Marcin Gnat. Zachęcił Polaków do czytania, rzucając im wyzwanie

Czytaj dalej
Fot. Anna Kaczmarz
Anna Piątkowska

Marcin Gnat. Zachęcił Polaków do czytania, rzucając im wyzwanie

Anna Piątkowska

Podczas, gdy statystyki czytelnictwa pokazują, że czytanie nie jest naszym narodowym hobby, krakowski aktywista od siedmiu lat zachęca do przeczytania pięćdziesięciu dwóch książek w roku – to średnio jedna na tydzień. Choć sam nigdy ukończył tego wyzwania, porwał do niego już 250 tys. osób. - Nie zrobiłem dla podniesienia statystyk czytelnictwa tyle, ile pandemia - żartuje Marcin Gnat, autor internetowego wyzwania „52 Book Challenge PL”.

Co czytasz i która to książka w tym roku?
Druga, „Busz po polsku” Kapuścińskiego, pierwszą książka, jaką przeczytałem w tym roku była ”Kronika wypadków miłosnych” Konwickiego. Dużo czytelniczych premier dostaję od wydawnictw i to jest bardzo fajne, ale czasem lubię iść do antykwariatu i kupić starą książkę. Te dwie kupiłem właśnie w antykwariacie, mają pewien staż, ale mają też swój urok.

Siedem lat temu stworzyłeś wyzwanie, by przeczytać 52 książki w roku. Na początek zachęciłeś znajomych, dziś szacujesz, że wzięło w nim udział 250 tys. osób. Spodziewałeś się takiego rezultatu?
Nie, to co się zdarzyło, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. „Życie jest jak pudełko czekoladek” – jak mawiał pewien bohater filmowy – zupełnie nie spodziewałem się, że ta inicjatywa odniesie sukces. A wszystko zaczęło się od biegania… kilka lat temu bardzo potrzebowałem aktywności fizycznej, stworzyłem więc wyzwanie dotyczące biegania. Chodziło o to, by w miesiącu przebiec określoną liczbę kilometrów – 100, potem 150, 200 – z każdym miesiącem ta liczba rosła. Nie mogłem się sam zmobilizować, więc stworzyłem wyzwanie, do którego zaprosiłem znajomych, co dało zaskakująco dobry efekt, bo kiedy nie za bardzo się chce wstawać rano, by pobiegać, motywowało wrzucanie zdjęcia z biegu na grupę. Powstała społeczność kilkuset, potem kilku tysięcy osób, które wzajemnie się motywują. Pomyślałem, że skoro tak dobrze poszło, to stworzę coś dla ducha, ale nie liczyłem w tym wypadku na duże zainteresowanie, bo przecież, wiadomo, ludzie nie czytają książek. Jednak, ku mojemu zdumieniu, ta kula śniegowa szybko zaczęła się toczyć. Na początku zaprosiłem znajomych, a wielu z nich ma podobne pasje, często są to ludzie w jakoś związani z pisaniem, obcujący z książkami – copywriterzy, dziennikarze, pracownicy reklamy. Oni z kolei zaprosili swoich znajomych i już w pierwszej edycji w wyzwaniu wzięło udział ponad 100 tys. osób. W kolejnym roku było 80 tys. osób, teraz ta liczba nieco spada, ale sam fakt, że jest już siódma edycja mówi samo za siebie.

Wyzwanie powstało w mediach społecznościowych, ale działa też poza siecią.
Docierały do mnie głosy, że wiele osób, które nie korzystają z social mediów, też chce się bawić i np. zapisuje sobie w zeszycie przeczytane książki, potem te osoby wysyłały mi zdjęcia swoich list lektur. Powstał więc pomysł, żeby stworzyć akcję dla bibliotek i szkół. Co roku przygotowuję wraz z graficzką specjalną listę, na którą można wpisywać tytuły przeczytanych książek – można ją wydrukować, jest też do pobrania plakat oraz dyplom.

52 książki w roku to, średnio, jedna na tydzień. Podejmuję twoje wyzwanie od siedmiu lat… nigdy nie osiągnęłam tego wyniku. Tobie się udaje?
Nigdy mi się nie udało. Kiedy zakładałem to wyzwanie, sam nie wiedziałem, ile jestem w stanie przeczytać. Gdy dołączyły te tysiące osób, okazało się, że są wśród nich osoby, które – ku mojemu zdziwieniu – czytają po 150-200 książek rocznie. O sobie dowiedziałem się, że czytam powoli i raczej dość uważnie, dlatego mój rekord to 30 książek w roku, nigdy tej liczby nie przekroczyłem. Kiedyś rozmawiałem na ten temat z Mariuszem Szczygłem, który powiedział, że nigdy nie ukończyłby tego wyzwania, ponieważ on także czyta bardzo wolno. Ale wolne czytanie nie jest złe, często wiąże się z tym, że czyta się bardziej wymagające książki. Czasem zresztą słyszę zarzut, że chcę zrobić z czytania sport, że chcę się ścigać, bić rekordy. Nie o to chodzi – wystarczy ustawić stoper na 52 tygodnie i patrzeć, co się dzieje. Jak się nie uda, nic się przecież nie stanie – to zabawa. A dodatkowo, przy tych statystykach, w których ludzie deklarują, że przeczytali jedną książkę w ciągu roku, jeśli przeczytamy dwadzieścia to i tak stanowi to potężny wynik. Nie ma powodu, by uważać to za przegraną – to jest sukces w każdej szerokości geograficznej, nawet w krajach, gdzie statystyki czytelnictwa są wyższe. Nie chodzi na pewno o to, by ścigać się w sensie dosłownym.

Ściganie to jedna kwestia, inna znaleźć czas na tyle lektur, no chyba, że czytanie jest pracą. Twoją nie jest.
Nie, zajmuję się zawodowo czymś innym, a czas wolny, jak się ma rodzinę, dzieci, jest ograniczony. Inna sprawa, że dziś książka ma dziś szalenie dużą konkurencję. Zanika też umiejętność koncentracji, uwaga – widzę to też po sobie – która jest potrzebna przy czytaniu książek, jest cały czas rozpraszana, ciągle musimy sprawdzać, co nowego na Facebooku, na Instagramie, bodźce atakują z każdej strony, a czytając, trzeba się od tego odciąć. Konkurencję stanowią też seriale, platformy z filmami, muzyka, aktywności fizyczne. To jest zaskakujące nawet, że ludziom wciąż chce się czytać, widocznie widzą w tym coś wartościowego i dającego coś, czego nie dają inne zajęcia, bo nigdy przecież książka nie miała tak dużej konkurencji.

Czytanie też ewoluuje, można przecież czytać słuchając. Ty wybierasz tradycyjne książki?
W wyzwaniu „52 Book Challenge PL” nie ma żadnych ograniczeń ani dotyczących treści, ani formy: można słuchać audiobooków, można czytać e-booki lub książki tradycyjne, także tematyka jest dowolna. Ja uwielbiam papier. Pamiętam czasy sprzed internetu, moment, kiedy szedłem do kiosku po gazetę czy kupowałem książkę, to było święto. Tak samo było z muzyką i płytami. Sam przedmiot miał znaczenie, a przewracanie stron w książce to czysta magia, bez której nie mogę się obyć do dziś. Nie potrafię się przekonać do e-booków, polubiłem natomiast audiobooki, w których widzę taką wartość, że można jednocześnie „czytać” i robić jakąś inną pożyteczną pracę, np. sprzątać czy słuchać stojąc w korku czy podróżując. Spotykam się z głosami, że to nie jest czytanie, ale przecież najczęściej czytanie w naszym życiu zaczyna się właśnie od tego że mama, babcia czy tata czytają nam na dobranoc.

Statystyki czytelnictwa jakie są, wszyscy wiemy. W 2020 roku 42 proc. Polaków zadeklarowało, że przeczytało w ciągu roku książkę i jest to najlepszy od sześciu lat wynik. Czujesz, że masz w tym jakiś udział?
Tak, choć na pewno nie zrobiłem dla podniesienia statystyk czytelnictwa tyle ile pandemia, która na początku zamknęła nas w domach a ludzie zyskali czas, który przeznaczyli także na czytanie książek. Myślę, że jakiś skromny promil tego wyniku jest też moim udziałem - to jedna z większych i bardziej udanych akcji stworzona przy zerowym budżecie i zaangażowaniu jednej osoby. Kiedy pojawiła się ta akcja, pojawiły się też głosy, że książka robi się modna - elementem tego wyzwania jest wrzucanie zdjęć przeczytanych książek i to jest jakiś rodzaj chwalenia się, że się czyta.

A kto się najczęściej chwali?
Zdecydowaną większość uczestników wyzwania stanowią uczestniczki – między 80 a 90 proc. Ciekawa sprawa jest z mężczyznami, od których często dostaję informacje, że z czytaniem było im nie po drodze, ale dziewczyna czyta i im też spodobało się wyzwanie. Nie przeczytają raczej 52. książek, ale dla mnie to największy sukces i satysfakcja, gdy ktoś pisze: myślałem, że książki są do kitu, a teraz czytam.

Czytanie to zajęcie raczej samotnicze. Nie znam statystyk, ale chyba bardziej dla introwertyków. Udało Ci się ich skupić w społeczność, która poleca książki, rozmawia o nich, publikuje zdjęcia.
Ważny jest też inny - niezamierzony, ale wspaniały aspekt tego wyzwania - często ludzie, którzy wzięli w nim udział, byli samotni w taki dosłowny sposób, czasem mieszkając samotnie, czasem to starsze osoby - o czym zresztą piszą. To nie jest, oczywiście, tak, że wymyśliłem coś nowego, podobne grupy istnieją w sieci, ale często ludzie, którym brakuje kontaktu z innymi piszą, że to właśnie forma wyzwania ich mobilizuje, żeby coś robić, odezwać się do drugiego człowieka, podyskutować, pójść do biblioteki, żeby się rozwijać, a bywa też, że to mobilizacja, żeby wstać z łóżka. Idea jest taka, że warto się pochwalić, ile się przeczytało, ale wartością jest także to, że ludzie sobie polecają książki. Proszę uczestników, by oprócz zdjęć czytanych książek, napisać o nich przynajmniej kilka słów, by inni wiedzieli, czy to jest tytuł, który ich zainteresuje, czy warto sięgnąć po tę książkę.

Czy są książki, które przeczytałeś dzięki tym poleceniom?
Tak, jest taka książka, która została zaproponowana i szalenie na mnie wpłynęła i stanowi inspirację – „Czesałam ciepłe króliki. Rozmowa z Alicją Gawlikowską-Świerczyńską” Dariusza Zaborka. To historia kobiety, która żyła niemal sto lat, życie jej nie oszczędzało, lekarka, była więźniarka obozu w Ravensbrück, która nawet w najgorszych czasach okupacji, biedy, obozu potrafiła dostrzec jasne strony w życiu i szklankę do połowy pełną. Potrafi też w taki sposób to opowiadać, że człowiek zdaje sobie sprawę, że w każdej życiowej sytuacji jest jakieś światełko w tunelu i że tak naprawdę to w nas jest ta siła i moc decydowania, czy widzimy życie jako piękne, godne przeżycia czy beznadziejne i złe. Ta książka jest uniwersalna, pokazuje jak wielka moc tkwi w nas i w tym, jak postrzegamy świat. Hrabal powiedział, że ten świat nie jest pięknym miejscem do życia, ale ja go takim widzę. Podzielam to zdanie.

Z twoich obserwacji, co najchętniej czytamy?
Powiem tak, myślałem, że ludzie dążą do czytania nieco mądrzejszych książek, a bardzo duży odsetek tych książek, które się pojawiają w wyzwaniu to jest czysta rozrywka: romanse, kryminały. Oczywiście, to nic złego, ta literatura też coś daje, ale powiedziałbym, że odsetek osób czytających te lekkie książki bez ładunku rozwojowego jest przytłaczająco duży.

A co tobie daje to wyzwanie?
Poczucie spełnienia, że robię coś ważnego – wiem, że brzmi to pretensjonalnie, ale wydaje mi się, że jeśli każdy człowiek zdałby sobie sprawę, że mógłby zrobić coś dla innych, to świat byłby dużo lepszy. Częściej powinniśmy myśleć o sobie jako społeczeństwie i bardziej dbać wzajemnie o siebie.

Czytasz, zachęcasz do czytania – brzmi dobrze, a jednak dwa lata temu powiedziałeś: dosyć.
Był taki moment, kiedy mnie to zmęczyło. Z czasem odczułem też, że ludzie bardzo często odbierali mnie jako literaturoznawcę, a ja nigdy kimś takim nie byłem – jestem aktywistą, czytam książki, z wykształcenia jestem dziennikarzem, więc to zawsze było mi bliskie, ale nie jestem ekspertem od literatury. Czasem odbierałem takie sygnały, że ludzie są rozczarowani, że ja nie potrafię wyrażać eksperckich opinii o książkach, że nie czytałem książek, o które oni mnie pytają. Odczułem, że odbiór mojej osoby jest inny, niż ja sam jestem, a zależy mi na autentyczności, na byciu sobą. Postanowiłem się trochę odsunąć w cień, dostałem wówczas jednak wiele sygnałów, że osoby, które biorą udział w tym wyzwaniu lubią, kiedy ja też się tam udzielam, pokazują co czytam. Wróciłem więc, ale z poczuciem dystansu, bez ambicji, że będę jakąś wyrocznią w tym zakresie.

Twoi bliscy biorą udział w wymyślonej przez ciebie zabawie?
Żona.

Czytacie te same książki?
Czasem sobie polecamy, choć moja żona czyta nieco inne książki. Teraz np. czyta „Czułą przewodniczkę” Natalii de Barbaro.

Skoro padł ten tytuł. „Czuła przewodniczka” to książka, która pojawia się niemal we wszystkich zestawieniach najważniejszych książek układanych przez czytelników, natomiast nie pojawia się w podsumowaniach recenzentów. Czy zauważasz taki rozdźwięk między tytułami, o których mówią wydawcy i recenzenci i tymi, które zachwycają, są ważne dla czytelników?
Rzeczywiście ta książka była bestsellerem, ale nie znalazła się w podsumowaniach eksperckich i tu jest dość duży „rozjazd”. Są książki, które nie cieszą się uznaniem krytyków, tzn. nikt nie odważy się o nich mówić. To trochę taka klątwa bycia ekspertem – jeśli coś jest napisane prostym językiem, nie będącym intelektualnym wyzwaniem, to recenzentom nie wypada o nich mówić. Sam byłem dziennikarzem muzycznym – tak samo było z płytami. Wszyscy recenzenci wynosili pod niebiosa płyty, których słuchała garstka, nagle wybuchał wulkan zainteresowania płytą, której wszyscy słuchają, ale recenzentom nie wypada powiedzieć, że to jest świetne, bo to takie proste, banalne. Tak samo jest z książkami. Recenzenci czasami stawiają na piedestał wyrafinowane pozycje, których nikt tak naprawdę, poza wąskim gronem specjalistów, nie czyta, bo bywa, że są niezrozumiałe. Myślę, że czasem też zwyczajnie się wstydzą, nie wypada im docenić książek, które poruszają ludzkie serca i umysły, ale nie są skomplikowane, ponieważ uważają, że mogłaby ucierpieć ich ranga jako ekspertów. Stąd te rozbieżności.

Anna Piątkowska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.