Jeden z gimnazjalistów, którzy we wtorek uciekli ze szkoły i rozbili się autem, zmarł w szpitalu. Jego kolega stanie przed sądem...
- Sytuacja jest bardzo ciężka. Tego się nie da opisać i nawet nie chcę próbować. Ale to, jak doszło do wypadku, to sprawa drugorzędna, my teraz zajmujemy się uczniami - mówi dyrektor Samorządowego Gimnazjum im. Jana Pawła II w Kożuchowie Dariusz Miśkiewicz.
W środę, 28 września, od rana rozmowy indywidualne i grupowe prowadzili z uczniami wychowawcy i troje szkolnych pedagogów. Dojechało pięcioro psychologów. Kadrę wsparła nowosolska poradnia pedagogiczna, gminny wydział zarządzania kryzysowego i policja.
Przypomnijmy. Do tragicznego wypadku z udziałem trzech gimnazjalistów doszło we wtorek w południe (pisaliśmy o nim wczoraj w artykule „Wagary skończyły się tragicznie”). Jeden z chłopców wziął mazdę 3 - samochód swojej mamy. Bez uprawnień do prowadzenia auta wsiadł za kierownicę. Zabrał ze sobą dwóch młodszych kolegów ze szkoły i pojechali na wagary. Niestety, tuż za Kożuchowem, w okolicy starych basenów, na łuku auto wypadło z drogi. Jeden z mieszkańców Mirocina Górnego przyznał, że widział skasowany samochód. - Był porządnie trzaśnięty. Auto dosłownie objęło drzewo. Kierowca musiał naprawdę szybko jechać - stwierdza mężczyzna.
Na miejsce akcji ratowniczej przyjechały trzy jednostki straży pożarnej z Nowej Soli i jedna z Kożuchowa. Była na miejscu też straż miejska, policja i pogotowie. Na początku nie było wiadomo, czy samochodem jechały dwie, czy trzy osoby. Chociaż zgłoszenie na europejski numer alarmowy 112 wskazywało na obecność trzech poszkodowanych, na miejscu wypadku były tylko dwie osoby.
- Słyszałem, że pogotowie wezwał właśnie ten chłopak, który prowadził auto - powiedział nam jeden z uczniów. - Rodzice tego kierowcy mieli właśnie wylatywać z Poznania na wczasy za granicę. Podobno policja zdążyła ich ściągnąć z powrotem - dodaje inny uczeń. - Tam na miejscu nie było trzeciego, bo ten wrócił do szkoły i tam nie przyznał się do niczego. Dopiero wieczorem w domu powiedział o wszystkim rodzicom - mówi chłopiec.
W środę rano w gimnazjum rozniosła się wiadomość o śmierci jednego z chłopców. Miał na imię Gracjan...
Jego nauczycielka ze szkoły podstawowej wspomina, że chłopiec nie lubił się uczyć, ale był inteligentny. - Jak jego koledzy jakieś głupoty mieli zrobić, to on w to nie wchodził, nawet nam mówił, co ten i tamten planuje. Teraz stało się inaczej, wsiadł do tego auta... - mówi kobieta. - Wychowywała go babcia, a wiadomo, starszej osobie trudno radzić sobie z nastolatkiem - dodaje inny nauczyciel. Ze zniszczeń samochodu wynika, że chłopiec siedział na siedzeniu tuż za kierowcą.
Uczniowie między sobą powtarzają zasłyszane informacje. - Ten ciężko ranny chłopak miał w szpitalu w Nowej Soli trepanację czaszki. Już wczoraj było z nim źle - zdaje relację jeden z uczniów.
- Gracjan i mój brat byli dobrymi kolegami. Ta tragedia też nas dotyczy - przyznaje z kolei uczeń piątej klasy podstawówki przerażony całym zdarzeniem. - Nie możemy się dzisiaj uczyć, to straszna tragedia - stwierdza jedna z uczennic.
Cała trójka, która wybrała się we wtorek na wagary to koledzy z jednej szkoły. Dwóch chodziło do jednej klasy.
Z racji tego, że wypadek okazał się śmiertelny sprawę przejęła prokuratura okręgowa w Zielonej Górze. - Sprawca wypadku został zatrzymany zaraz po tragedii. Zostanie mu postawiony zarzut za spowodowanie wypadku ze skutkiem śmiertelnym.