1947. W krakowskim procesie załogi Auschwitz sędziowie Najwyższego Trybunału Narodowego wydali wyrok: 23 osoby zostały skazane na karę śmierci, 16 na kary więzienia, jednego oskarżonego uniewinniono.
Tym jednym był Hans Wilhelm Münch, lekarz, który pracował w Instytucie Higieny SS w Rajsku. Po procesie wrócił do Niemiec i zamieszkał w Bawarii. Prasa w wielu krajach nazywała go „dobrym człowiekiem z Auschwitz”. Po wielu latach na jego wizerunku pojawiły się jednak rysy…
Instytut Higieny SS w Rajsku
Hans Münch urodził się 14 maja 1911 r. we Freiburgu (Badenia). Pochodził z rodziny o naukowych tradycjach - jego ojciec był profesorem uniwersyteckim, botanikiem. Münch studiował medycynę w Tybindze i Monachium, gdzie w 1937 r. uzyskał tytuł doktora nauk medycznych, specjalizował się w bakteriologii. Po ukończeniu studiów pracował w Instytucie Higieny w Monachium, a potem w różnych klinikach uniwersyteckich. W związku z jego badaniami i odkryciami naukowymi interesowało się nim SS, wielokrotnie namawiając go do przyjęcia członkostwa. Chcąc uniknąć przymusowego wcielenia do SS Münch zgłosił się w 1943 r. do Wehrmachtu, skąd jednak przekierowano go do Waffen SS (Zapasowy Batalion Sanitarny w Szczecinie). Jesienią 1943 r. przeszedł szkolenie w Lekarskiej Akademii SS w Grazu, po czym został przydzielony do Instytutu Higieny Waffen SS w Berlinie, a stamtąd do Zakładu Higieny w Rajsku pod Oświęcimiem. Zakład w sprawach dyscypliny wojskowej podlegał szefowi garnizonu SS w Oświęcimiu, a w sprawach służbowych i naukowych Instytutowi Higieny w Berlinie.
Gdy Münch pracował w Rajsku - od końca 1943 do stycznia 1945 r. - zatrudnionych było tam od 10 do 15 esesmanów, w tym 5-7 fachowców z dziedziny medycznej. Resztę personelu stanowili więźniowie - fachowcy (ok. 80-100 osób), codziennie przyprowadzani do instytutu z obozu. Byli to przede wszystkim lekarze, laboranci, wśród nich wielu z tytułami naukowymi. W Instytucie przeprowadzano badania i eksperymenty bakteriologiczne i serologiczne, przede wszystkim w zakresie zwalczania chorób zakaźnych.
Proces krakowski
Po zakończeniu wojny Münch został aresztowany na terenie Niemiec przez Amerykanów i 18 grudnia 1946 r. przekazany do Polski. Jako członek załogi Auschwitz i lekarz pracujący w Rajsku został oskarżony o przeprowadzanie eksperymentów medycznych. W trakcie dochodzenia Münch zeznał, że żadne z badań i eksperymentów, które przeprowadzał w Rajsku nie szkodziły więźniom. Podkreślał, że miał świadomość zbrodni popełnianych w obozie: „masowe zabijanie ludzi w komorach gazowych i inne sposoby nazywano oficjalnie specjalnym traktowaniem, po niemiecku Sonderbehandlung. Prosty wartownik, po krótkim czasie pobytu w obozie wiedział dokładnie o co chodzi, mianowicie był świadom, że termin ten oznacza dla tego, który podlega specjalnemu traktowaniu, śmierć”. W trakcie procesu Münch stwierdził, że swojemu przełożonemu dr Weberowi zgłosił, iż nie będzie brał udziału w selekcjach. Gdyby jednak próbowano go do tego zmusić, był ponoć gotów na ucieczkę do Szwajcarii.
W toku postępowania nie udowodniono Münchowi udziału w zbrodniczych eksperymentach, a wielu świadków - byłych więźniów - zeznawało, że „oskarżony zachowywał się w stosunku do więźniów jak najpoprawniej i jak najżyczliwiej, był im pomocny w miarę swych możliwości i z narażeniem własnego bezpieczeństwa, gdyż pomagał np. przy wysyłaniu korespondencji, wydostał dwie więźniarki z kompanii karnej, pośredniczył w widzeniach więźniarek z mężami, wystarał się o lekarstwo dla chorego lekarza pochodzenia żydowskiego, a przy ewakuacji obozu w styczniu 1945 r. zaopatrzył po kryjomu więźniów w lekarstwa i spirytus, na wypadek ich zasłabnięcia w drodze”. Sędziowie NTN powołali się również na liczne świadectwa więźniów różnych narodowości, które przysłano w obronie Müncha. Jako jedyny z oskarżonych w procesie Auschwitz został on całkowicie uwolniony od zarzutów i uniewinniony.
Rzeczywiście niewinny?
Po powrocie do Niemiec zamieszkał w Roßhaupten w Bawarii, gdzie pracował jako lekarz. Zeznawał jako świadek w kilku procesach w RFN: w procesie IG-Farben w Norymberdze w 1947 r., procesie przeciwko dostawcy cyklonu B Gerhardowi Petersowi w 1954 r. oraz we frankfurckim procesie Auschwitz w latach 1963-1965. W jego zeznaniach pojawiły się nowe wątki. Münch przyznał: „byłem obecny dwukrotnie, gdy otwierano komory gazowe, bezpośrednio po akcji gazowania”.
Sytuacja zaczęła się komplikować w latach 90., gdy skontaktował się z nim niemiecki dziennikarz Bruno Schirra. Wywiad, opublikowany rok później w „Der Spiegel”, obalał wiele mitów związanych z „dobrym człowiekiem z Auschwitz”. Czytając go trzeba mieć jednak na uwadze fakt, że Münch był już wtedy w podeszłym wieku, miał 86 lat, niedługo potem zdiagnozowano u niego chorobę Alzheimera. W wywiadzie opowiadał o swojej pracy w Rajsku: „Były to idealne warunki pracy, znakomity sprzęt laboratoryjny i wybór naukowców o światowej renomie”.
„Straszny motłoch. Byli tak ubrani i tak wytresowani do służalczości, że nie można było ich kwalifikować jako ludzi”
„W Instytucie Higieny SS byłem królem” - skomentował swoją funkcję. Wspominał, że jego zadaniem była walka z chorobami zakaźnymi, szczególnie, że zaczęli na nie umierać również esesmani. Gdy wybuchała epidemia „cały barak był zamykany, nikt nie mógł z niego wychodzić, ani do niego wchodzić. Wszyscy z baraku maszerowali do gazu, ponieważ nawet jedna osoba mogła dalej roznosić zarazki i przenosić chorobę. To była zwykła terapia”. Na pytanie dziennikarza, czy takie działanie nie obciąża go winą, odpowiedział: „nie, w ogóle nie, to był jedyny sposób, aby nie robić rzeczy dużo gorszych. Gazowanie było dużo lepsze (…). Jeśli przemyślimy konsekwencje, to była jedyna możliwość, aby zapobiec wymarciu całego obozu”. Münch nazwał to działanie „Izolowaniem przez gaz”. Zapytany przez dziennikarza o dr Josefa Mengele, Münch odpowiedział: „najsympatyczniejszy towarzysz, mogę o nim powiedzieć tylko najlepsze rzeczy”. Komentując kwestie żydowskie, mówił: „trzeba być zaślepionym ideologicznie, żeby nie widzieć, że Żydzi zarazili wiele dziedzin, szczególnie medyczną. Najgorsi byli wschodni Żydzi (Ostjuden). Straszny motłoch. Byli tak ubrani i tak wytresowani do służalczości, że nie można było ich kwalifikować jako ludzi”.
„Patrzyłem z ciekawości”
W trakcie procesu krakowskiego Münch zaprzeczał, że brał udział w selekcjach, prokuratorom nie udało się tego zarzutu udowodnić, natomiast w wywiadzie dla Schirra potwierdził, że widział selekcje: „Interesowało mnie, jak to działa. Patrzyłem na to z ciekawości”. Na komentarz dziennikarza, że było to kilkanaście razy, nie zaprzeczył. W szczegółach opowiadał, jak wyglądała selekcja na rampie: „Tak straszne to nie było. Miało swój ludzki wymiar. W warunkach obozu, selekcja ludzi była absolutnie humanitarnym procesem. Pozwolić im umrzeć w obozie było z pewnością nieludzkie”. Münch opowiadał, jak po selekcji poszedł do krematoriów i przez otwór w drzwiach obserwował, jak ludzie umierają, odgłosy z krematorium nazwał „brzęczeniem jak w ulu”. Obraz po gazowaniu opisał następująco: „czasami wszyscy leżeli razem, czasami leżeli jak piramida jeden na drugim, dzieci zawsze zdeptane na dole, a czasami stali jak bazaltowe kolumny”. Wywiad Bruno Schirra skłonił bawarskie ministerstwo sprawiedliwości do wszczęcia dochodzenia, a Centrala Badania Zbrodni Narodowosocjalistycznych w Ludwigsburgu wszczęła wstępne śledztwo. Z kolei Centrum Simona Wiesenthala zażądało natychmiastowego aresztowania Müncha. Jednak z powodu „daleko posuniętej demencji” w styczniu 2000 r. śledztwo wstrzymano.
W 1999 r. Münch udzielił wywiadu dla francuskiego radio France Inter, w którym pogardliwie wypowiedział się na temat Romów i Sinti, twierdząc, że komory gazowe były dla nich jedynym rozwiązaniem. Paryski sąd oskarżył go o „podżeganie do nienawiści rasowej i banalizację zbrodni przeciwko ludzkości”, ale ostatecznie z powodu złego stanu jego zdrowia, śledztwo umorzono. Zmarł w swoim domu w Bawarii niedługo później, 1 stycznia 2001 r.
Można zadawać pytanie, czy o wyroku uniewinniającym z 1947 r. zadecydował wyłącznie brak dowodów, czy może „przewinienia” Hansa Müncha na tle zbrodni innych lekarzy z Auschwitz były tak „niewielkie”. Pozostaje faktem, że jego legenda jako „dobrego człowieka z Auschwitz” nie jest już tak jednoznaczna.
Cykl powstaje we współpracy z krakowskim oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej. Autorzy są historykami, pracownikami IPN.