Ludowa władza bez ludu
31 sierpnia 1980. W Gdańsku Lech Wałęsa i Mieczysław Jagielski podpisują tzw. Porozumienie Gdańskie. Komuniści w naturze mieli nieliczenie się ze społeczeństwem. Ważne było dla nich tylko zdanie Kremla.
Polscy komuniści, co już w czerwcu 1945 r. w Moskwie oznajmił Władysław Gomułka, nie zamierzali oddać władzy. W naturze systemu było też nieliczenie się z nikim, w tym z własnym społeczeństwem. Taka sytuacja wynikała z doktryny, która monopol na rządzenie powierzała partii, a w istocie wąskiej grupce osób. To zaś, że komuniści oddali władzę w konsekwencji porozumienia zawartego przy Okrągłym Stole z elitami „Solidarności”, nie może mylić. Ówczesna ekipa nadal chciała rządzić, ale nie miała już sił, a przede wszystkim nie mogła liczyć na wsparcie Kremla. Dlatego zawarła taktyczny układ ze strajkującymi w sierpniu 1980 r., a 16 miesięcy później wprowadzili stan wojenny.
Ważna była Moskwa
- Polscy komuniści mieli świadomość, że gdy w roku 1944 z woli Stalina przejmowali władzę nad Polską, mieli niemal zerowe zaufanie Polaków - mówi prof. Janusz Wrona, autor m.in. „Systemu partyjnego w Polsce w latach 1944-1950”. Nie mieli więc żadnych szans na nawiązanie porozumienia z większością rodaków, dla których byli siłą obcą, działającą w imieniu i na rzecz Związku Sowieckiego. By pozostać przy władzy, zamiast dialogu ze społeczeństwem musieli wybrać rozwiązania siłowe, opierając się na sowieckiej armii i ich jednostkach specjalnych (na obszarze RP w latach 1944- 1945 znajdowało się ok. 2 mln żołnierzy sowieckich).
- Zaraz po wojnie cieszyli się niewiele większym zaufaniem, zatem podjęcie z ich strony rzeczywistej, opartej o argumenty rozmowy ze społeczeństwem, było rzeczą niewykonalną - dodaje prof. Wrona. Zwraca uwagę, że trudny powojenny czas działał jednak na korzyść komunistów. Nie można bowiem zapominać o realiach, a zwłaszcza postawach Polaków udręczonych okupacją, pragnących pokoju i spokoju, trzeźwo oceniających rzeczywistość, wiedzących, kto przejmie władzę. Zdawano sobie sprawę, że Sowieci nie odpuszczą Polski i pod hegemonią Moskwy przyjdzie nam żyć długie lata. - Nie było natomiast aprobaty dla komunistów. Istniała za to przemożna chęć realizowania własnych aspiracji - podkreśla prof. Wrona.
Prof. Andrzej Leon Sowa z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie twierdzi, że stosunek Polaków do nowej władzy był złożony. Dla aktywnej części społeczeństwa, zwłaszcza związanej z konspiracją niepodległościową, miała ona charakter agenturalny. Nie mogła tych opinii zmienić retoryka niepodległościowa komunistów polskich. - Rolników nie mogły natomiast pozyskiwać ściągane bezwzględnie kontyngenty, znacznie wyższe niż w okresie okupacji niemieckiej - przekonuje prof. Sowa. Dodaje jednak, że krótko po wojnie wielu obywateli, bez względu na przekonania, włączało się w działania służące odbudowie Polski. - Naturalnym natomiast zapleczem rządzących stawały się warstwy przed wojną upośledzone, słabo wykształcone i biedne, szczególnie małorolni chłopi, robotnicy rolni i osoby o niskich kwalifikacjach zawodowych, dla których otwierały się niespotykane wcześniej możliwości różnorakiego awansu. Do tej grupy dołączali karierowicze - twierdzi prof. Sowa.
Prof. Marcin Zaremba, autor „Wielkiej trwogi. Polska lat 1944-- 1947”, zwraca natomiast uwagę, że komuniści starali się przekonać do siebie Polaków, wykorzystując nastroje nacjonalistyczne, które były silne, bo każda wojna sprzyja zwiększeniu i pogłębieniu świadomości narodowej. - Dlatego propaganda komunistów nastawiona była na treści narodowe, nierzadko w skrajnym wydaniu. Docieranie z nią do umysłów Polaków ułatwiało to, że po wojnie Polacy byli mocno rozbici. Brakowało elit, instytucji czy osób cieszących się autorytetem - podkreśla prof. Zaremba.
Jedynowładcy
Historia jest ciekawa i piękna również dlatego, że dzieje są niezwykle skomplikowane, dalekie od jednostronności. I kiedy polscy historycy podkreślają, zresztą zasadnie, że krajowi komuniści wykazywali się okrucieństwem od pierwszych dni po zdobyciu władzy, to Stalin rugał ich jesienią 1944 r. za łagodność. Konsekwencją było zaostrzenie terroru. O dialogu ze społeczeństwem mowy być nie mogło. Zamiast niego następowała przyśpieszona sowietyzacja. Trwała „noc stalinowska”, pełna straszliwych szaleństw władzy. Tak wielkich, że mniej więcej rok po śmierci Stalina terror zaczął powoli słabnąć. Przyczyn takiego stanu rzeczy było sporo, do głównych zaliczyć trzeba zmiany w kierownictwie ZSRR i niezadowolenie Polaków z powodu trudnych warunków życia, w tym kłopotów w zdobywaniu artykułów pierwszej potrzeby. Do nich doszły podziały w kierownictwie PZPR i ucieczka Józefa Światły, który na falach RWE ujawnił i skompromitował działania UB.
Szczątkowa liberalizacja systemu w latach 1954-1955 nie przyniosła żadnych zmian w relacjach między władzą a narodem. Władza mówiła, lud musiał słuchać. Jedynie bardzo nieliczna grupa intelektualistów, która należała do PZPR, starała się przemawiać w imieniu narodu, a zwłaszcza elit. W sierpniu 1955 r. w „Nowej Kulturze”, redagowanej przez Pawła Hoffmana, byłego kierownika Wydziału Kultury KC PZPR, ukazał się „Poemat dla dorosłych” Adam Ważyka, pisarza wcześniej wierzącego w ideę komunistyczną. W sposób realistyczny przedstawił ciężkie warunki życia mieszkańców Nowej Huty, krytykując tym samym kierownictwo partii, które totalnie zakłamywało rzeczywistość. Po publikacji u władz PZPR interweniował Nikita Chruszczow. Kierownictwo polskiej partii utwór uznało za antypartyjny, lecz Ważyka z partii nie wyrzucono. Kilkanaście miesięcy wcześniej Ważyk skończyłby zapewne w kryminale. Władze pozwoliły też na powstanie Klubu Krzywego Koła, w którym (najpierw w prywatnym mieszkaniu, potem publicznym lokalu) partyjni i bezpartyjni intelektualiści dość swobodnie dyskutowali, choć byli infiltrowani przez SB. Rządzący w 1955 r. zgodzili się na to, by ideowi marksiści wydawali pismo „Po prostu”. - Dość szybko jednak ten tygodnik zaczął piętnować nonsensy życia codziennego i patologie systemu władzy oraz poruszać sprawy nurtujące społeczeństwo - przypomina prof. Andrzej Sowa.
Rządy bez dialogu z narodem
Poznański Czerwiec pokazał, że społeczeństwo polskie przestało być bierne. Zanim doszło do demonstracji stłumionych przy użyciu broni palnej, w zakładach pracy przedstawiciele załóg prowadzili rozmowy z ich władzami, a nawet jeździli do Warszawy, gdzie spotykali się z kierownictwem niektórych resortów. Kończyły się one jednak fiaskiem, co skutkowało tym, że 28 czerwca 1956 r. kilka tysięcy poznaniaków uformowało pochód, który ruszył do centrum miasta.
Faktem jest, że tłum demolował gmachy, które były siedzibami władz, ale rządzący zamiast podjąć rozmowy, wydali rozkaz strzelania do ludzi i wysłali przeciw nim wojsko. Komuniści twierdzili, że winnymi krwawych wydarzeń są imperialiści. Przekonywali Polaków, że dzięki poznańskim robotnikom udało się stłumić bunt. Ale już w lipcu 1956 r. na łamach „Trybuny Ludu” ukazał się artykuł, w którym stwierdzono, że strajkowali niezadowoleni robotnicy. Po jego publikacji w kierownictwie PZPR „poleciały głowy”, ale... W lecie 1956 r. atmosfera w Polsce była gorąca. W zakładach pracy wiece były permanentne. Rządzący ograniczali się do zwołania plenum KC PZPR, bo sami byli mocno podzieleni.
Do władzy doszedł Gomułka, który cieszył się ogromnym poparciem. Dlaczego, skoro przed odsunięciem go od władzy u schyłku lat 40., jako działacz PPR był człowiekiem despotycznym, któremu obca była demokracja? - Dla większości Polaków ważniejsze w 1956 r. było to, że Gomułka był również ofiarą systemu komunistycznego. Nie pamiętano mu przeszłości - twierdzi prof. Jerzy Eisler z IPN. - Żaden polski polityk nie cieszył się tak dużym poparciem mas jak Gomułka w 1956 r., choć ten nawet na chwilę nie przestał być ortodoksyjnym komunistą, wiernym sojuszowi z ZSRR, choć nieufnym wobec ich przywódców - dodaje.
Październik ’56 był przełomem w powojennych dziejach Polski, lecz nie doprowadził do tego, by władze podjęły rzeczywisty dialog ze społeczeństwem. Rządzący ograniczali się w zasadzie do tłumienia strajków, które od 1967 r. wybuchały dość często, a ich przyczyną były pogarszające się warunki życia, m.in. przez brak mięsa, cukru, mąki. Kiedy rządzący w 1970 r. podnieśli ceny żywności, doszło do Grudnia’70.
Edziu jak Zosia Samosia
Po Gomułce przyszedł Edward Gierek. 25 stycznia 1971 r. spotkał się z pracownikami Stoczni Gdańskiej. Tam padło słynne pytanie: „Pomożecie?”. Gierek skierował je do robotników. Odpowiedź była anemiczna i podjęta przez nielicznych uczestników tamtego spotkania, ale propaganda zmanipulowała ją i przez kilka dekad, a może i do dziś liczni Polacy są przekonani, że stoczniowcy gromko odpowiedzieli: „Pomożemy”.
Gierek i skupiona wokół niego elita rządząca też nie podjęła rozmów ze społeczeństwem. Ci, którzy jednak z nostalgią wspominają dekadę lat 70., pamiętają do teraz modną wtedy wyliczankę: „Chcesz cukierka, idź do Gierka”. Ci, co mają krytyczny stosunek do byłego komunistycznego przywódcy, pamiętają jej dalszą część: „Gierek ma, to ci kopa w d... da i pa pa”. - Gierek był wyjątkowo służalczy wobec Kremla. Nieporównywalnie bardziej niż Gomułka, a nawet gen. Jaruzelski - podkreśla prof. Eisler.
Złamana umowa
Nie jest tak, że gdyby nie fatalna sytuacja gospodarcza, to nie doszłoby do poznańskiego Czerwca, Października’56. Czerwca’76, a następnie Sierpnia’80, którego preludium miało miejsce już w lipcu 1980 r., głównie na Lubelszczyźnie. System komunistyczny był tak niewydolny i skrajnie niechetny do dialogu z obywatelami, że kryzysy były wpisane w jego istotę. Tak samo jak upadek.
Komuniści polscy zostali jednak w lecie 1980 r. zmuszeni do prowadzenia rozmów ze strajkującymi, tym bardziej że od początków sierpnia kraj zalała fala protestów. Najpierw władza starała się gasić strajki, m.in. spełniając żądania płacowe. Ale kiedy w połowie sierpnia zaczął się strajk w Stoczni im. Lenina, a następnie w wielu innych zakładach całego Pomorza, rządzący musieli wysłać delegację na rozmowy z przedstawicielami Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego.
Ten powstał 16 sierpnia 1980 r., a na jego czele stanął Lech Wałęsa. MKS już w tym samym dniu sformułował 21 postulatów, z najważniejszym, czyli żądaniem zgody na utworzenie wolnych związków zawodowych. MKS najpierw prowadził negocjacje z władzami lokalnymi, a potem z delegacją z Warszawy, której przyjazd do Gdańska poprzedziły wystąpienia telewizyjne ówczesnego premiera Edwarda Babiucha, a następnie Gierka. 23 sierpnia rozmowy z MKS rozpoczął w Gdańsku wicepremier Mieczysław Jagielski, a w Szczecinie Kazimierz Barcikowski, też wicepremier.
- Władze były gotowe spełnić prawie wszystkie postulaty strajkujących. Nie chciały zgodzić się jedynie na tworzenie wolnych związków zawodowych - przypomina prof. Sowa. Związkowcy z tego postulatu nie chcieli zrezygnować. Komuniści nie zamierzali zaś na niego przystać. Do zmiany decyzji zmusiło ich to, że strajkujących przybywało. 31 sierpnia 1980 r. Wałęsa podpisał z Jagielskim porozumienie w Gdańsku. Władze nie zamierzały jednak ustąpić. Jeszcze w sierpniu 1980 r. rozpoczęły przygotowania do wprowadzenia stanu wojennego.