „bo ona też w tym czasie była na służbie”. - Nie dopilnowała. Ja muszę mieć na tym stanowisku kogoś takiego, kto potrafi się komunikować. A tam, jak zaczęło iskrzyć... - mówi. I zapewnia, że o naciskach, by ochroniarz miał zmienić notatkę służbową nic nie wie. - No jak ktoś mógłby coś takiego robić? - dziwi się. - Jest notatka służbowa. I koniec.
Jakub Dudziak, rzecznik Urzędu do Spraw Cudzoziemców w Warszawie przyznaje, że instrukcja zakazująca wchodzenia osób postronnych i otwierania komukolwiek drzwi po 23 obowiązuje we wszystkich ośrodkach.
- Jednak w tej sytuacji, gdy zagrożone było ludzkie życie, ochroniarz postąpił jak najbardziej słusznie - mówi.
Ale ochroniarz macha ręką. Bo i tak przecież jest przekonany, że inaczej niż postąpił, postąpić się nie dało. Do pracy w Liderze wracać nie chce. Ma inną.
- Bo w tym wszystkim nie chodzi już o mnie. Ale o tych ludzi, którzy tam mieszkają - mówi. I na koniec opowiada o dwóch starszych ochroniarzach i ich - jego zdaniem - skandalicznym zachowaniu wobec mieszkających w ośrodku cudzoziemców.
- Ruskie, chamy, muzułmańce - inaczej o nich nie powiedzą. Jak do psów. A gdy nie słyszą, opowiada o swoich prywatnych poglądach, że takich ludzi nie należy w ogóle wpuszczać do kraju, że trzeba ich wypieprzyć - mówi. Opowiada o sytuacjach, których był świadkiem, o wulgaryzmach, które z ust jego kolegów padały w stronę cudzoziemców.
Przyznaje, że sam próbował rozmawiać.
- Jesteś niby katolik, a jak ty do tych ludzi się odnosisz? Jesteś człowiekiem? To bądź i człowiekiem dla człowieka - mówił mu. Nie poskutkowało. Napisał więc do szefostwa. Efektem było przeniesienie go na inną zmianę.
- To są cywilne sprawy. Mnie to nie interesuje. Jeśli oni mają tam jakieś sprawy religijne czy ideowe - to ja nie będę wnikał w ich sprawy - mówi z kolei Bogdan Szpakowski. - Ja nie będę interesował się sprawami prywatnymi - kto w co wierzy, co wyznaje, kto jaką ma ideologię. Po prostu zakazałem takich rzeczy podczas służby. Niech sobie poglądy wymieniają - ale po zakończeniu służby.
Zapewnia, że skarg na ochroniarzy żadnych nie miał. - Jeśli któryś z moich pracowników faktycznie odnosił się źle do cudzoziemców, a ci poskarżyliby się kierownictwu, to moja firma już by tam nie stała. Wymyśla ten człowiek sobie wszystko - mówi.
Jakub Dudziak również zapewnia, że do Urzędu do Spraw Cudzoziemców nie docierały skargi na pracowników ochrony ośrodka.
Bez komentarza
Wydarzeń z nocy 2 na 3 maja i będących ich skutkiem decyzji oraz tego, co się dzieje w ośrodku, nie chcą komentować ani Barbara Tomaszuk z administracji budynku, ani Paweł Ukalski, który zajmuje się uchodźcami, ani Miłosz Ślaszyński, dyrektor zarządzający firmy BiaVita, która prowadzi białostocki ośrodek.
W ośrodku dla cudzoziemców w Białymstoku mieszkają w większości uchodźcy z Czeczenii. W ośrodku są przedszkole, szkółka języka polskiego dla dzieci i dorosłych, lekarz i pielęgniarki.