Na bezludnej wyspie mogli już jedynie liczyć na cud

Czytaj dalej
Fot. Robert F. Bukaty
s

Na bezludnej wyspie mogli już jedynie liczyć na cud

s

Trzech mężczyzn próbowało przepłynąć maleńką łódką na oddaloną o 200 km wyspę. „Łupina” zatonęła, gdy na Oceanie Spokojnym uderzyła w nią potężna fala. Rozbitkowie dryfowali przez całą noc, by dobić do lądu.

Z samolotu dostrzegli maleńką wyspę, a na jej plaży wielki napis „HELP”, czyli „pomocy”, ułożony z liści palmowych. Chwilę później na dole zauważyli trzech mężczyzn, którzy biegając w kółko i wymachując rękami, gorączkowo próbowali zwrócić na siebie ich uwagę.

- Czegoś takiego w życiu nie widziałem. Nie słyszałem też o takiej akcji ratunkowej - mówi podporucznik John Harkins z marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych.

To on i załoga dowodzonego przez niego samolotu dostrzegli rozbitków na bezludnej wyspie w Mikronezji na Oceanie Spokojnym, którzy zaginęli kilkadziesiąt godzin wcześniej. Niedługo potem zaalarmowane służby przypłynęły i uratowały całą trójkę.

Alarm wszczęli bliscy

Zaginieni we wtorek (5.04) wypłynęli z wyspy Pulap. Kierowali się na oddaloną o ponad 200 km wyspę Weno. Podczas rejsu z łodzi zmyła ich fala. Na szczęście mieli ubrane kamizelki ratunkowe. Dzięki nim utrzymali się na powierzchni. Dryfując przez całą noc, w końcu dopłynęli do najbliższego lądu.

Utknęli jednak na bezludnej wyspie Fanadik - jednej z ponad 600 w archipelagu Mikronezji.

Kiedy nie dopłynęli o czasie do celu, ich bliscy wszczęli alarm. W akcji ratunkowej wzięły udział m.in. dwa masowce znajdujące się w tamtym regionie oraz inne mniejsze jednostki. Ostatecznie w poszukiwania włączyła się marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych. Na ratunek wyruszył samolot US Navy, wezwany z odległej Misawa Air Base, która znajduje się ok. 700 km na północ od Tokio w Japonii.

W czwartek (7.04) pierwszy sygnał o rozbitkach zarejestrowała kamera na podczerwień samolotu patrolowego. Zanotowała ona podwyższoną temperaturę. Okazało się, że był to żar z ogniska, które rozpalili rozbitkowie.

- Początkowo ci mężczyźni nie wyglądali, jakby byli przekonani, że ich dostrzegliśmy - mówi komandor-porucznik Harkins w rozmowie z dziennikarzem agencji AP. - Dlatego „zamachaliśmy” skrzydłami, parokrotnie przelecieliśmy tuż nad nimi, a na koniec zrzuciliśmy tuż przed nimi świecę dymną. Wówczas się rozluźnili. Zrozumieli, że ich zauważyliśmy. Nie spodziewaliśmy się, że odnajdziemy ich na tej wyspie. Cała załoga była szczęśliwa - dodaje.

Dwie godziny później po mężczyzn przypłynęła łódź. W powietrzu towarzyszył im samolot z załogą Harkinsa.

Straż Przybrzeżna Stanów Zjednoczonych nie ujawniła, w jakim stanie są uratowani. Dziennikarze „Washington Post” dowiedzieli się jednak, że rozbitkowie nie odnieśli większych obrażeń, ale z powodu wycieńczenia zostali przewiezieni do szpitala.

W ostatnich dwóch tygodniach amerykańska marynarka uratowała na Pacyfiku 10 rozbitków.

To cud, że przeżyli

Dominik Bac, podróżnik z Krakowa, żeglarz, fotograf i kapitan jachtowy, który uczestniczył w ekstremalnych nieraz wyprawach m.in. dookoła Ameryki Północnej i Ameryki Południowej przyznaje, że nawet on nie potrafi wyobrazić sobie tego, co czuli ci ludzie. - To cud, że przeżyli na oceanie i dotarli cali do wyspy - podkreśla. - Ponad 90 procent wypadków wypadnięcia za burtę na oceanie kończy się śmiercią. Człowiek po kilku sekundach dosłownie znika z oczu - dodaje.

Na szczęście na większości jachtów jest do dyspozycji sprzęt - kamizelki ratunkowe i tratwa, która pozwala przeżyć rozbitkom przez kilka dni. Są też nowoczesne systemy wzywania pomocy - tzw. radiopławy satelitarne. Gdy urządzenie wpadnie do wody, nadaje sygnał ratunkowy na częstotliwościach lotniczych i satelitarnych, który jest przekazywany do centrum dowodzenia ratunkowego w danym kraju. Wtedy rusza akcja ratownicza.

- Rozbitkowie z Pacyfiku płynęli jednak na niewielkiej 6-7 metrowej „łupince”. Poza kamizelkami nie mieli innego sprzętu. To niezwykła historia - dodaje Dominik Bac.

Zamiast emocji - działanie

Zdaniem krakowskiej psycholog i psychoterapeutki Anny Czerwińskiej w sytuacji ekstremalnej, w której znaleźli się rozbitkowie z Mikronezji, skupianie się na wykonywaniu krok po kroku kolejnych zadań, które służą temu, żeby przeżyć, jest jedną z typowych reakcji.

- Człowiek chwilowo nie myśli o tym, w jak strasznej sytuacji się znalazł, zostawia emocje, strach, rozpacz, zwątpienie na później, a póki co mobilizuje wszystkie siły, by przetrwać - tłumaczy psycholog. - Gdyby któryś z trójki rozbitków się nie zmobilizował, pewnie nie ułożyliby napisu z liści palmowych na plaży i nie moglibyśmy usłyszeć o ich odnalezieniu. Pytanie, po jakim czasie kończy się nadzieja na uratowanie, pozostaje otwarte - mówi Anna Czerwińska.

Jan Latała, Joanna Dolna

s

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.