Krakowski Oddział IPN i "Dziennik Polski" przypominają. Sowiecki cud w Krakowie
1945. Przez dwa miesiące poszukiwano propagandowych haseł interpretujących wkroczenie Sowietów, a potem narzucono je na dziesięciolecia jako obowiązkowe.
Działania propagandowe po wkroczeniu wojsk sowieckich do Krakowa początkowo były są standardowe - jak w innych miastach. Akcentowano uchronienie ludności i koniec niemieckiego terroru. W sprawie budynków i całej substancji materialnej również opowieść była standardowa: dzięki sprawności, potędze i zdecydowaniu Armia Czerwona oszczędziła miastu większych zniszczeń.
Jeszcze nikt nie wymyślił bajek o ocaleniu miasta i zabytków kultury, o podminowaniu przez Niemców Wawelu i zabytków kultury. Nikt jeszcze nie wpadł na pomysł aby propaganda tłoczyła ludziom do głów historię o jakimś centralnym kablu do wysadzenia miasta w powietrze. Koniew nie wiedział, że przyjdzie mu odgrywać rolę uduchowionego miłośnika zabytków Krakowa i polskiej kultury, który z poświęceniem ratował Wawel, Sukiennice, muzea i kościoły, zabronił użycia lotnictwa i artylerii i od dawna kombinował jak zaskoczyć Niemców.
25 stycznia wydano w Krakowie pierwszy numer propagandowego „Dziennika Krakowskiego”. Hymny pochwalne ku czci czerwonoarmistów są związane z tym, że wygnali Niemców, a nie że ocalili miasto przed gigantyczną eksplozją. Na pierwszej stronie odredakcyjny artykuł wprowadzający. Dziś każdy już wie, że to nie sen, nie marzenie - pisano - I wie również, że to, co się tydzień temu stało, nie ma nic wspólnego z cudem! Że wyzwolenie z mąk, których opisać nie jest w stanie żadne pióro, z upokorzeń, których zobrazować nie są w stanie niczyje usta, przyszło dzięki pomocy naszego wschodniego Sojusznika, dzięki Czerwonej Armii, która krwią swoją wywalczyła wyzwolenie Krakowa.
Mijały dni. W przemówieniu w imieniu komunistycznej „Rady Narodowej” na pierwszym posiedzeniu w magistracie 24 stycznia zawarto wszystkie najważniejsze elementy obowiązującej wówczas formuły wdzięczności: Ostateczne zaś wyzwolenie przyszło […] od Armii Czerwonej i jej wspaniałych zwycięstw. Do podziwu obiektywnego, który towarzyszył jej na olbrzymim szlaku, wiodącym od Stalingradu do Krakowa, dołącza się dziś uczucie wdzięczności za wyzwolenie, wzmocnione jeszcze przyrzeczeniem marszałka Stalina udzielenia pomocy w odbudowie Polski niepodległej, silnej i demokratycznej. O jakimś ocaleniu miasta przez zaplanowanym wybuchem - ani słowa.
Za co dziękowano Stalinowi?
Podobnie było w oficjalnym liście dziękczynnym do Stalina, jaki przygotowano na wiec zorganizowany przez komunistów 22 stycznia. Za co dziękowano? Zebraliśmy się dzisiaj [….] żeby posłać nasze serdeczne pozdrowienia i wyrazić nasze uczucia głębokiej wdzięczności Wam Wielki Marszałku i dowodzonej przez Was Czerwonej Armii, która wyzwoliła nasze miasto, a razem z nim tysiące innych polskich miast i tysiące wsi od krwawej niemieckiej niewoli. Była mowa o zniszczeniach dokonanych (Barbarzyńcy hitlerowscy zniszczyli najcenniejsze pomniki polskiej kultury, zrabowali i splugawili święte pomniki narodowe naszego miasta, między innymi i pomnik Grunwaldu), zaraz potem o zniszczeniach, których Niemcy nie zdołali dokonać . Nic o udaremnionych planach w odniesieniu do miasta.
W numerze 2 „Dziennika Krakowskiego” jest rozmowa z rektorem UJ na temat zniszczeń dokonanych przez Niemców. Ani słowa o domniemanym zaminowaniu budynków. Podobnie jest w rozmowie o Zamku Królewskim z Adolfem Szyszko-Bohuszem w numerze 3. Niejeden z nas pomyślał z troską, czy nie zniszczyły go [Wawelu - MK] działania wojenne, czy nie stał się pastwą wściekłości Niemców w chwili, gdy zobaczyli, że muszą uciekać? Nie - stoi on dumnie jak zawsze, znikła tylko ohydna flaga hitlerowska, wyrzucona wraz z licznymi portretami „führera” na śmietnik!
Potem jest wspomnienie, że Wawel jednak poniósł „pewne szkody”, z pominięciem informacji, że pochodziły od ostrzału i bombardowania sowieckiego. Otóż największą stosunkowo szkodę spowodowała bomba lotnicza, która eksplodowała na podwórczyku Batorego, niszcząc piękną szkarpę gotycką i narożnik kaplicy Batorego, powodując też pewne uszkodzenia w katedrze. Poza tym uderzyło w zabudowania wawelskie około dwudziestu pocisków artyleryjskich, nie powodując jednak żadnych godnych wzmianki szkód. Jak to możliwe, że w tak detalicznym opisie nie zająknięto się nawet na temat rzekomego zaminowania całego Wawelu?
Dwa tygodnie od zajęcia miasta przez Sowietów, 4 lutego 1945 r., ukazał się pierwszy numer również propagandowego „Dziennika Polskiego”, który sam siebie przestawił jako pismo wyznające „ideologię Krajowej Rady Narodowej”. Jest w nim mowa o tym, że dzięki mistrzostwu Czerwonej Armii uchroniły się najświętsze zabytki narodowe. Ale nic więcej. Z kolei 19 lutego został opublikowany odredakcyjny artykuł pt. Jak Frank uciekł z Krakowa? W detalach opisywał ostatnie godziny pobytu Hansa Franka w mieście. Byłaby to idealna okazja, aby też szczegółowo opisać przygotowania Niemców do wysadzenia Wawelu i reszty miasta - gdyby takie fakty rzeczywiście zaistniały.
Nie ma nic. 22 lutego komunistyczny prezydent miasta szczegółowo przedstawił zniszczenia w infrastrukturze miejskiej. O rzekomo unicestwionej groźbie zniszczenia Wawelu, Bazyliki Mariackiej czy innych obiektów kultury wciąż nie było nawet cienia jakiejkolwiek sugestii. Nie wymyślono jeszcze takich rzeczy, kiedy na początku marca organizowano zebrania w sprawie konieczności budowy Pomnika Wdzięczności za wyzwolenie Krakowa przez zwycięską Armię Czerwoną. A przecież trudno o lepsze okoliczności dla hołdowniczych opowieści. Jednak był inny problem. Sam przewodniczący komitetu budowy, komunistyczny wojewoda krakowski Adam Ostrowski, pisał w poufnym sprawozdaniu do zwierzchników o negatywnych nastrojach, spowodowanych wszędzie przez nadmierne rekwizycje, albo w większej jeszcze mierze wybryki żołnierzy Armii Czerwonej. Nie dziwne więc, że poszukano mocniejszych argumentów aby uzasadnić ideę budowy Pomnika Wdzięczności.
Każdy musi
Toteż już 15 marca 1945 r. szeroko opisano sytuację zastaną przez wkraczające wojska sowieckie. Dopiero wtedy pojawia się wątek „podminowania ważniejszych obiektów” ale ani nie jest on jeszcze nadmiernie wyeksponowany ani też nie jest najważniejszym punktem odniesienia: jakby bano się konfrontacji ze świadomością mieszkańców.
To dopiero pierwsza jaskółka nowej propagandy. Tymczasem nagle przyszli oni. Wygnali Niemców. Wyzwolili ludność z niewoli hitlerowskiej. Armia Czerwona dokonała cudu: uratowała Kraków od zagłady. Z tego wywiedziono obowiązek wszystkich mieszkańców: Każdy mieszkaniec Krakowa musi uczestniczyć w budowie pomnika. Wszyscy mieszkańcy staną się współtwórcami i opiekunami pomnika. W ten sposób spłacimy choćby częściowo dług wdzięczności bohaterskim żołnierzom Armii Radzieckiej.
Samo sformułowanie „cudowne ocalenie” zabrzmiało zgrabnie. Stąd zaczyna być powtarzane na oficjalnych manifestacjach. Zupełnie nowa treść pojawia się tydzień później. W wydaniu „Dziennika Polskiego” z 22 marca w tekście Musimy być wdzięczni oswobodzicielom poinformowano o powstaniu Komitetu Wykonawczego budowy pomnika ku czci Armii Czerwonej. Teraz wojewoda Ostrowski mówił już, jakby otrzymał całkiem nowe instrukcje. Z całą mocą stwierdził, że nasze miasto ma specjalne powody do wyrażenia wdzięczności oswobodzicielskiej Armii Czerwonej, gdyż dzięki mistrzowskiemu manewrowi uchroniono miasto od zniszczenia.
Tak się zaczęło. Dwa miesiące trwało poszukiwanie specjalnych powodów, dla których Kraków powinien być szczególnie, a nie standardowo wdzięczny. Potem to rozwijano, pojawiały się opowieści o przeciętym kablu centralnym, o sowieckiej namiętności do królewskich i kościelnych zabytków. Zarówno Koniew, jak i inni Rosjanie przyjeżdżali do Krakowa w roli aktorów wyreżyserowanego przedstawienia. Wielu ludzi do dzisiaj tym opowieściom wierzy. Ot, z życia wzięta sowiecka szopka.