Leżę teraz na trawie
Położyłem się na trawniku pod blokiem, w ogólnodostępnym miejscu w Krakowie. Doznaję teraz rozkosznego uczucia, po które zawsze jeździłem do tzw. dolinek podkrakowskich. 30 minut w wylotowych korkach, litry wypalonej benzyny tylko po to, aby doznać zjednoczenia z ziemią. Żeby nie było, nie należę do grona wariatów, którzy „czerpią z ziemi energię”, wysysają czakramy i wierzą w magiczną moc kamieni.
Ja po prostu na ziemi leżeć lubię i tym razem postanowiłem, z pewną nieśmiałością, zrobić to tu i teraz, przy ul. Grzegórzeckiej, zaraz obok sklepu Żabka. Moja głowa, odsłonięte łydki, przedramiona, polegają na idealnym, niespotykanie wygodnym, bo po niemiecku przystrzyżonym trawniku, na którym nie ma ani kamieni, ani kopców kreta, ani nawet mrówek, które to w podkrakowskich dolinkach zawsze mi nirwanę zaburzały tak, że musiałem się przesuwać pod inne drzewo, na inną łąkę, w rejony bezmrówcze.
Leżę teraz wygodnie, ale czuję się nieswojo, bo ludzie się patrzą. Jestem pewny, że zaraz ktoś podejdzie i zapyta, czy mi się nic nie stało, ja powiem, że nie, ale potem zjawi się jakiś ochroniarz, strażnik miejski, czy bóg wie kto i oznajmi, że tu leżeć nie wolno. Jestem o tym przekonany, bo nasze społeczeństwo jest pełne jednostek mówiących „nie” dla zasady. Siadam więc, bo siedzenie jakoś uchodzi, ale w sumie nie wiem czemu. Dlaczego w tym świecie wypada mi chodzić, biegać, kucać nawet, ale już nie leżeć i patrzyć w chmury, cieszyć się z tego, że jestem do naszej planety przyklejony i mogę, zamiast parady smoków oglądać paradę chmur?