Miło zobaczyć swoje nazwisko obok takich gwiazd jak Penelope Cruz, Monika Bellucci [rozmowa]

Czytaj dalej
Fot. Andrzej Banas
Danuta Nowickaredakcja@gk.pl

Miło zobaczyć swoje nazwisko obok takich gwiazd jak Penelope Cruz, Monika Bellucci [rozmowa]

Danuta Nowickaredakcja@gk.pl

Wystarczy usłyszeć jej głos, by poprawił nam się humor. Wystarczy ją zobaczyć, żeby polubić. Choć Joanna Kulig jest wziętą aktorką, woda sodowa nie uderzyła jej do głowy. I raczej nigdy to nie nastąpi.

Jest pani osobą żywiołową, szczerą, a kiedy się słyszy, że kocha pani ludzi, trudno temu nie wierzyć. Czy nie ma obawy, że wykonując zawód aktora, wcielając się w różne role, poniekąd oddala się pani od siebie?
Zachowanie równowagi pomiędzy tym, jakim jestem człowiekiem, jakie są cechy mojej osobowości, a jaką postać tworzę, wcale nie jest łatwe. Trzeba wynajdywać sposoby, by łapać oddech i wracać do własnego świata.

Jak pani to robi?
Pomaga mi liczna rodzina i mąż. Kiedy wracam do domu, mniej więcej wiem, o co chodzi. A gdybym nawet nie wiedziała, szybko mnie doprowadzą do pionu.

Z którą postacią najtrudniej było się rozstać?
Może to zabrzmi paradoksalnie, ale myślę, że wciąż najtrudniej mi zrzucić z siebie osobowość Igi Małeckiej z „O mnie się nie martw”. Choćby dlatego, że praca w serialu trwa długo, już dwa lata. Ciągle przebywam w wirtualnym świecie: jestem na planie, kończymy jedną transzę - teraz będzie czwarta - półtora miesiąca przerwy i wracam do roli na trzy i pół miesiąca. Można powiedzieć, że dłużej jestem Igą niż Joanną.

Przekonywający argument, choć nie do końca. Ta postać wydaje się najbardziej zbliżona do pani samej.
To prawda, mamy wiele cech wspólnych i pewno dlatego zostałam obsadzona w tej roli. Ale i sporo się różnimy: moja bohaterka jest matką dwójki dzieci - ja dzieci nie mam i zupełnie inaczej kieruję swoim życiem.

Skoro zrzucenie serialowej roli nie przychodzi tak sobie, mąż nie ma do pani pretensji o romans na boku?
(śmiech) Nie. Praca na planie serialu jest bardzo intensywna, gra się 12 scen dziennie, kilkadziesiąt osób, huk, rumor, reflektory, tekst trzeba opanować na pamięć... Mój mąż jest reżyserem, więc doskonale wie, że nie są to warunki, by coś zaiskrzyło. Pod tym względem oboje bardzo dobrze się rozumiemy.

Oczywiście żartowałam. Jak zachować pewność siebie, kiedy za partnerów ma się znakomitych aktorów? Grała pani u boku Juliette Binoche, Kristin Scott Thomas, Ethana Hawke’a.
To było wielkie przeżycie, nie przypuszczałam, że spotkam się z aktorami tego formatu, że we wspólnej charakteryzatorni będę rozmawiała z Kristin, a na kursie francuskiego uczyła się z Hawke’em. Przed wylotem do Paryża niesamowicie się denerwowałam, nie spodziewając się, że największy stres nastąpi z powodu bariery językowej. Podczas kręcenia „Kobiety z piątej dzielnicy” jeszcze słabo mówiłam po angielsku, a po francusku w ogóle. Ale dość szybko przypomniałam sobie niektóre angielskie słówka - na studiach pracowałam w Anglii jako kelnerka - a poza tym reżyserował Paweł Pawlikowski, który mówi w pięciu językach i nieraz mi pomagał. Potem zapisałam się na kurs francuskiego i zrobiłam tak duży postęp, że Hawke, któremu nie bardzo szło, był w szoku. Producenci chwalili, nabrałam pewności siebie i głównie koncentrowałam się na graniu.

Ta pewność dotyczy także własnego wizerunku?
Może wychowanie, a może fakt, że jestem góralką, sprawiły, że nie mam kompleksów. Cieszę się, że Bóg obdarzył mnie talentem i urodą i dziękuję Mu za to, pamiętając, że wszystko przemija. Ważne, jaki człowiek ma charakter, jaką duszę. Niemniej zdaję sobie sprawę, jak ważna jest dla aktora fizyczność, przekonałam się o tym już na początku kariery. Kiedy skończyłam szkołę aktorską w Krakowie, miałam 24 lata, a wyglądałam na 17, otrzymałam rolę Tereski w filmie Grzegorza Packa „Środa, czwartek rano”, za którą nagrodzono mnie w Gdyni.

Nie tylko w Polsce, za granicą też się podobał mój tembr głosu, energia, wielokrotnie operatorzy i reżyserzy zapewniali, jaka to jestem fotogeniczna. To było miłe, ale nie przewróciło mi w głowie.

Nawet wówczas, gdy znalazła się pani na liście 50 kobiet, które zrobiły na świecie największe wrażenie w 2012 roku?
Bardzo miło było usłyszeć, że „San Francisco Chronicle” umieściło moje nazwisko w sąsiedztwie Moniki Bellucci, Penelope Cruz i Scarlett Johansson, ale ani długo tym nie żyłam, ani nie uważałam, że spotkało mnie nie wiadomo co.

Gwiazdy wydają krocie na kreacje, pani inwestuje w edukację.
Bez przesady. Lubię z koleżankami przejść się po sklepach, ale lubię też podróżować i uczyć się na kursach. Gdybym musiała wybierać pomiędzy bardzo drogą sukienką a Paryżem, oczywiście wybrałabym bilet do Francji.

Stres związany z nieznajomością języków już minął?
Przekonałam się, że nie wszyscy aktorzy mówią perfekcyjnie w obcych językach, a przecież miałam do czynienia z Francuzami, Anglikami, Niemcami, Koreańczykami. Pomógł mi dobry słuch i wykształcenie muzyczne.

Na co dzień wkłada pani dżinsy, t-shirt, sportowe buty, tak że o trudno panią rozpoznać na ulicy.
Ubieram się na luzie, nie poświęcam temu zbyt wiele czasu. Ale trzeba wziąć pod uwagę, że często przebieram się i maluję na planie zdjęciowym czy w teatrze i dzięki temu nie czuję potrzeby strojenia się poza nimi. Po powrocie do domu wolę czas spożytkować na coś innego. Ale zbliża się wiosna, więc pewno zatęsknię za jakimiś zwiewnościami.

Nie wspominając o pływaniu, jeździe na rowerze i innych sportach.
Chciałabym więcej jeździć na nartach, bo trochę sobie odpuściłam. Dopiero teraz doceniam wysiłek fizyczny. W szkole unikałam WF-u.

Po średniej szkole muzycznej w klasie śpiewu i wydziale wokalno-aktorskim Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej nie obawia się pani zaszufladkowania jako aktorka śpiewająca?
Ależ ja jestem aktorką śpiewającą! Nie mam z tym problemu i nie odczuwam takiej klasyfikacji jako ograniczenia. Gram bardzo różne role. W „Niewinnych” zagrałam siostrę zakonną, w polsko-francuskim „Sponsoringu” prostytuującą się studentkę, w amerykańskim „Hansel i Gretel: łowcy czarownic” czerwonowłosą wiedźmę bez oka, a w koreańskim „Way Back Home” kobietę odsiadującą wyrok w więzieniu o zaostrzonym rygorze.

W „O mnie się nie martw” doczekamy się występów wokalnych?
To nie będzie jakiś ambitny wykon, tylko karaoke. Nawet miałam taki pomysł, żeby udać, że nie umiem śpiewać, ale... cóż, to bardzo trudne (śmiech).

Nie daje się pani wciągnąć w tryby showbiznesowej machiny?
Funkcjonuję w show-biznesie! Staram się tylko w tym nie zatracić. Taki zawód. Każdy, kto skończy szkołę teatralną czy filmową, musi…

`
Andrzej Banas

Stanąć przy ściance?
Ścianka prasowa, czerwony dywan są elementami premiery. Moja koleżanka straciła główną rolę w filmie, bo była za mało medialna, i rolę dostał ktoś rozpoznawalny, a niekoniecznie zdolniejszy.

Słyszałam, że nie potrafi pani długo milczeć. Nauczyciele nazywali panią „Katarynką”.
Z tym ciężko. Chyba że jestem sama, ale niech no tylko pojawią się ludzie.

Podobno w bardzo rozgadanym rodzinnym domu wiodła pani prym w tej konkurencji…
U nas wszyscy gadają, jeden przez drugiego. Dzieci mojego brata już zaczynają mnie przebijać w gadulstwie.

Polskie aktorstwo broni się w konfrontacji z zachodnim. Okazało się to zarówno podczas kręcenia „Sponsoringu”, jak i „Kobiety z piątej dzielnicy”.
To prawda. Anna Fontaine, reżyserka „Niewinnych” i „Coco Chanel”, była zachwycona naszą grą zespołową. Aktorzy francuscy są nastawieni na grę indywidualną.

Zdawałoby się, że praca pod kierunkiem najbliższej osoby jest najbardziej bezpieczna, tymczasem musiało upłynąć sporo czasu, nim zdecydowała się pani zagrać w filmie męża, Macieja Bochniaka.
Bo taka sytuacja wymaga wyznaczenia sobie granic, oddzielenia stosunku osobistego od zawodowego. W przypadku „Disco polo” to się udało, było nawet zabawnie, bo trzymałam z aktorami i starałam się nie uzewnętrzniać relacji z mężem.

Trzymając z zespołem, współtworzyła pani front „anty”?
Bez przesady, ale aktorzy zawsze powinni trzymać się razem.

Pomieszkuje pani w Warszawie i Krakowie, ale słyszałam także o trzecim domu.
Taaak?

O walizce w kwiaty.
(śmiech) Ta w kwiaty się zepsuła i teraz jest seledynowa, żeby było z daleka widać. Bardzo często się przemieszczam i śmieję się, że opracowałam pudełkowy system życia. Pakuję się w tempie ekspresowym.

Z rodzinnego domu pod Krynicą wyniosła pani przekonanie, że dzień jest do pracy i zabawy, a noc do spania. Udaje się zachować ten rytm?
W pewnym stopniu. Nie cierpię nocnych zdjęć, niestety, są nieuniknione. Źle znoszę późne spektakle i zmianę czasu przy podróżowaniu.

Szczególnie gdy natychmiast po wylądowaniu trzeba udzielić kilkunastu wywiadów.
Rzeczywiście, w Nowym Jorku udzieliłam w jednym dniu 17.

Przynajmniej w Muszynce można się wyspać?
Jest taka cisza, że dzisiaj w nocy budziłam się pięć razy. Niemniej w mojej rodzinnej wsi jestem szczęśliwa. Spadło dużo śniegu i z bratankami jeździłam na sankach, a teraz, kiedy my tu sobie rozmawiamy, mąż wybrał się na czterogodzinny spacer po lesie okopem Konfederatów Barskich. Trochę czasu spędzam z mamą, z bratem, spotkałam wielu sąsiadów.

Rozumiem, że firma Joanna Kulig prosperuje dobrze...
Oczywiście. Kiedyś z myślą o niej założyłam specjalny zeszyt, bo przeczytałam, że Maryla Rodowicz - chyba o nią chodziło? - podchodzi do swojej działalności z dystansem, jak do firmy.

Majonez już się pani nie ścina?
Wiem, wiem do czego pani pije. Kiedy miałam 15 lat, startowałam w „Szansie na sukces”, a Wojciech Mann, który dowiedział się, że uczę się w technikum hotelarskim, spytał, czy umiem robić majonez. Powiedziałam, że trochę mi się ścina (śmiech). Teraz już wychodzi. A swoją drogą czasami odnoszę wrażenie, że mało kto pamięta, że śpiewałam wtedy „Między ciszą a ciszą”, a o majonezie pamiętają wszyscy.

Autor: Danuta Nowicka

Danuta Nowickaredakcja@gk.pl

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.