Ocalona przez Wierę Żarską. Co się stało w Mikaszewiczach na Polesiu 17 listopada 1942 r.?
- Wiera wybłagała jakiegoś wysoko postawionego Niemca żeby nas nie zabijali. Już były kopane rowy na nasze ciała – to fragment historii naszej Czytelniczki.
Telefon, który zaczął dzwonić do redakcji w środę, mógł zapowiadać jedno z wielu wydarzeń, jakie dzieją się codziennie. Ale tym razem było inaczej. Usłyszałam, że pani Janina Kluk z Nowej Soli na samym dnie pufy wypełnionej różnymi dokumentami trafiła na artykuł z Gazety Lubuskiej sprzed czterech lat. – Proszę pani, to dla mnie bardzo ważne, ten artykuł dotyczy miejsca mojego dzieciństwa. Czy ma pani więcej czasu, aby posłuchać? –usłyszałam w słuchawce.
Lenin jak Lena
„Zima była mroźna, śniegu – jak to mówili u nas – po pas – opowiadał pan Jerzy. – Uciekać nie było gdzie. Część urzędników i rodzin policjantów wyjechała do Mikaszewicz. Żołnierze niemieccy kwaterowali po chatach… Ale nic nie zapowiadało najgorszego” – czytamy w artykule, którego szukała pani Janina, a który udało się odnaleźć w archiwum Gazety Lubuskiej. „Nieznajomy wybawiciel z Lenina” taki nosił tytuł tekst napisany przez Dariusza Chajewskiego.
Zrobione przez rodzinę kilka lat temu ksero tekstu uniemożliwiło pani Janinie odczytanie pełnej treści. Kiedy wyjaśniała, o jaki artykuł chodzi, powtarzała, że w tytule jest miejscowość Lenin jak Lena. To zwróciło moją uwagę, a wyjaśnienie znalazło się w artykule. Nazwa tej miejscowości na Polesiu nie wywodziła się od nazwiska wodza rewolucji, ale od imienia córki właściciela ziem, która utopiła się w rzece.
Kiedy dopytywałam dlaczego artykuł sprzed znów zrobił na Czytelniczce tak duże wrażenie okazuje się, że pani Janina bardzo interesuje się Kresami. Ma wiele książek na temat różnych historii z tych dalekich miejsc. Czyta wszystko co ukazuje się na tego typu tematy. W biblioteczce jest także wydawnictwo Gazety Lubuskiej. Pani Janina urodziła się w 1935 roku właśnie w Mikaszewiczach, miejscowości wspomnianej w artykule. Tekst sprzed lat opisuje historię wybawiciela z pobliskiego Lenina, natomiast opowieść pani Janiny dotyczy wybawicielki. – Nazywała się Wiera Żarska. To dzięki niej ocalało nasze miasteczko, nie wiem, ile mogło liczyć mieszkańców. Była duża fabryka, kościół, młyn, łaźnia, ochronka dla dzieci, musiało mieszkać naprawdę dużo ludzi. Był też dom ludowy, takie kino-teatr – opowiada Janina Kluk.
Wielki wybuch
To właśnie tam, w kinie, czas spędzali Niemcy. 17 listopada 1942 r. kinooperator o nazwisku Konopatski, który był dobrym mechanikiem, sfingował konieczność naprawy instalacji elektrycznej. Wcześniej po trochę przynosił w kieszeniach trotyl. Przyłączył przewody od ładunków trotylu do wspólnego włącznika elektrycznego. Powiedział niemieckiemu policjantowi, że musi wyjść sprawdzić, co się zepsuło, a ten żeby po pięciu minutach po jego wyjściu włączył wyłącznik. Kiedy Niemiec wcisnął włącznik popękały szyby w okolicznych domach. – Po tym wybuchu z budynku kino-teatru zostały tylko ściany. Zginęło kilkudziesięciu żołnierzy SS, oficerowie, podoficerowie, wszystkich ok. 170 osób. Kilkunastu było rannych – opowiada pani Janina, pokazując rodzinną notatkę, którą na ten temat spisał jej syn, możliwe, że po rozmowie z wujem. W zemście za ten czyn, w którym zginęli Niemcy, mieli zginąć wszyscy mieszkańcy miasteczka. – Wiera wybłagała jakiegoś wysoko postawionego Niemca żeby nas nie zabijali. Już były kopane rowy na nasze ciała – podkreśla pani Janina.
Msze za życiu
Dzień 19 listopada 1942 roku do data ocalenia. Przez wiele lat w kościele w Rudnie, niedaleko Nowej Soli odprawiane były msze za ocalenie. To właśnie do Rudna trafiła rodzina państwa Wawrzyniaków, wśród których była 9-letnia Janina. – Przez całe lat w tym kościele dziękowaliśmy Bogu za to nasze ocalenie – wspomina dzisiaj pani Kluk. Z okazji okrągłej rocznicy 20-lecia ocalenia, w 1962 r., wydrukowane zostały pamiątkowe pocztówki. Pani Janina ma je wszystkie. Do pamiątek dołączył artykuł z Gazety Lubuskiej.