Luksus własnego zdania Jana Rokity. Covidowe chybotanie

Czytaj dalej
Jan Rokita

Luksus własnego zdania Jana Rokity. Covidowe chybotanie

Jan Rokita

Ogłaszanie przez rząd po raz kolejny końca zarazy jest posunięciem dość ryzykownym. Wszyscy bowiem pamiętają, że tego rodzaju rządowe „ogłoszenia” są już w Polsce stałym punktem gry, co najmniej od lata 2020 roku.

Na dodatek upłynęło dopiero kilka dni od tego, gdy w sejmie odrzucono forsowaną przez kierownictwo PiS ustawę restrykcyjną, nakazującą powszechne testowanie pracowników przez pracodawców. I nie minęło wiele więcej od kilku wywiadów Jarosława Kaczyńskiego, w których prezentował się jako zwolennik przymusowych szczepień, bolejący z tego tylko powodu, że nie wie jak taki przymus najpierw uchwalić, a potem jeszcze wyegzekwować wobec milionów ludzi. W ciągu ostatnich kilku dni nic aż tak rewelacyjnie się nie zmieniło gdy idzie o nasilenie zarazy.

A nawet jeśli jest jakaś poprawa statystyk zakażeń – to ma ona wymiar niuansu, a nie wielkiej odmiany. Każdy przytomny człowiek musi zatem postawić pytanie, cóż to takiego się w ostatnim czasie zdarzyło, że władza spod jednej ściany deus ex machina śmignęła znów aż pod drugą?

Trudno nie odnieść wrażenia, że w materii zarazy władza nie ma własnej strategii postępowania, ale emocjonalnie chybocze się w rytm nastrojów panujących w kraju i poza krajem. Jak Tusk spektakularnie zapali świeczki dla upamiętnienia „stu tysięcy ofiar polityki rządu” i huknie na cały kraj, żeby „władza ruszyła tyłki i podejmowała decyzje”, to minister zdrowia natychmiast się zaklina, że: „całe kierownictwo polityczne PiS jest absolutnie zwolennikiem obowiązkowych szczepień”.

Jak robi się wielki szum z tego, że niemal wszyscy medyczni doradcy premiera ustępują na znak protestu przeciw „polityce schlebiającej foliarzom”, to pojawiają się natychmiast dwie kolejne ustawy restrykcyjne, choć potem żadnej z nich nie udaje się uchwalić. A premier, mimo całej obustronnej nienawiści, nerwowo zwołuje narady z opozycją, z którą chce uzgadniać nowe obostrzenia, choć potem oczywiście, z tych narad również nic nie wynika.

Jednak w ciągu stycznia opozycja wypstrykała się z „antyfoliarskich” argumentów, więc wewnętrzna presja na władzę osłabła. Za to tu i ówdzie poza Polską zaczął się zmieniać polityczny nastrój wokół zarazy. Z jednej strony Anglicy i Szwedzi wrócili do korzeni 2020 roku i - tak samo jak wtedy - znów zaczęli propagować ideę, że zaraza nie tak straszna, ludzie zawsze z jakiegoś powodu umierają, a ważniejsze jest prawo żywych do prowadzenia normalnego życia.

Z drugiej zaś - w mediach pojawiły się coraz bardziej zdumiewające obrazy „konwojów wolności”, paraliżujących Kanadę, a przygotowywanych z rozmachem również w Europie, m.in. we Francji i Belgii. W ich efekcie ulubieniec całej postępowej ludzkości kanadyjski premier Trudeau (ten od kolorowych skarpetek, gejów i feministek) musiał być przez wojsko ewakuowany ze stolicy i przewieziony w „inne bezpieczne miejsce”, skąd ogłosił stan wyjątkowy, całkiem zlekceważony przez „wolnościowców”.

Zapewne tak polski premier, jak i jego minister zdrowia oglądają te obrazy, z przerażeniem widząc oczyma duszy samych siebie w sytuacji bezsilnego Kanadyjczyka. Więc na tej wznoszącej się fali „wolnościowych” emocji po raz kolejny obwieszczają koniec zarazy. Znów zwycięża propagandowe pragnienie przyniesienia obywatelom hurra-optymistycznych nowin natychmiast… bez jednej chwili zwłoki. Tylko czasem coraz trudniej pojąć, czym tak naprawdę różni się jeszcze rząd od redakcji kolorowego tabloidu.

Jan Rokita

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.