Józef Piasecki

Nie wyobrażam sobie teraz życia bez kresowej pasji

Zygmunt Muszyński z kroniką Towarzystwa Miłośników Lwowa Fot. Józef Piasecki Zygmunt Muszyński z kroniką Towarzystwa Miłośników Lwowa
Józef Piasecki

– Kultywujemy tradycje naszych ojców. Mówimy o rzeczach, których często nie uczą w szkole – podkreśla Zygmunt Muszyński, prezes kożuchowskiego koła Towarzystwa Miłośników Lwowa i Kresów Południowo-Wschodnich.

Skąd zainteresowanie Kresami?

Korzenie mojej rodziny to Borszczów w województwie tarnopolskim. Tam urodzili się moi rodzice, Nikodem i Katarzyna, tam na świat przyszedł także starszy brat Jan. Na początku lat 90. poznałem małżeństwo z Borszczowa. Dzięki nowym znajomym miałem okazję po raz pierwszy, w 1994 roku, przekroczyć granicę polsko-
-ukraińską. Wszystkie ścieżki znałem z opowiadań rodziców. Wiedziałem, że po prawej stronie płynie rzeczka, a po lewej będzie kładka. To wszystko sprawdziło się na miejscu. Gdy byłem w kościele, potwierdził się opis mojego ojca, łącznie z amboną, która została podarowana przez Korpus Ochrony Pogranicza. Wtedy połknąłem kresowego bakcyla i nie mogę się wyleczyć z tej pasji.

Po powrocie do Kożuchowa nawiązałem kontakty z Towarzystwem Miłośników Lwowa. Kiedy jestem w Chocimiu, Skale Podolskiej, Zbarażu, Lwowie, Samborze czy innych miejscowościach, przeżywam po raz drugi to, co pamiętam z dzieciństwa. To naprawdę wspaniała rzecz móc rozmawiać z prawdziwymi Polakami, którzy tam mieszkają. Znalazłem grób mamy Kazimierza Sadowskiego z Kożuchowa, która była dyrektorką szkoły w Kociubińczykach i została zamordowana przez sąsiadów. W 1999 roku pojechałem z kamerą w te rejony i odnalazłem świadka dramatycznych wydarzeń. Z Antonim Nawolskim, ówczesnym szefem straży przemysłowej w Zakładzie Sprzęgieł „Polmo”, znaleźliśmy się w wiosce w województwie tarnopolskim, gdzie zamordowano jego ojca. Spotkaliśmy tam także syna zabitego wówczas Ukraińca. W czasie zbrodni służył on u wybrzeży Japonii jako żołnierz armii radzieckiej.

Zawsze, kiedy wracam z podróży do domu, myślę, że trzeba trochę odpocząć. Jednak po tygodniu lub dwóch znów ogarnia mnie nostalgia za Kresami.

Zygmunt Muszyński z kroniką Towarzystwa Miłośników Lwowa
Archiwum Pana Zygmunta Kożuchów, rok 1952. Katarzyna i Nikodem Muszyńscy z dziećmi: Janem (z lewej), Zygmuntem (w środku) i Bolesławem

Kim są sympatycy koła z Kożuchowa?

Kożuchowscy Kresowiacy to klub ludzi z sentymentem. Oprócz osób urodzonych na Kresach jest wielu sympatyków. Często to najbliżsi członkowie rodzin w następnych pokoleniach lub ich znajomi.

Tuż po zakończeniu II wojny światowej były trzy transporty kolejowe z powiatu borszczowskiego. Jeden pojechał pod Wrocław, drugi do Kożuchowa, a trzeci do Koszalina. Około 50 procent przybyłych do naszego miasta Kresowian to transport stamtąd. Przyjechało ich chyba około 300, teraz zostało może 20 z tego pierwszego pokolenia. Nawet rodzina księdza Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego wysiadała w Kożuchowie na stacji. Siostra jego ojca zamieszkała w Borowie Wielkim.

W naszej miejscowości przy ul. Moniuszki mieszkało wielu Kresowian: Mak¬symowicz, Tchórzewski, Badowska, Stene¬rowicz, Adamowscy... Przy ul. 1 Maja – Sawicki. Moi rodzice często tutaj przychodzili, a ja pomagałem paść krowy. Niedaleko mieszkała pani Cebryj, trochę dalej pani Wrzeszczewicz. Pamiętam także Masiow¬skiego z ul. Górskiej.

Coraz więcej ludzi odchodzi na zawsze. Dziś wystarczy pójść na cmentarz. Przechodzi się obok tych tablic na obu kożu¬chowskich nekropoliach: przy ul. Nowosolnej i 1 Maja. Na niektórych nagrobkach na tym drugim cmentarzu jest zaznaczone: urodzony w Borszczowie, Czortkowie, Trembowli.

Zygmunt Muszyński z kroniką Towarzystwa Miłośników Lwowa
Archiwum Pana Zygmunta Borszczów, rok 1938. Katarzyna i Nikodem Muszyńscy, rodzice pana Zygmunta

Czym jeszcze zajmuje się Pan jako prezes koła i miłośnik Kresów?

Uczestniczę w organizowaniu pomocy, szczególnie dla młodzieży mieszkającej na Kresach. Zaczęło się to w Drohobyczu. Gdy dowiedziałem się, w jakich warunkach uczy tamtejsza nauczycielka języka polskiego, to ogarnęło mnie przerażenie. Miała do dyspozycji jedną książkę, a dzieci uczyły się ze skopiowanych stron. W 2013 roku zorganizowałem pierwszą większą pomoc. Na Ukrainę pojechały wtedy, także dzięki hojności mieszkańców Kożuchowa, podręczniki do języka polskiego i pomoce naukowe. Rok później dzięki Bibliotece Pedagogicznej w Zielonej Górze do tej szkoły dotarła serwerownia z monitorami. W ubiegłym roku w szkole pierwszego i trzeciego stopnia w Drohobyczu, gdzie dyrektorką jest Swietłana Mała, podpisano umowę o współpracy z gminą Świdnica i tamtejszą szkołą. W efekcie kilka miesięcy temu 20-osobowa grupa młodych Polaków przyjechała do nas na wypoczynek. Oprócz Drohobycza, pomoc trafiła do Sambora i Stanisławowa. Także w tym roku dostarczyłem między innymi ekran interaktywny i ćwiczenia do nauki języka polskiego Sobotniej Szkole Języka Polskiego przy kościele parafialnym pod wezwaniem Trójcy Przenajświętszej w Borszczowie. W czerwcu zwróciłem się do Tarasa Kuczmy, mera Drohobycza, o zgodę na budowę domu polskiego w tej miejscowości.

Nie wyobrażam sobie teraz życia bez kresowej pasji. Nie mógłbym zapomnieć o tym, co do tej pory robiłem.

Co uważa Pan za szczególnie ważne?

Chciałbym tutaj ściągnąć młodzież. To trudny temat. Wiem to po swoich dzieciach. Mają świadomość, czym się zajmuję, ale nie są zainteresowane. Co ważne, nie stawiamy sobie celów politycznych, lecz kultywujemy tradycje naszych ojców z terenów obecnej Białorusi, Litwy, Ukrainy i Mołdawii. Przekazywane są one z pokolenia na pokolenie. Mówimy o rzeczach, których często nie uczą w szkole.

Józef Piasecki

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.