Krzysztof Kucharski: „Uśpieni” Angeliki
Pierwszego lipca pokazał się publicznie, promowany przez Centrum Kultury Wrocław-Zachód przy ulicy Chociebuskiej PSYCHOTEATR Angeliki Pytel. Młodej aktorki, reżyserki, choreografki, scenarzystki, kompozytorki i wreszcie absolwentki wrocławskiej szkoły teatralnej. Tę artystyczną „Zosię Samosię” pierwszy raz oglądałem na scenie we wspomnianej uczelni w dyplomowym przedstawieniu „Pipi Pończoszanka” w roku 2012. Grała rolę - Anniki - której świat i niezależność tytułowej bohaterki oraz sąsiadki bardzo się spodobały. Co ciekawe, owa fikcyjna niezależność uwiodła też absolwentkę Angelikę.
Nie podjęła pracy w żadnym repertuarowym teatrze, choć na zawodowej scenie jeszcze jako studentka debiutowała w Bielsku-Białej. Po dyplomie - z dwoma kolegami - założyła Teatr Sparowani i od razu zgarnęli dwie nagrody za spektakl „Złap mnie”. Potem razem z muzykiem i kompozytorem, ale też literatem - Pawłem Rychterem - stworzyli formację VioletUltra, której największym sukcesem jest autorski monodram „Las” zgarniający nagrody niemal na każdym festiwalu, grany nie tylko w Polsce, ale też w Niemczech, Czechach i Austrii. Jak do tej pory.
To tylko skromny fragment dossier filigranowej wrocławskiej artystki i też szefowej alternatywnego PSYCHOTEATRU, w którym główną animatorkę wspiera dbający o wszystkie techniczne szczegóły Sebastian Zakrzewski. Teraz pewnie nie przerywając studyjnej pracy nad „Uśpionymi” cała ekipa mogłaby się mocno przebudzić w festiwalowym pochodzie. Ale będzie z tym kłopot. Sceniczny kwartet tworzą obok reżyserki: Diana Kozłowska, Magdalena Milewska oraz Joanna Oczkowska i każda ma swoje zajęcia. Nie są w stanie pracować codziennie razem po kilka godzin. A taki spektaklu tego wymaga. By pokazać tę pierwszą premierę próbowały, kiedy tylko mogły! Trwało to… trzy lata, zresztą na początku skład grupy był trochę szerszy.
Spektakl otwiera jakby prolog, w którym każda z bohaterek trochę zautomatyzowanym ruchem usiłuje nam coś o sobie powiedzieć, kiedy przynosi to fiasko, wszystkie tracą energię, ale powoli zaczynają dostrzegać się nawzajem i zaraz w mniejszym lub większym stopniu każda z nich stara się zdominować resztę. Niezwykłą dynamikę ma taka próba Joanny Oczkowskiej, która nagle zyskała jakby „czarodziejską” moc i funduje pozostałym swoistą kapralską tresurę prostą wyliczanką: „raz, dwa, trzy”, jakby to brzmiało: padnij, powstań. W innych sekwencjach mamy wręcz znamiona fizycznej przemocy. Najsugestywniej to odbieramy, kiedy jedna dosłownie ciągnie jednocześnie wszystkie „trzy siostry” za włosy po całej scenie. Przedstawienie ma mocny rytm i tempo. Widać to, gdy głęboko oddychają, leżąc przez moment niby nieruchomo. A to wszystko dzieje się w jakimś dziwnym onirycznym sosie. Ten spektakl wymaga absolutnej fizycznej sprawności i sportowej wręcz kondycji. Świetny początek dla nowego teatru, ale czy będzie dalszy ciąg?