Miękka siła kobiet. Strażniczki łagodzą obyczaje
Mówi się, że kobieta łagodzi obyczaje. Na co porucznik Anna Czajczyk - dziewczęca, filigranowa, ciemne włosy zaczesuje gładko do tyłu - odpowiada, że od łagodzenia obyczajów jest muzyka.
A tutaj, w areszcie śledczym przy ul. Montelupich, pracują profesjonalne, świetnie wyszkolone funkcjonariuszki… Chociaż coś w tym jest, że przy kobietach osadzeni inaczej się zachowują: dzień dobry, proszę, o przepraszam bardzo - jeśli przypadkiem w rozmowie wyrwie się brzydkie słowo. Łagodnieją. Jednak.
Profesjonalne i konsekwentne
To był impuls. Na trzecim roku psychologii Anna wraz z grupą studentów była z wizytą w areszcie śledczym. Jak tylko przekroczyła próg tego miejsca, poczuła, że tutaj w przy-szłości chce pracować. Wszystkie kolejne staże, praktyki robiła w zakładach penitencjarnych.
- Zawsze interesował mnie człowiek z problemami, deficytami - opowiada. - To właśnie wyzwanie: odnaleźć jego mocne strony, zaszczepić w nim chęć do zmiany. Nieraz to ciężka praca u podstaw: uczymy człowieka, jak umyć zęby, jak posługiwać się sztućcami, trafiają tu osoby, które nie potrafią czytać ani pisać. Najważniejsze jest to, by lubić ludzi.
Przez dziewięć lat pracowała jako psycholog w ośrodku diagnostycznym, głównie ze skazanymi na długie odsiadki. Badała ich inteligencję, osobowość, historię życia. Po 12 tygodniach wydawała zalecenia do pracy z człowiekiem w warunkach izolacji.
- Większość skazanych wyjdzie kiedyś na wolność - zauważa. - I ten ktoś może zostać naszym sąsiadem. Chodzi o to, by pobyt w więzieniu był jak najbardziej konstru-ktywny, a nie tylko pełnił funkcję izolacyjną.
Do dziś pamięta młodego chłopaka, skazanego na 25 lat więzienia. Niepokorny, zbuntowany. Nie chciał terapii, nie chciał współpracować. Podczas spotkań prawie się nie odzywał. Ale w końcu coś zaskoczyło, otworzył się, zaczął wypełniać testy.
- Dowiadywałam się później, co u niego - mówi. - Okazało się, że kontynuował terapię, skończył szkołę. Mam teraz ogromną satysfakcję.
Pierwsze reakcje, gdy ludzie dowiadują się, gdzie pracuje, są podobne: O mój Boże! O matko! I ty się nie boisz? Jak można w takim miejscu pracować? Rodzice też trochę się niepokoili. Gdy zaczęła pracować, codziennie o godz. 16 był telefon kontrolny: czy wszystko okej? Teraz się przyzwyczaili.
- Badania pokazują, że kobiety nie są częstszymi obiektami agresji ze strony osadzonych, niż mężczyźni - zaznacza Anna Czajczyk (rzecznik dyrektora okręgowego służby więziennej). - Napaści zdarzają się bardzo rzadko. Jeśli miałam obawy, jeśli osadzony był agresywny, bądź jego zachowanie było trudne do przewidzenia, podczas rozmowy mogłam skorzystać z asysty funkcjonariusza. A jednak przez całe dziewięć lat pracy taka sytuacja miała miejsce tylko raz.
Jeśli już z czymś może być problem, to z odcięciem się od świadomości, z kim ma się do czynienia. Z akt dokładnie wie, czy rozmawia z zabójcą, gwałcicielem, czy tylko drobnym złodziejaszkiem. - Tutaj trzeba mieć umiejętność wyłączenia oceny moralnej - podkreśla Anna. - Od ferowania wyroków jest sąd. Ja mam przed sobą człowieka z problemem. Ważne, by być konsekwentnym i słownym. Nie zyskujemy zaufania przez spoufalanie się. Jeśli więzień mówi do mnie: „pod celą oglądałem szkiełko”, pytam co takiego? A przepraszam, mityguje się, telewizor. Albo proponuje: proszę mi mówić Władek. Absolutnie nie! Nie pozwalam sobie na skracanie dystansu.
Kobieta: element krajobrazu
Służba więzienna jest dziś najbardziej sfeminizowaną służbą mundurową wPolsce (na drugim miejscu jest straż graniczna). Kobiety nie muszą wcale mieć dużo siły fizycznej, bo mają rozbudowane tzw. umiejętności miękkie: rozmowy, rozwiązywania konfliktów.
- Dawniej, gdy na korytarzu aresztu pojawiała się kobieta, to były gwizdy, świsty. Ale dziś już nie. Jesteśmy tłem, elementem więziennego krajobrazu. Chociaż - przyznaje Anna - musimy trochę więcej dać od siebie, bardziej się starać. Gdzieś tam jesteśmy o te pół stopnia niżej niż mężczyźni. Musimy udowadniać, że się nadajemy i nieco ciężej pracować na autorytet.
Panie pracują na wyższych szczeblach: kierownikiem ochrony na Montelupich i dyrektorem aresztu śledczego w Podgórzu są kobiety. Są też na pierwszej linii frontu.
Marzena (z wykształcenia technik handlowiec) każdego dnia zakłada mundur w kolorze khaki. Mogłoby się wydawać, mało kobiecy. Jej jednak niczego z kobiecości nie ujmuje. Delikatna blondynka, z jasnymi oczami i fantazyjnie przyciętymi włosami: podgolonymi z boku, dłuższymi z drugiej strony. Oszczędna w słowach, zdystansowana. Skoncentrowana na tym, co ma do zrobienia. To ona doprowadza osadzonych na widzenia, do psychologa, do łaźni, towarzyszy im podczas rozmów telefonicznych, przeprowadza kontrole osobiste kobiet (mogą je przeprowadzać tylko osoby tej samej płci), sprawdza cele.
- Dlaczego tu pracuję? Z ciekawości, chęci poznania tego środowiska. Człowiek ma różne fascynacje - uśmiecha się strażniczka działu ochrony. - Na początku trzeba się było nagadać, żeby zbudować sobie autorytet. Dziś już wiele mówić nie muszę. Ważne, by wytyczyć czytelne granice i się ich trzymać. Jak coś powiem, tak musi być.
I dodaje: Zawsze z dystansem podchodzę do osadzonych. Tutaj nie mogę sobie pozwolić na zaufanie. Mówienie, że niczego się nie boję, byłoby głupotą. Z tyłu głowy ta obawa gdzieś jest. Ale problemów z pracy nie wynoszę. W domu skupiam się na dzieciach.
Na Montelupich spacerniak dla osadzonych znajduje się na dachu. Obudowany ze wszystkich stron tak, że spacerujący widzą tylko niebo. Ich zaś obserwuje Iwona (skończyła pedagogikę resocjalizacyjną). Szczupła, z burzą rudych loków i perfekcyjnie pomalowanymi paznokciami. Wygląda niewinnie, ale lepiej z nią nie zadzierać. Skończyła szkolenie podoficerskie: strzelanie, samoobrona, chwyty transportowe, obezwładniające.
W niewielkim, przeszklonym kantorku pilnuje, czy więźniowie na spacerniaku zachowują się jak trzeba. W lecie, gdy grzeje słońce, robi się duszno, otwiera okna. Osadzeni podchodzą, by porozmawiać. Zwierzają się z problemów sercowych albo z postępów w sprawie, że wlecze się i końca nie widać. - Kobieta jest dla nich namiastką matki, łatwiej im się otworzyć - mówi Iwona. - Jako strażniczka mam nie-wdzięczną rolę. Wychowawcy są od przepustek i paczek. My - od nakazów i zakazów. Co niektórzy osadzeni odbierają negatywnie. Sprawdzają, na ile mogą sobie pozwolić, próbują wyprowadzić z równowagi. Grożą. Sam wygląd niektórych budzi lęk. Mogę sobie myśleć, co chcę, ale twarz muszę zachować zimną. Trzeba być twardym i odpornym na docinki. I jak wszędzie, trzeba być po prostu człowiekiem: nie pokazywać, że się jest górą. Każdy popełnia błędy, a żyć każdy chce.
Anna czasem spotyka skazanych na ulicy. Jedni udają, że jej nie widzą. Inni wręcz przeciwnie: Ooo! Dzień dobry pani psycholog! Ależ proszę tutaj, przede mnie (to w kolejce przy kasie w sklepie). A co tam u pani? Bo u mnie super. W tym miejscu następuje spontaniczna opowieść o życiu na wolności.