Klienci upadłej spółki walczą o mieszkania. Zapłacili, a teraz nie mają do nich praw? Właściciel Pajo oraz upadłej spółki PW Developer zmarł

Czytaj dalej
Fot. Waldemar Wylegalski
Monika Kaczyńska

Klienci upadłej spółki walczą o mieszkania. Zapłacili, a teraz nie mają do nich praw? Właściciel Pajo oraz upadłej spółki PW Developer zmarł

Monika Kaczyńska

Żywą gotówką płacili za mieszkania w gotowym budynku w Plewiskach. Dostali do ręki klucze, ułożyli kafelki, wymalowali ściany. I choć dziś zapach świeżej farby zdążył dawno wywietrzeć w świetle prawa nie są właścicielami swoich mieszkań. Po upadku spółki, która dom wybudowała i śmierci właściciela grozi im, że zostaną bez dachu nad głową, a wpłaconych pieniędzy nie odzyskają w całości niemal na pewno.

Plewiska leżą w gminie Komorniki - tuż za granicami Poznania. W ciągu ostatnich kilkunastu lat miejscowość ta stała się jedną z większych sypialni stolicy Wielkopolski. Poszukujących mieszkań przyciąga tu nie tyle spokój i świeże powietrze, co znacznie niższe niż w granicach miasta ceny nieruchomości.

Nic zatem dziwnego, że gdy deweloper Pajo ogłosił w 2014 roku budowę kolejnych 160 mieszkań przy ulicy Miętowej, nie czekał długo na zainteresowanych. Zwłaszcza, że cena była wyjątkowo atrakcyjna - 3990 zł za metr kwadratowy. W Poznaniu wtedy metr nowego mieszkania od dewelopera kosztował przeciętnie już ponad 6 tysięcy złotych, w gminach ościennych ceny sięgały 5 tysięcy.

Zobacz też: Warta Park Luboń: Nowo wybudowane mieszkania już straszą grzybem. Deweloper Pajo się tym nie przejmuje

A wieść gminna niosła, że deweloper, który ma w dorobku już kilkanaście inwestycji, był skłonny do negocjacji. Zwłaszcza, gdy

Mimo, że zapłacili pełną wartość mieszkań, nie są ich właścicielami. Spółka, która je wybudowała upadła.
Waldemar Wylegalski Właściciele lokali mają żal do banku, kredytującego inwestycję, że uwierzył deweloperowi na słowo w to, że mieszkania nie znajdują kupców.

klient dysponował gotówką i nie musiał wspomagać się kredytem. Chętnych przybywało. I raczej nikogo nie dziwił fakt, że budowę kredytowaną przez mBank i zabezpieczoną hipoteką nieruchomości prowadzi nie Pajo, a PW Developer - spółka-córka z kapitałem założycielskim wynoszącym 5 tys. zł. Takie rozwiązanie - samo w sobie stosowane przez wielu deweloperów, którzy do prowadzenia poszczególnych inwestycji zakładają spółki celowe - nie musiało niepokoić. Tym razem jednak dla części klientów okazało się brzemienne w skutki.

Gotówkowe ryzyko

Budowa, choć nie bez przeszkód, posuwała się do przodu. W przypadku dzisiejszych właścicieli 33 ze 160 budowanych mieszkań wszystko odbywało się zgodnie z tzw. ustawą deweloperską, której zadaniem jest ochrona kupujących mieszkania. Umowy na wybudowanie mieszkań zostały zawarte w formie aktów notarialnych. Pieniądze klientów przeznaczone na mieszkanie trafiały na rachunek powierniczy. Kredytujący budowę mBank kontrolował jej postępy i przekazywał pieniądze deweloperowi wraz z kolejnymi etapami prac. Ostatnia część trafiła do jego rąk, gdy po podpisaniu kolejnego aktu notarialnego, kupujący stawał się pełnoprawnym właścicielem wolnego od obciążeń hipotecznych mieszkania. Dziś ci, którzy przeszli tę drogę, śpią spokojnie. Niestety są w mniejszości.

Większość płacących za mieszkania gotówką, choć dysponuje, lokalami, to nie ma aktów własności. Wydanych pieniędzy może dochodzić z majątku upadłej spółki, która domy postawiła. Pod warunkiem, że coś jeszcze zostanie po uregulowaniu obciążeń hipotecznych, podatków i należności wobec gminy.

Jak do tego doszło? Zaczęło się od tego, że umowy podpisywane przez klientów, którzy płacili gotówką, nie miały formy aktu notarialnego. Część z nich nie była świadoma, że takiej formy wymaga prawo.
- Nie jestem fachowcem - mówi Grażyna Brych, mieszkanka jednego z lokali.

- Podpisywałam umowę w biurze u znanego dewelopera, działającego od lat. Nie przyszłoby mi do głowy, że coś może być nie w porządku.

Inni, choć zdawali sobie sprawę z tego, że umowa w formie aktu notarialnego skuteczniej chroniłaby ich interesy, nie docenili realnego ryzyka.

Zobacz też: Luboń: Mieszkańcy osiedla Warta Park skarżą się, że parkingiem ucieka ciepło z ich domów [ZDJĘCIA]

- To przecież nie była ich pierwsza inwestycja - mówi Ryszard Jagodziński, który za mieszkanie przy ul. Miętowej zapłacił jeszcze w 2014 roku. - Wszystkie wcześniejsze, w przypadku których ludzie podpisywali takie same umowy, zostały ukończone, akty notarialne były podpisywane na końcu i ostatecznie wszystko było w porządku. Nie miałem powodów przypuszczać, że tym razem stanie się inaczej.

Budowa została ukończona, ci, którzy zapłacili, otrzymali klucze do mieszkań na podstawie protokołów zdawczo-odbiorczych, wykończyli mieszkania, wstawili meble i czekali na akty notarialne przenoszące własność. Tych ciągle nie było.

- Paweł Wnęk - właściciel Pajo i PW Developer tłumaczył opóźnienia a to koniecznością wykonania parkingu przed budynkiem, a to innymi przyczynami

- twierdzi Ryszard Jagodziński. - Zapewniał, że wszystko jest pod kontrolą i już wkrótce sprawa zostanie zamknięta. Był jakiś niepokój, ale przecież budynek stał, mieliśmy klucze do mieszkań, nie sądziłem, że coś złego może się wydarzyć.

Co ciekawe, mieszkania, które rozeszły się wkrótce po rozpoczęciu budowy, wciąż były sprzedawane. Jedne w stanie deweloperskim, inne już wykończone. Mimo, że budynek stał i był zamieszkany, kolejne osoby podpisywały umowy cywilno-prawne na wybudowanie gotowych mieszkań, wpłacały pieniądze, odbierały lokale i bezskutecznie czekały na przeniesienie własności.

Sprzedać sprzedane

Dziś nie wszyscy są w stanie udokumentować całość wpłaconych kwot, a nawet jeśli, to ich odzyskanie jest już praktycznie niemożliwe. A w grę wchodzą sumy rzędu kilkudziesięciu tysięcy. Wszystko z powodu rozbieżności między kwotami na umowie, a rzeczywistym kosztem mieszkania.

- Odkupiłam to mieszkanie w 2017 roku od pewnej pani - tłumaczy Marta Abramczyk. - Znalazłam ogłoszenie na którymś z serwisów. Procedura wyglądała tak, że umowę, którą pani miała z deweloperem, przepisaliśmy na mnie. Część pieniędzy,

Mimo, że zapłacili pełną wartość mieszkań, nie są ich właścicielami. Spółka, która je wybudowała upadła.
Waldemar Wylegalski Właściciele mieszkań mają nadzieję, że bank podejmie z nimi rozmowy na temat ciążącej na nieruchomości hipoteki.

wynikającą z niej - 101 tys. zł - wpłaciłam na konto dewelopera, pozostałą sumę, stanowiącą rekompensatę za wykończenie mieszkania na podstawie faktur, przelałam na konto osoby, od której je odkupiłam - relacjonuje.

Jakub Ratajczak, mimo, że w 2019 roku kupił mieszkania w stanie deweloperskim, także płacił za nie w dwóch częściach. On jednak część wynikającą z umowy przelał na konto dewelopera (nieco ponad 300 tys. zł), drugie tyle przekazał w jego biurze w gotówce.

- Ceny tych mieszkań się zmieniały. W 2014 czy 2015 roku były niższe, później wzrosły. Ale dalej były bardzo korzystne. Do tego deweloper oferował atrakcyjne zniżki dla kupujących na raz więcej niż jedno mieszkanie. Ja wynegocjowałam łącznie 70 tys. zł. Tłumaczono mi wtedy, że w przypadku cesji wcześniejszej umowy, zawieranej z inną ceną, kwota na mojej musi być identyczna. Stąd konieczność dopłacenia różnicy gotówką - mówi mężczyzna.

- Dopiero później, gdy zacząłem analizować sprawę, dotarło do mnie, że przecież żadnej cesji nie było. Po prostu podpisałem umowę z deweloperem.

Dziś jedynym dowodem jakim dysponuje na potwierdzenie swoich słów jest film nagrany podczas przekazywania w biurze Pajo paczek banknotów. - Wiele innych osób z poszkodowanych nie ma na co dzień styczności z rynkiem nieruchomości - mówi. - Powinienem był zdawać sobie sprawę, że sprawa cuchnie. Dlaczego tak się nie stało? Cóż, te mieszkania znikały jak ciepłe bułki. Nie chciałem, żeby ktoś mnie ubiegł.

Podobnych sytuacji, choć w nieco różniących się wariantach, było co najmniej kilkadziesiąt. - W przypadku budynku przy ul. Miętowej działał taki mechanizm – przyznaje Hubert Sommerrey, radca prawny reprezentujący posiadaczy 80 mieszkań bez aktów notarialnych.

– Umowy były podpisywane szybko, w zwykłej formie pisemnej, po korzystnych cenach. Cześć ludzi umowy podpisywała od razu z deweloperem, a część w ramach porozumień przejmowała umowy od klientów, którzy się wycofywali z transakcji. Kwestia rozliczeń była dość niestandardowa – często pojawiały się płatności gotówkowe, odstępne, deweloper nie używał do tego celu rachunków powierniczych – choć powinien. W większości przypadków klienci płacili 100 proc. ceny od razu. Bywało, że część pieniędzy przekazywana była bez pokwitowania. W przypadku moich klientów chodzi o sumy rzędu 90 - 130 tys. zł. – wyjaśnia.

Te wpłaty nie stanowiłyby problemu, gdyby wszystko poszło zgodnie z planem i kupujący stali się pełnoprawnymi właścicielami lokali. Tak się jednak nie stało.

Czarne chmury nad Miętową

Czarne chmury nad głowami posiadaczy mieszkań przy ul. Miętowej zaczęły zbierać się w lutym 2019 roku, gdy mBank złożył w poznańskim sądzie wniosek o upadłość spółki PW Developer. Większość w ogóle o tym nie wiedziała. Tych, do których ta hiobowa wieść dotarła Paweł Wnęk - właściciel spółki - uspokajał.

- Utrzymywał, że to właściwie zabieg formalny i do ogłoszenia upadłości nie dojdzie

- mówi Ryszard Jagodziński. - Tłumaczył, że powodem jest nagłe wycofanie się banku z finansowania, ale sprawa zostanie załatwiona, bo przecież ma pieniądze i liczne nieruchomości. Wierzyłem.

Jeszcze w tym czasie obrót mieszkaniami bez ksiąg wieczystych trwał w najlepsze. - Kupiłam w kwietniu, przez biuro obrotu nieruchomościami - relacjonuje Grażyna Brych. - Pośredniczka zapewniała mnie, że wszystko sprawdziła. Zaniedbała sprawę czy wprowadziła mnie w błąd? Dziś to już nie ma znaczenia. Mam do niej żal, że znalazłam się w takiej sytuacji. W podobnej sytuacji znalazł się Jakub Ratajczak. Tyle, że on kupił mieszkania od dewelopera.

Upadłość spółki została ogłoszona kilka dni po transakcji - 17 kwietnia 2019 roku. Prawdopodobnie jeszcze po tej dacie PW Deweloper podpisywały umowy i brał od ludzi pieniądze za mieszkania.

Sytuacja osób, które zapłaciły za mieszkania, ale nie stali się formalnie ich właścicielami z trudnej zrobiła się bardzo zła. Dowiedzieli się o tym z pisma od syndyka masy upadłościowej, który informował ich między innymi o tym, że umowy deweloperskie nie zawarte w formie aktu notarialnego są nieważne, a mieszkania, za które zapłacili wchodzą w skład masy upadłościowej spółki.

Zarząd PW Developer wydał oświadczenie, w którym napisał „chcemy zapewnić, że spółka PW Developer Sp. z o.o. zamierza wywiązać się z wszystkich umów zawartych z Klientami, którzy nabyli od niej mieszkania. Zamierzamy niezwłocznie spłacić wszystkie zobowiązania kredytowe Spółki i przenieść własność mieszkań przy ul. Miętowej na osoby, które je nabyły. Ta sytuacja jest wyłącznie wynikiem zaskakujących i niezrozumiałych dla nas działań banku”.

Część mieszkańców już wtedy podjęła kroki prawne, zmierzające do dochodzenia swoich pieniędzy. Inni czekali, mając nadzieję na realizację zapewnień.

- Paweł Wnęk tłumaczył mi, że szkoda pieniędzy na kancelarię, że prowadzi rozmowy, ma kilka opcji awaryjnych i wszystko jest na dobrej drodze

- relacjonuje Jagodziński. - Był na tyle przekonujący, że znów uwierzyłem.

Czy właściciel Pajo, PW Developer i kilkudziesięciu innych spółek faktycznie zamierzał spełnić te obietnice? Dziś się tego nie dowiemy.

Faktem jest, że syndyk, który wcześniej pełnił obowiązki nadzorcy sądowego PW Developer, zaczął odkrywać kolejne trupy w szafie. Efektem były trzy zawiadomienia do prokuratury o podejrzeniu popełnienia przez Pawła Wnęka przestępstwa, złożone między październikiem ubiegłego roku, a styczniem bieżącego. Pierwsze z nich dotyczyło przywłaszczenia przez Pawła Wnęka 300 tys. zł wpłaconych przez klientów na poczet cen mieszkań, a także sprzedaży 10 mieszkań po zaniżonej cenie, na czym spółka miała stracić około pół miliona złotych. Kolejne - nieważnych umów fikcyjnych pożyczek między Pawłem Wnękiem, a spółką opiewających na 1,25 mln zł, wreszcie poświadczenia nieprawdy w oświadczeniu o budowie parkingu i zagospodarowaniu terenu.

Sprawy nie zdążyły znaleźć finału w sądzie, bo w maju bieżącego roku Paweł Wnęk zmarł. Sytuacja tych, którzy za mieszkania zapłacili z fatalnej stała się tragiczna. Teraz, gdy postępowanie spadkowe trwa (zakończy się najprawdopodobniej w listopadzie bieżącego roku) jedynym źródłem, w którym mieszkańcy bez aktów notarialnych mogą upatrywać nadziei na odzyskanie choćby części pieniędzy jest masa spadkowa upadłego PW Developer.

Eksmisja? To prawdopodobne

- Obecnie roszczenia wobec upadłej spółki to około 26 mln zł, z czego około 13-14 mln zł to roszczenia osób, które kupowały mieszkania, ale nie mają aktów notarialnych

- informuje Krzysztof Szczepański, syndyk PW Developer. - Szacowanie majątku spółki trwa, wiele zależy od aktualnej sytuacji na rynku i cen nieruchomości, ale to zapewne kilkanaście milionów złotych, może nieco ponad 20 mln zł.

To bardzo zła wiadomość dla tych, którzy zapłacili za mieszkania zostali wpisani na listę wierzycieli razem z mBankiem kredytującym inwestycję. Nie dość, że stracą mieszkania, to nie odzyskają w całości nawet swoich wpłat na mieszkanie, nie mówiąc już o wartości odstępnego czy choćby późniejszych nakładach na wykończenie lokali.

Sytuacja jest bardzo trudna – twierdzi Hubert Sommerrey.

– Istnieje spore ryzyko, że może się skończyć eksmisjami i odzyskaniem jedynie ułamka zainwestowanych pieniędzy. To najbardziej pesymistyczny scenariusz, ale teoretycznie możliwy

- podkreśla.

Są także inne warianty, jednak aby mieć pewność zachowania dachu nad głową, ci, którzy za nie zapłacili, musieliby faktycznie kupić je drugi raz.

- Ale przecież już raz to zrobiliśmy - mówi Beata Stanizai. - Każdy z nas wpłacił pełną sumę. Jak to możliwe, że teraz nie mamy do tych lokali żadnych praw?

Postanowili bronić mieszkań, za które zapłacili. Zaproponowali mBankowi spłacenie części obciążenia hipotecznego. Bank nie podjął rozmów. Mają o to żal, zwłaszcza, że po części winią go za swoją sytuację.

- Gdyby przedstawiciel banku tylko przyjechał na miejsce, wiedziałby, że deklaracje jakoby mieszkania się nie sprzedają i to jest powodem opóźnień w spłacie kredytu przez firmę pana Wnęka, nie są prawdziwe

- mówią. - Naszym zdaniem to zaniedbanie banku. Tym bardziej niesprawiedliwe jest, że tylko my mamy ponieść jego konsekwencje, bank zaś i tak swoje zarobi. Chcemy podzielić tę odpowiedzialność: my dopłacimy do mieszkań, za które zapłaciliśmy, bank zrezygnuje z części zysku.

Przedstawiciele mBanku wyjaśniają, że przepisy Prawa upadłościowego wiążą im ręce. Nie mogą więc bezpośrednio negocjować z innymi wierzycielami. Jedyna droga to złożenie przez tych ostatnich swoich propozycji do sędziego komisarza. Gdy wpłyną, bank zajmie w tej sprawie stanowisko.

Rozważane są też inne warianty rozwiązań, które pozwoliłyby zachować mieszkania.

Krzysztof Szczepański zapewnia, że rozumie poszkodowanych. - Jako syndyk szukam takiego rozwiązania i sposobu likwidacji masy upadłości, które będzie najmniej uciążliwe dla osób, które przeznaczyły oszczędności swojego życia, by zamieszkać w blokach budowanych przez PW Developer - mówi.

- Współdziałam w tym celu z wierzycielami, wspólnie szukamy szczęśliwego i zgodnego z prawem rozwiązania.

Czy uda się je znaleźć? Posiadacze mieszkań przy ul. Miętowej obawiają się, że jeśli nie porozumieją się z bankiem w sprawie

obciążeń hipotecznych, inne opcje będą niosły ze sobą zbyt duże ryzyko. Nie ma też żadnej pewności, czy w ogóle uda się je wypracować. W sprawie wciąż bardzo wiele jest niewiadomych, jak choćby wynik postępowania spadkowego po śmierci Pawła Wnęka i postawa jego spadkobierców (o ile przyjmą spadek) wobec zobowiązań spółki, której był głównym udziałowcem. Jedno jest pewne - nawet jeśli sprawa przybierze szczęśliwy obrót - nie nastąpi to szybko. Ci, którzy zapłacili za każde ze 127 mieszkań pełną sumę i nie podpisali aktu notarialnego, jeszcze przez kilka lat nie będą spać spokojnie.

-------------------------
Zainteresował Cię ten artykuł? Szukasz więcej tego typu treści? Chcesz przeczytać więcej artykułów z najnowszego wydania Głosu Wielkopolskiego Plus?

Wejdź na: Najnowsze materiały w serwisie Głos Wielkopolski Plus

Znajdziesz w nim artykuły z Poznania i Wielkopolski, a także Polski i świata oraz teksty magazynowe.

Przeczytasz również wywiady z ludźmi polityki, kultury i sportu, felietony oraz reportaże.

Pozostało jeszcze 0% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Monika Kaczyńska

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.