Każdy z instrumentów używanych przez Fryderyka Chopina jest skarbem [wideo, audio]
Każdy z instrumentów używanych przez Fryderyka Chopina jest dziś skarbem i atrakcją turystyczną. Czy należą do nich organy w kościele w Oborach?
To były nadzwyczajne wakacje. Bez nich historia muzyki wyglądałaby trochę inaczej. A bez wątpienia inny byłby zestaw utworów w Konkursie Chopinowskim, bo to właśnie w Szafarni Chopin zetknął się z kulturą prostego ludu.
Jak małpa na niedźwiedziu
Fryderyk miał 14 lat, Dominik Dziewanowski, nazwany przez Chopina Domusiem był o rok młodszy. Pochodzący z zacnej rodziny Dziewanowskich Dominik dwa lata wcześniej wysłany został przez rodziców do Liceum Warszawskiego. Jedenastoletniemu Dziewanowskiemu wikt i opierunek zapewniła wówczas rodzina Chopinów. Dziewanowscy nie byli Chopinom obcy – wiele lat wcześniej ojciec Fryderyka pracował w ich majątku jako guwerner.
Ale teraz mamy rok 1824. Fryderyk, który nie miał serca do przedmiotów ścisłych, tego roku nadrobił zaległości do tego stopnia, że wyróżniony został nagrodą szkolną. W nagrodę rodzice posłali go na wakacje do majątku rodziców Dominika. Tu, uchodzący już za cudowne dziecko Fryderyk, miał się nawdychać świeżego powietrza i przybrać na wadze pod okiem starszej siostry – Ludwiki.
Nigdy wcześniej Fryderyk nie był tak długo na wsi. Teraz odłożył książki i – o zgrozo – zaniedbał nawet ćwiczenia na fortepianie. Wchłonął go ten świat. Próbował wszystkiego łącznie z jazdą konną: „Nie pytaj czy dobrze, ale umiem przynajmniej tak, że koń powoli, gdzie chce, idzie, a ja jak małpa na niedźwiedziu na nim siedzę” - pisał do szkolnego kolegi.
Niemiec puszcza zefiry
Z Dominikiem mógł włóczyć się słuchając śpiewu wiejskich kobiet, a nawet uczestniczyć w wiejskich zabawach w karczmie.
Ponieważ listy były zbyt nudną formą, rodzicom wysyłał własnoręcznie pisaną gazetę rozpisaną na wzór „Kuriera Warszawskiego”. Relacje z „Kuriera Szafarskiego” potwierdzają wrodzoną skłonność do dowcipkowania, z której znany był w szkole. Mnóstwo tu dowcipnych informacji o wiejskiej codzienności, w której porwanie dwóch gęsi przez lisa albo zbicie butelki z sokiem przez kota, zyskuje rangę sensacji.
Wakacje u Dziewanowskich były również pretekstem do podróży. Do Nieszawy, gdzie przykuła uwagę Chopina pięknie śpiewająca dziewczyna (dał jej 3 grosze, żeby piosenkę zanotować). Do Golubia, w którym zwiedził zamek („między innymi szczegółami zagranicznymi widział Świnię zagraniczną” - odnotowuje „Kurierze Szafarski”). A nawet Torunia, w którym młody muzyk objadał się piernikami, podziwiał gotyckie kościoły i dom Kopernika (w pokoju, w którym jakoby urodził się Kopernik mieszkał pewien Niemiec „który pewno objadłszy się kartofli, nieraz dość częste puszcza zefiry”).
Wśród miejsc, które odwiedził bez wątpienia był też klasztor w Oborach, na który łożyły całe pokolenia Dziewanowskich. O klasztorze z właściwym sobie poczuciem humoru wspomina w „Kurierze Szafarskim”: „Pewien obywatel w okolicy chciał czytać Monitora. Wysłał więc służącego do Xsięży Karmelitów w Oborach, prosząc o pismo periodyczne. Służący, w życiu o piśmie periodycznym nie słysząc, przekręcił wyraz i pytał o pismo hemoroidyczne”.
Chopin sfałszowany
Goszcząc u karmelitów w 1924 roku Chopin grał na kościelnych organach. Zapewne przyjechał tu z Dominikiem, który poruszał miechem, żeby z piszczałek wydobył się głos.
Czyżby zatem organy w Oborach znajdowały się w gronie oryginalnych instrumentów, z których korzystał jeden z największych muzyków w historii?
Te pozostałe strzeżone są dziś jak skarby. Nic dziwnego – od lat przyciągają masy turystów. Niestety nie wiadomo, co stało się z fortepianem, który stał w domu Dziewanowskich. Do dziś pozostało natomiast kilka innych fortepianów z certyfikatem dotknięcia ręki mistrza. Najstarszy znajduje się w Żelazowej Woli. Wygląda dziwacznie, ponieważ ma pionową konstrukcję, stąd nazywany jest żyrafą. Drugi ulokowano w Muzeum Chopina w Warszawie. Fortepian konstrukcji Pleyela pochodzi paryskiego mieszkania Chopina. Kompozytor grał na nim przez ostatnie dwa lata życia. Oryginałem jest również pleyel eksponowany jest w Muzeum Muzyki w Paryżu.
Z każdą dekadą rośnie liczba „chopinowskich” fortepianów. W 2007 roku prasę brytyjską zelektryzowała informacja o odnalezieniu fortepianu, z którym Fryderyk podróżował podczas pobytu na wyspach. Niestety – przedwcześnie, bo – jak wykazały szczegółowe badania - egzemplarza tego nigdy nie dotykały dłonie mistrza. Trzy lata później skandal wybuchł w Krakowie. Wyszło na jaw, że instrument eksponowany z Muzeum Uniwersytetu Jagiellońskiego nie jest fortepianem autora mazurków. Owszem, właściwy instrument, należący pierwotnie do Jane Stirling (wielbicielki i znajomej kompozytora) faktycznie stał w pałacu Pusłowskich w Krakowie, ale przed 1970 rokiem ktoś podmienił instrument. Co ciekawe, do kopii przykręcono oryginalną tabliczkę z datą „15 Novembre 1848” i podpisem Chopina. Być może autentyczny instrument został przypadkowo zniszczony i w ten sposób chciano zatuszować ślady. A może oryginał stoi do dziś w którymś z prywatnych salonów?
Przed czterema laty wybuchła afera ma Majorce. Okazało się, że również tam pianino pokazywane turystom jako instrument Chopina nie ma z kompozytorem nic wspólnego, podobnie jak klasztorna cela w której miał mieszkać Chopin (w rzeczywistości było to inne pomieszczenie).
A co z organami, na których chętnie grywał Chopin w młodości? Najbardziej oczywisty wydaje się trop prowadzący do warszawskiego kościoła Sióstr Wizytek. Niestety, obecny instrument został całkowicie przebudowany w 1909 roku. Czyżby zatem jedynymi naznaczonymi przez mistrza organami były te w Oborach. Czy to możliwe, żeby organista z sanktuarium korzystał na co dzień z instrumentu, którym zabawiał się Chopin?
Jak brzmiał ten koncert? Czy dzisiejszy instrument ma coś wspólnego z tym, z którego korzystał Chopin? Postanowiliśmy to sprawdzić.
Barokowy silnik?
Akta konserwatora wojewódzkiego pozostawiają pewna nadzieję. Nie ma w nich żadnej wzmianki o przebudowie organów. Z papierów wynika, że ich wiek nie odbiega od prospektu organowego - pochodzą z tego samego okresu, co rokokowy ozdobny prospekt organowy. Niestety, entuzjazm studzi Polskie Wirtualne Centrum Organowe, według którego ostatnia modernizacja instrumentu nastąpiła w 1966 roku
Do klasztoru w Oborach ruszam w towarzystwie znakomitego toruńskiego organisty Marcina Łęckiego. Kilkanaście minut po wyjeździe z Szafarni wjeżdżamy między wzgórza malowniczej Szwajcarii Dobrzyńskiej. To tu, na wzniesieniu bieli się bryła kościoła barokowego kościoła, do którego już w XVII wieku ściągali wierni w nadziei na uzdrowienie.
W drodze do furty mijamy popiersie Chopina upamiętniające jego pobyt w Oborach. Przy wejściu telefon, z którego trzeba wykręcić numer do przeora. Mamy życzliwą zgodę na przebadanie instrumentu, więc jowialny diakon prowadzi nas pamiętającymi XVIII wiek korytarzami klasztoru. To jedyna droga na balkon chóru, gdzie znajdują się organy. Bezpośrednio z kościoła nie można się tu dostać. Zanim jednak dostaniemy się do organów, trafiamy do niewielkiego pomieszczenia bezpośrednio z nimi sąsiadującego.
- Kiedyś pomieszczenie to miał do dyspozycji organista, tu mógł rozgrzać zziębnięte zimą ręce – wyjaśnia Marcin Łęcki. Dziś w przedsionku ulokowano monstrualny miech pompowany przez elektryczną dmuchawę. To pierwszy znak, że konstrukcja oryginalnych organów uległa zmianie.
Muzyka z kredensu
Wchodzimy na chór. Od pozostałej części kościoła balkon oddziela ozdobna krata – dzieło barokowego snycerza. Nie ma wątpliwości, że przez ten drewniany „parawan” spoglądał na ołtarz Chopin. Niestety, nie można tego powiedzieć o stole z klawiaturą. Tu wszelkie wątpliwości zostają rozwiane. - Stół z klawiaturą został oddzielony od organów i przeniesiony – marszczy czoło Marcin.
Ale zanim dokładnie mu się przyjrzymy, lustrujemy znalezisko z drugiej strony balkonu. - A to ci niespodziana – śmieje się Łęcki podchodząc do zakurzonej skrzyni sprawiającej wrażenie skrzyżowania pianina z komodą. Wskazuje na pedały do pompowania powietrza. - To stara fisharmonia, ale z Chopinem nie ma nic wspólnego, pochodzi z końca XIX wieku.
Marcin nie byłby jednak sobą, gdyby nie spróbował wydobyć głosu z instrumentu. I rzeczywiście staruszka z której odpadły już niektóre nakładki na klawiaturę (ze słoniowej kości – a jakże!) odzywa się bolesnym dźwiękiem. Od biedy można jednak rozpoznać fragment chopinowskiego poloneza. Ale przecież to nie ona jest celem naszej podróży.
Lustrujemy więc ogromną szarą szafę. - To jest właściwy instrument – pudło rezonansowe, w którym ukryte jest większość piszczałek.
Piszczałki do boju
- Szafa jest prawdopodobnie elementem oryginalnych organów – orzeka Łęcki. Niestety wejścia do wnętrza strzeże zamek, do którego klucz gdzieś się zapodział. Nasz klasztorny opiekun próbuje przyjść nam z pomocą, ale żaden z kluczy nie pozwala uwolnić wejścia. Pozostaje nam zlustrować zawartość wnętrza przez kratownicę. Marcin kręci sceptycznie głową: - Nic z tego, cała wewnętrzna konstrukcja jest późniejsza. Nawet drewno nie nadżarte przez szkodniki.
Piszczałki barokowe były wykonane ze stopu cyny i ołowiu. Niewykluczone, że - tak jak w wielu innych kościołach - mogły zostać zarekwirowane w czasie którejś z wojen i przetopione. Uzasadniałoby to obecność fisharmonii, która mogła przez jakiś czas zastępować organy.
- Przy przebudowie w latach 60. zmieniona została prawdopodobnie traktura tego instrumentu [sposób wydobycia dźwięku od klawisza do piszczałki – red.] - wyjaśnia nasz ekspert. - Poprzednia na pewno była mechaniczna – złożona z listewek i kątowników. To był barokowy instrument napędzany miechem, który ktoś musiał ręcznie (lub nożnie) uruchomić. Dziś włącza się tylko dmuchawę.
To nie koniec zmian: - Bardziej nowoczesna – co nie znaczy lepsza! - jest też dyspozycja [zestaw głosów – red.]. Ta obecna jest romantyczna, przeznaczona do liturgii. Młody Chopin w 1824 pojechał do klasztoru w Oborach. W tamtym czasie organy nie mogły posiadać dyspozycji romantycznej, a barok skończył się ledwie 50 lat wcześniej – śmieje się Marcin.
O ile z zewnątrz Chopin zobaczył ten sam prospekt („fasadę” organów widzianą z dołu), to o brzmieniu instrumentu za jego czasów możemy jedynie spekulować. Natomiast akustyka i pogłos nie zmieniły się od tamtych czasów.
Został pogłos
Marcin raz jeszcze ogląda szafę organową: - Tutaj siedział! Z dużą pewnością można stwierdzić, że klawiatura była kiedyś wmontowana w szafę po odwrotnej stronie. A więc ołtarz miał nie na wprost, jak obecnie, tylko po prawej ręce.
Zdaniem Łęckiego był to instrument jednomanuałowy [z jedną klawiaturą – red.] z krótka oktawą i z zaledwie kilkoma głosami. Możemy dziś jedynie domyślać się jak ten instrument brzmiał w czasach Chopina, choć akustyka i pogłos pozostały niezmienne.
Co grał Chopin w Oborach? Być może próbował instrument na swoich prostych młodzieńczych kompozycjach. Bardziej prawdopodobne jednak, że próbował kompozycji Bacha, które regularnie podsuwali mu nauczyciele.
Przez labirynt korytarzy zbiegam do kościoła, aby posłuchać organów z właściwego miejsca. O dziwo – choć proszą się o wizytę organmistrza – tu brzmią znacznie lepiej niż na górze. I dopiero stąd widać piękną figurę króla Dawida ze złotą harfą, która zdobi prospekt.
Marcin opiera się o framugę drzwi. Przez nie bez wątpienia przechodził Chopin. Świadczą o tym ozdobne zawiasy pamiętające jeszcze czasy baroku: - Kto wie, może ktoś kiedyś zrekonstruuje tutaj mechaniczne organy. Bo w tym miejscu naprawdę można się się poczuć jak dwa wieki temu.
To prawda. Pod warunkiem, że wyłączymy elektryczną dmuchawę.