Najsłabsze ogniwo w lataniu: człowiek [rozmowa]
O tezach, czy raczej spekulacjach głoszonych przez członków podkomisji smoleńskiej i prawdziwych przyczynach katastrofy smoleńskiej - płk Piotr Łukaszewicz, były dowódca oddziału szkolenia lotniczego dowództwa sił powietrznych.
- Jak pan przyjął ostatnią konferencję podkomisji smoleńskiej?
- Po pierwsze: „Teatr mój widzę ogromny” - Stanisław Wyspiański, po drugie: „Wiele hałasu o nic” - William Shakespeare, po trzecie: „Jest trudną sztuką odróżnić poczucie godności od braku poczucia śmieszności” - Jaume Cabré. Przekaz telewizyjny z zakłóceniami dźwięku z miejsca transmisji. Zaproszony ekspert, który jest gotowy, aby odpowiedzieć na pytania dziennikarzy i „na żywo” dowiaduje się, że takie pytania nie są przewidziane. No cóż, moim zdaniem to nie była najbardziej udana konferencja prasowa zorganizowana przez MON.
- Antonii Macierewicz mówi o „bezspornych dowodach fałszowania, manipulowania i ukrywania prawdy”. Pana zdaniem, przedstawił na to dowody?
- Nie przedstawił, a jego tezy szybko i kompetentnie zostały skonfrontowane z opiniami ekspertów z komisji badania wypadków lotniczych. Ich opinia jest, moim zdaniem, bardziej przekonywująca. No cóż, jedni mówią, co wiedzą, a inni wiedzą, co mówią.
Wideo: Specjalista ds. rejestratorów lotu: Członkowie podkomisji MON nie rozumieją, o czym opowiadają
źródło: TVN24/x-news
- Wacław Berczyński, przewodniczący podkomisji smoleńskiej mówił o dwóch elementach samolotu, które znaleziono przed brzozą (jeden na 60 m przed, drugi - 30 m). Członkowie podkomisji podkreślali, że już przed upadkiem na ziemię wiele szczątków samolotu było spalonych i okopconych, co pewnie miałoby świadczyć o wybuchu. Pan takie tezy przekonują?
- To nie były tezy, tylko spekulacje i nie przekonały mnie. Pan Wacław Berczyński niewątpliwie specjalista w obszarze konstrukcji lotniczych, a więc budowy i wytrzymałości kadłubów statków powietrznych, pracujący (lub współpracujący) z firmą The Boeing Company twierdzi w wywiadzie dla czasopisma „W Sieci” opublikowanym w dniu 10.02.2016 roku, że kompetencje w badaniach katastrof lotniczych nabył w czasie pracy, jako przedstawiciel Boeinga, w Corpus Christi Army Depot (CCAD), cywilno - wojskowym przedsiębiorstwie obsługi technicznej śmigłowców armii (wojsk lądowych) USA, zlokalizowanym w bazie lotniczej marynarki wojennej Corpus Christi w Teksasie. Na pytanie redaktora prowadzącego wywiad, czy uczestniczył w badaniach katastrof takich samolotów, jak Tu-154 pan Berczyński odpowiedział: „Takich też.” I otóż problem polega na tym, że jedyne dwa typy statków powietrznych produkcji Boeinga, jakie używa armia amerykańska, to śmigłowce transportowe CH-47 Chinook oraz bojowe AH-64. Niewiele mają wspólnego ze stutonowym odrzutowym samolotem pasażerskim. Nie udało mi się także znaleźć żadnego potwierdzenia, iż pan Berczyński był akredytowanym członkiem jakiejkolwiek komisji badania wypadków lotniczych armii Stanów Zjednoczonych, więc spekuluję, że jego rola w czasie pracy w przedsiębiorstwie w Corpus Christi sprowadzała się do weryfikacji technicznej - zgodnie z wytycznymi producenta - kadłubów śmigłowców uszkodzonych w trakcie działań operacyjnych lub incydentów lotniczych i rekomendowania czy dany kadłub nadaje się do remontu, czy należy go skasować. To tyle w kwestii kompetencji zawodowych przewodniczącego podkomisji.
- A jeżeli chodzi o fragmenty samolotu znalezione przed brzozą, która odcięła fragment lewego płata skrzydła?
- Jest dość dowodów na to, że samolot wcześniej zderzył się z drzewami i krzakami. Kontakt z przeszkodami terenowymi nie mógł być obojętny dla stanu konstrukcji lotniczej. Czy były one spalone lub okopcone? Z pokazanych zdjęć nic takiego nie wynikało, więc może warto zlecić specjalistyczne badania wspomnianych szczątków samolotu, aby potwierdzić (lub wykluczyć) hipotezę. Na pewno należy przypomnieć, że w momencie, w którym Tu-154 był na najniższej wysokości przed zderzeniem z drzewem, koła podwozia samolotu znajdowały się 2,5 m (dwa i pół metra!) nad powierzchnią terenu. Drzewa i krzaki przed pasem startowym rosły znacznie wyżej.
- Kolejny argument: podobno z polskiej czarnej skrzynki wycięte zostały 3 sekundy, zaś z rosyjskiej - 5 sekund. Jak twierdzą członkowie podkomisji, w samolocie zaczęły się dziać bardzo dziwne rzeczy, które starano się ukryć przez wycinanie elementów ścieżki z czarnej skrzynki.
- Tak, to mogłoby wydawać się bardzo dziwne, gdyby przyczyny i sposób przestawiania danych w tym szczególnym momencie nie został szczegółowo i kompetentnie wyjaśniony w raporcie Millera. Nie wdając się w dywagacje techniczne, po szczegóły odsyłam do niedawnych wypowiedzi członków jego komisji. Podkreślam tylko, że podniesiona kwestia dotyczy ostatnich sekund przed zderzeniem, kiedy załoga utraciła kontrolę nad samolotem i nic już nie mogło zapobiec tragedii.
- Pana przekonuje raport komisji Millera?
- Bardzo uważnie go przestudiowałem. Moim zdaniem jest kompetentny i przekonywujący.
- Dzień po katastrofie prezydenckiego tupolewa powiedział mi pan w wywiadzie, że Tu-154M w ogóle nie powinien startować z lotniska w Warszawie, a przy takich warunkach pogodowych nie miał żadnych szans, aby wylądować na lotnisku w Smoleńsku. Dalej podtrzymuje pan tę opinię?
- Tak. Mówiąc to już sześć lat temu, bazowałem na szczątkowych informacjach, jakie posiadałem, i wyciągałem wnioski, opierając się na własnym doświadczeniu. Na chwilę obecną ze smutkiem stwierdzam, że wszystkie fakty ujawnione później w trakcie dochodzenia potwierdziły tylko moją opinię. Nic nie uległo w niej zmianie.
- Co dla pana w tej sekwencji zdarzeń było najbardziej wstrząsające?
- Najbardziej wstrząsająca była sama katastrofa. To, że tyle znamienitych osób w niej zginęło, także moi koledzy i znajomi. Jak każda katastrofa także ta była sumą pewnych zdarzeń, które bezpośrednio lub pośrednio z sobą powiązane do niej doprowadziły. Ale najsmutniejsze dla mnie w tej tragedii było i jest to, że tak naprawdę przed załogą samolotu Tu-154M postawiono zadanie, które było nie do wykonania, a później w trakcie jego wykonywania nie udzielono tym ludziom żadnej pomocy. Zostali zostawieni sami sobie z koniecznością rozwiązania problemu, czy też wielu problemów narastających jeden po drugim. A było wokół nich wielu ludzi, którzy także w trakcie lotu mogli im pomóc, choćby zmieniając wcześniej podjęte decyzje.
- Bo tak jak w większości katastrof lotniczych zawiedli ludzie?
- Tak. Nie ulega wątpliwości, że głównym czynnikiem, który przyczynił się do tej katastrofy, był czynnik ludzki. Błędy popełnione przez różne osoby w różnych momentach, w różnych miejscach. Taka jest smutna prawda, że w całym systemie lotniczym człowiek jest...
- Najsłabszym ogniwem?
- Właśnie.
- Ale wracając jeszcze do podkomisji smoleńskiej, ta całkowicie odrzuca tak raport komisji Millera, jak raport MAK. Są w tych raportach rzeczy, z którymi by pan polemizował, albo z którymi się nie zgadza?
- Tak. Jeżeli chodzi o raport MAK - absolutnie dla mnie niedopuszczalne, co jest przejawem braku profesjonalizmu osób prowadzących dochodzenie po stronie rosyjskiej, jest stawianie tezy, mówiąc trywialnie, o pijanym dowódcy sił powietrznych, który zmusił załogę do lądowania. Tego typu twierdzenia bez twardych dowodów nie powinny znaleźć się w takim dokumencie. Druga rzecz, z której MAK wybrnął, to kwestia udziału w zdarzeniu służb rosyjskich. MAK zasłaniał się brakiem dostępu do informacji, które stanowią tajemnicę państwową, ponieważ dotyczą lotniska wojskowego. A mimo to MAK twierdzi, że lotnisko było dobrze przygotowane, a służby, które je obsługiwały, działały prawidłowo. Jednak z tego, co zostało opublikowane i co już wiemy, w żaden sposób nie wynika, aby lotnisko było sprawne, a służby działały prawidłowo. To olbrzymi obszar wiedzy, która powinna być zbadana. Jestem przekonany, że obiektywne wnioski płynące z tego typu analiz byłyby takie, iż stan lotniska, a przede wszystkim nieprawidłowości zarówno w procesie decyzyjnym służb odpowiedzialnych za przyjęcie samolotu, jak i działania kontrolerów lotu w znaczący sposób przyczyniły się do tej katastrofy. Zakładając, że zasady działania rosyjskich lotnisk wojskowych bazują w dużej mierze na tym, na czym bazowało nasze lotnictwo w czasach Układu Warszawskiego - a nie mam żadnych informacji, aby było inaczej - w tego typu sytuacji, przy takim wyposażeniu lotniska i takiej pogodzie, służby, które kierowały tym obiektem, powinny bezwzględnie zabronić lądowania Tu-154 na lotnisku Siewiernyj i skierować go na lotnisko zapasowe.
- A raport komisji Millera?
- Jest jedna generalna teza dotycząca zaklasyfikowani tej katastrofy. Przyjęto założenie, że było to zderzenia samolotu z ziemią w locie kontrolowanym. Z definicji tego typu zdarzenie ma miejsce w momencie, kiedy samolot znajduje się pod pełną kontrolą załogi, która kontroluje statek powietrzny i ma świadomość sytuacyjną, a mimo to doprowadza do zderzenia z ziemią. Dyskutowałbym z takim stwierdzeniem. Moim zdaniem w momencie bezpośrednio poprzedzającym katastrofę załoga straciła orientację przestrzenną.
- Czyli co, załoga nie kontrolowała tego lotu?
- Ten lot nie był w stu procentach kontrolowany tak, jak powinien być. Począwszy od rozpoczęcia zejścia do lądowania. Warunkiem takiego rozpoczęcia jest ustabilizowanie samolotu na ścieżce do lądowania i dalsze wykonanie lotu w warunkach stabilnych. To pewien przedział parametrów lotu, które bezwzględnie muszą być zachowane, aby lot mógł być uznany za stabilny. Jeżeli załoga ma świadomość, że parametry lotu nie mieszczą się w tym przedziale, ma obowiązek go przerwać. Tutaj do tego nie doszło. Dlaczego? Bo załoga nie miała tak naprawdę świadomości, w jakim położeniu względem ziemi znajduje się samolot, stąd wszystkie kolejne błędy.
- Myśli pan, że kiedykolwiek ustaną dyskusje o przyczynach tej katastrofy?
- Bezpośrednia przyczyna katastrofy została ustalona i to nie podlega żadnej dyskusji, pod tym względem traktuję raport komisji Millera, jako całkowicie wiarygodny. Pytanie, czy ta wiedza będzie wystarczająca dla wszystkich, należy adresować do polityków. Osobiście, biorąc pod uwagę zdarzenia, które miały miejsce w związku z ostatnią ekshumacją prochów gen. Sikorskiego w celu ustalenia okoliczności katastrofy gibraltarskiej sprzed ponad 70 lat, nie mam wątpliwości, że katastrofa smoleńska nadal będzie wykorzystywana do celów politycznych.
- Czemu, pana zdaniem, służy ekshumacja ofiar katastrofy smoleńskiej? Przybliży nas do prawdy, jak podnoszą politycy Prawa i Sprawiedliwości?
- Katechizm Kościoła Katolickiego (KKK 2300): Ciała zmarłych powinny być traktowane z szacunkiem i miłością wypływającą z wiary i nadziei zmartwychwstania. Grzebanie zmarłych jest uczynkiem miłosierdzia względem ciała, jest uczczeniem dzieci Bożych, będących świątynią Ducha Świętego. To wszystko, co w tej sprawie mam do powiedzenia.
Autor: Dorota Kowalska