Katarzyna Piojda

Koniec samotności, teraz szukam miłości [audio, infografika]

- Czasem po latach spotykam dawnych klientów. Idą z małym dzieckiem. Myślę sobie: fajnie, że im się udało - mówi Julita Skoczylas, prowadząca biura matrymonialne Fot. Łukasz Ernestowicz - Czasem po latach spotykam dawnych klientów. Idą z małym dzieckiem. Myślę sobie: fajnie, że im się udało - mówi Julita Skoczylas, prowadząca biura matrymonialne w Toruniu i Grudziądzu
Katarzyna Piojda

Przychodzi kobieta do biura matrymonialnego. Właścicielka pokazuje oferty kandydatów. Kobieta patrzy, a na jednym zdjęciu jest jej sąsiad.

Idziesz załatwić sprawę do biura. Tyle że sprawa jest nietypowa, bo to biuro matrymonialne.

Wchodzisz, wita cię pani. To właścicielka interesu. - Prowadzę biuro od prawie 20 lat - mówi bydgoszczanka chcąca zachować anonimowość. - Na początku ruch był większy. Zdarzało się, że po kilkanaście osób w tygodniu przychodziło. Internet ludzi mi odebrał, ale nie wszystkich. Zostali ci, którzy szukają prawdziwej miłości, a nie przelotnego związku.

- Czasem po latach spotykam dawnych klientów. Idą z małym dzieckiem. Myślę sobie: fajnie, że im się udało - mówi Julita Skoczylas, prowadząca biura matrymonialne
Urząd Statystyczny w Bydgoszczy Zakochani w województwie kujawsko-pomorskim.

Debiutancka wizyta w biurze trwa zwykle najdłużej. Mówisz o sobie. O tym, jakiego partnera/partnerki szukasz, jak ma wyglądać, jaki mieć charakter. Wypisujesz formularz. Wpłacasz wpisowe. To z reguły 100-150 złotych na rok. I już możesz oglądać fotooferty.

- Najmłodsi klienci mają około 30 lat, najstarsi są po 80 - dodaje Julita Skoczylas, prowadząca biura Sekret w Toruniu i Grudziądzu. - Pewien pan poznał u mnie panią. Gdy się pobierali, on miał 83 lata, wybranka nie była wiele młodsza.

Zdarza się, że samotni wstydzą się przyjść. Wysyłają swoich „przedstawicieli” albo ci „przedstawiciele” działają bez wiedzy zainteresowanego.

Bydgoszczanka opowiada: - Rodzice chcieli wydać za mąż córkę, której nie spieszyło się do zmiany stanu cywilnego. Mama i tata przyszli do mnie, wybrali kandydata. Zaaranżowaliśmy spotkanie tak, aby panna nie wiedziała, że jest ukartowane. Od kilku lat są małżeństwem. Do dziś kobieta żyje w nieświadomości.

Inny przypadek, już z innego biura: przychodzi mężczyzna. Szuka kandydatki na żonę. Spodobała mu się pani, którą kojarzył, ale nie wiedział, skąd. Okazało się, że kiedyś już się widzieli. I to parę razy. Kupowali ryby w tym samym sklepiku osiedlowym. Teraz też kupują, ale jako małżeństwo.

Albo taki: dwie koleżanki skończyły 60 lat, znają się ze szkoły. Obie są wdowami. Obie postanowiły znaleźć kogoś na jesień życia. Znalazły i w USC miały podwójny ślub.

Do biur matrymonialnych przychodzą prawnicy, lekarze, właściciele i dyrektorzy dużych firm. Mechanicy, fryzjerki, bezrobotni też czasem się zjawiają. Każdy szuka miłości.

- Chociaż nie zawsze się przyznaje - podkreśla Skoczylas. - Ja wiem jednak swoje: gdyby nie szukali, nie pojawiliby się u mnie.

Niektórzy klienci są wymagający. Jak chcą blondynkę powyżej 170 cm wzrostu, to z panią mającą 168 cm się nie umówią. Gdy chcą chirurga, to będą kręcić nosem, gdy kandydat, owszem, skończył medycynę, ale jest laryngologiem. Jeżeli facet ma tańczyć, to musi mieć jeszcze ukończony kurs tańca. Bo zaświadczenie musi być. Wybrani randkują po kilkanaście razy i nic. Inni po pierwszym spotkaniu wiedzą, że to TO.

- Niektórzy właściciele biur podają, że tyle i tyle par połączyli. Skłamałabym, gdybym podała liczbę. Tego nie da się zliczyć. Niektóre pary wysyłają zawiadomienia na ślub. Inne utrzymują związek w tajemnicy. Może to i dobrze.

Dr Adam Musielewicz, socjolog z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy: - Tak ten świat jest stworzony, że człowiek ciągnie do człowieka. Jeżeli wie, że szczęście do niego nie przyjdzie, on go poszukuje. Czy to przez internet, czy w tradycyjnym biurze, cel jest identyczny: nie być dłużej samemu.

Przychodzi facet do biura i pyta, czy może jednego dnia spotkać się z pięcioma paniami. Szefowa biura na to: - Idź człowieku do agencji towarzyskiej. U mnie są porządni ludzie.

Katarzyna Piojda

Miałam 6 lat, gdy postanowiłam zostać dziennikarką. I tak też wyszło. Piszę o bezrobotnych, bezdomnych, ubogich, czyli o ludziach, którzy znaleźli się na życiowym zakręcie i trudno im z niego wyjść. Samo pisanie w tym przypadku to za mało. Staram się więc im pomóc wyjść z tego zakrętu. Zajmuję się także tematyką bydgoskiej oświaty. Piszę również do serwisów Regiodom.pl i Strefa Biznesu.

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.