Przed laty nasze miasto miało najlepsze place zabaw w Polsce. Pokazywała je nawet telewizja. Dziś, poza wspomnieniami i zdjęciami, nie został po nich ślad.
Masz około 40 lat albo więcej? To na bank pamiętasz place zabaw z wielkimi, drewnianymi konstrukcjami. Gorzów z nich słynął! Dzisiejsze miejsca zabaw nie dorastają im do pięt.
Obecne dzieciaki mogą się oburzać. Przecież dziś place zabaw są śliczniutkie, kolorowe, ogrodzone, z atestowanymi konstrukcjami, bezpiecznymi łączeniami, zaokrąglonymi rogami i z nakładkami na śrubach. Do tego teraz place projektuje się w specjalnych programach komputerowych, więc wygląd huśtawek, koników, bujaków i ich usytuowanie jest perfekcyjne! Jak można to przebić?
Wawrzyniec Maksymowicz śmieje się na takie pytanie i zapewnia: - Można, można!
Są lata 70. W Gorzowie nie ma, jak dziś, kilkunastu spółdzielni mieszkaniowych. Jest jedna: Wojewódzka Spółdzielnia Mieszkaniowa. Wawrzyniec Maksymowicz pracuje w niej od 1976 r. To świetny czas.
Miasto w latach 70. dosłownie eksploduje: rozwija się w wielkim tempie, powstają kolejne blokowiska. Gorzowskie fabryki domów, w których produkuje się konstrukcje wieżowców, pracują pełną parą. Rośnie dzielnica za dzielnicą.
Tylko… gdzie mają się bawić dzieciaki?! - Tak rodzi się pomysł na ogródki jordanowskie. Bo wtedy nie nazywaliśmy ich placami zabaw - wspomina Maksymowicz.
Mają być duże, osiedlowe, czyli takie dla całych dzielnic
Po jednym gigantycznym dla każdej części blokowisk. Produkcję urządzeń na te place bierze na siebie spółdzielnia w Strzelcach Krajeńskich (a dokładnie to oddział wojewódzkiej). Ma dostęp do drewna. A właśnie z drewna mają być wszystkie „zabawki”. Cudzysłów nie jest przypadkowy. Bo - jak się okaże - fachowcy ze Strzelec nie zrobią zabawek, ale cuda.
W drugiej połowie lat 70. pierwszy plac powstaje… w Lubniewicach. Dla ośrodka wypoczynkowego Silwany. Potem nadchodzi czas na Gorzów. - Kolejności nie pamiętam. Ale miejsca tak - wspomina Ma-ksymowicz.
Place powstają przy ul. Gwiaździstej (dwa, przy numerach 6-12 oraz 18-22), na Dolinkach przy obecnej ul. Berlinga, kolejny - koło wieżowców na Sportowej i następny na os. Staszica, przy ul. Niemcewicza.
Ten ostatni - ponoć - rządził. A wszystko z powodu wielkiego statku. - To był galeon! Gigantyczny. 15 dzieciaków mogło się tam bawić jednocześnie - wspomina Czytelnik Grzegorz Ulczyk. Statek pamięta też Tomasz Adamowicz. - To nie do zapomnienia. Był olbrzymi. Najlepsze miejsce do zabawy w tamtych latach - mówi ze śmiechem.
Przy ul. Gwiaździstej, w kilkumetrowej (!) wysokości pałacu bawiła się Monika Hreczyńska. - Miałam kilka lat, nie pamiętam szczegółów, ale wiem, że to były olbrzymie konstrukcje, z przejściami, które przypominały prawdziwy zamek - wspomina (to ten zamek ze zdjęcia Czesława Barańskiego!).
Z kolei przy ul. Sportowej postawiono… prawdziwy wiatrak. Był taki duży, że dzieciaki wieszały się na obrotowym „śmigle” i z pomocą kolegów obracały na nim. Były też drewniane mosty, samolot, wagoniki z ciuchcią...
Później (w latach 80.), mniejsze place tego typu, czyli z drewna, ale bez wielkich konstrukcji, powstawały jeszcze w innych częściach miasta, m.in. przy ul. 9 Maja i w okolicy ul. Wróblewskiego. - Pamiętam je. Były duże. Dzieciaki biegały, bo tyle było miejsca. Może nie było to kolorowe i eleganckie jak dziś, ale miało swój urok - mówi internautka Katarzyna, która mieszkała w latach 80. na placu przy ul. 9 Maja.
Jednak to, co było największą zaletą dawnych placów, okazało się też ich słabością.
Mowa o prostym wykonaniu z surowego drewna, o dostępności dla każdego i… wielkości. Po prostu konstrukcjami zainteresowali się wandale i pijaczkowie. Pierwsi zaczęli podpalać domki i ciuchcie. Potem zniszczyli zamki, młyn i statek. Do tego dołożyli się pijaczkowie, którzy na placach urządzili sobie meliny. Naprawiać nie było sensu, bo drewno było kiepskiej jakości, wszystko łączono na gwoździe, więc wyrwanych dech nie zastępowano nowymi.
W drugiej połowie lat 80. zaczęło się masowe demontowanie ogródków jordanowskich. Ostatni zniknął w 1988 r.