Łódzkie bary mleczne - „Smakosz” i inne...
Kultowe bary mleczne pamiętają już tylko najstarsi łodzianie żyjący w PRL-u, którzy stołowali się w „mleczakach” do połowy lat 80. ubiegłego wieku.
Dla większości były jedyną szansą zjedzenia gorącego posiłku składającego się z dwóch dań z deserem. Jednym z ostatnich, najdłużej działającym, był bar „Smakosz” przy ulicy A. Struga, w którym stołowali się emeryci, renciści ale także tzw. inteligencja pracująca, a nawet nieco bogatsi, ale oszczędni łodzianie.
Bary otwarte od 6 rano były dofinansowane przez PSS „Społem”. Każdego dnia na wystawie były prezentowane dania, które polecała szefowa kuchni, łącznie z deserem, najczęściej budyniem z dżemem i kisielem żurawinowym. Złośliwi twierdzą dziś, że bary kształtowały nasze gusta kulinarne, bo w latach 70. i 80. kombinowane obiady domowe były nadzwyczaj oszczędne, a sklepy świeciły pustką.
W przedszkolach dzieci zajadały kaszę mannę na mleku (często przypalonym i z kożuchem). Likwidacja barów to duży błąd - twierdzą ci, co je znali. Nikt nie chodził głodny, a jedzenie było zdrowe- dodają łodzianie dożywający dziś stu lat. Na ulicach nie było widać tylu ludzi otyłych, co dzisiaj, w dobie fast foodów i kulinarnych wynalazków rujnujących zdrowie. Bar „Smakosz” został zamknięty w 2011 roku ku zmartwieniu stałych bywalców, których renty i emerytury nie przekraczały 800-1000 złotych. Łatwiej było podjąć decyzję o likwidacji placówki tym, którzy mają pod nosem tanie urzędnicze stołówki, a w kieszeni sporą gotówkę na życie.
Dla wielu bary to komunistyczny wynalazek, świadczący o ubóstwie społeczeństwa w czasach kiedy legitymacja partyjna była przepustką do lepszego życia, kariery politycznej i zawodowej. Dziś więc nie zjemy już schabowego za 5,40 gr, klusek na parze z cynamonem za 1,60 gr, żeberek, kopytek za 4,20 gr i bigosu za 5,40 gr.
Z kamienic i ulic zniknęły szyldy: „Kogucik”, „Bigosik”, „Pod Małpką”, „Wzorcowy” i „Balaton” - największy bar szybkiej obsługi.