Katastrofy lotnicze - ich wyjaśnianie jest bardzo trudne, ale poznanie prawdy zapobiega kolejnym tragediom

Czytaj dalej
Fot. ASSOCIATED PRESS/FOTOLINK
Kazimierz Sikorski

Katastrofy lotnicze - ich wyjaśnianie jest bardzo trudne, ale poznanie prawdy zapobiega kolejnym tragediom

Kazimierz Sikorski

Zachodni eksperci, którzy wyjaśniają przyczynę katastrof lotniczych ustalają jej wszystkie okoliczności, nie zajmują się osądzaniem winnych.

Przyczyny katastrof lotniczych są różne. Błąd pilota, usterka maszyny lub fatalna pogoda. Bez względu na to badający wypadek pracują do końca, by wyjaśnić powody tragedii i zapobiec kolejnym katastrofom. By latanie było coraz bardziej bezpieczne.

Po dziesięciogodzinnym locie z Pekinu do Londynu maszyna zbliżała się do lotniska Heathrow. Nagle dwa silniki potężnego Boeinga 777 odmówiły posłuszeństwa. Zaskoczeni piloci spisali się na medal, posadzili kolosa jak szybowca na błotnym terenie kilkaset metrów od pasa. Najważniejsze, że nikt ze 152 osób będących na pokładzie nie ucierpiał. Powstało jednak pytanie: dlaczego dwa silniki w jednej chwili odmówiły posłuszeństwa 17 stycznia 2008? Śledczy mieli w rękach wszystkie dowody: wrak maszyny, zapis rejestratorów, zeznania pasażerów i członków załogi. Minęły jednak dwa lata, nim znaleziono przyczynę tamtego zdarzenia.

W paliwie znaleziono kryształki lodu. Zawiodło więc paliwo - można było przypuszczać. Ale na tym nie poprzestano, dalsze badania udowodniły, że zawiódł ssak, przez który tłoczono paliwo. Był on tak skonstruowany, że przepływ benzyny nie odbywał się płynnie, tworzyły się zatory, przez co powstawały wspomniane kryształki lodu i to one okazały się zabójcze dla silników. Poprawiono konstrukcję ssaków i sprawa została wyjaśniona.

- Profesjonalne wyjaśnianie katastrof lotniczych ma wyjaśnić wszystkie jej przyczyny, by zapobiec w przyszłości powtórzeniu się tragedii. Nie jest zadaniem takich zespołów ustalanie winnych tych wydarzeń. To jeszcze nie wszystko, nie ma jednego zdarzenia, które decyduje o katastrofie, zwykle jest to ciąg wydarzeń, drzewko powodów, które powinno się wyjaśnić - twierdzi znawca spraw lotniczych Piotr Czarnowski.

Współczesne samoloty pasażerskie są tak naszpikowane elektroniką, że kontroler na ziemi może śledzić nie tylko dokładnie lot maszyny, ale także dostrzec nieprawidłowości, jakie podczas przelotu występują. Pozwala to na szybkie zlokalizowanie miejsca katastrofy oraz skierowanie śledczych od razu na właściwe tory. Noc z 31 maja na 1 czerwca 2009 roku. Airbus A330 linii Air France lot 447 z Rio de Janeiro do stolicy Francji przepada nad Atlantykiem. Na pokładzie znajdowało się 216 pasażerów i 12 członków załogi, nikt nie ocalał. Była to największa katastrofa w historii Air France. Dzięki satelitarnej łączności udało się już po miesiącu dotrzeć do czarnych skrzynek, które zalegały we wraku maszyny na dużej głębokości. Ale z ostatecznym wyjaśnieniem dramatu przyszło poczekać wiele lat. W międzyczasie media ujawniały dramatyczne ostatnie chwile przed runięciem maszyn, jak piloci walczyli z samolotem nie zdając sobie sprawy, że zawiódł niewielki, ale jakże ważny element samolotu. Wszystkie zresztą zespoły i podzespoły składają się na to, jak samolot się sprawuje, czy lot przebiega prawidłowo, czy nie ma żadnych niespodzianek. Tym razem zawinił wystający ponad aerodynamiczną sylwetkę samolotu kikut. Nie jest to antena ani część urządzenia do tankowania, tylko element służący do pomiaru prędkości samolotu, czyli rurka Pitota lub Prandtla. Doszło do jej oblodzenia przez co piloci dostali błędną informację o tym z jaką Airbus leci prędkością, doprowadzili do przeciągnięcia samolotu i w końcu do jego runięcia do Atlantyku. Po ustaleniu przyczyny tragedii elementy te są podgrzewane, lód nie osiada na ich powierzchni, piloci nie dostają mylnych sygnałów.

Niekiedy śledczy badający przyczyny katastrof dochodzą do tak zaskakujących wniosków, że powodem był zły kształt ... okna w samolocie. Ale od początku. 10 stycznia 1954 roku brytyjski Comet należący do brytyjskiej państwowej linii BOAC rozpadł się w powietrzu po starcie z Rzymu, gdy był na wysokości 10 kilometrów. Zginęło 35 osób. Świadkowie widzieli spadające do Morza Śródziemnego porozrywane szczątki samolotu. Nikt nie przeżył. W reakcji na katastrofę zawieszono loty tych maszyn. Rozpoczęto dochodzenie, które wykazało, że doszło do gwałtownej dekompresji na dużej wysokości. Wszystko stało się w mniej niż sekundę. Rozważano wybuch bomby, awarię silnika, pożar, nawet jej zestrzelenie. Ostatecznie za najbardziej prawdopodobne uznano zmęczenie materiałowe, czyli rozerwanie metalowego kadłuba przez siły oddziałujące na maszynę. Ale pod naciskiem producenta i przewoźnika dochodzenie skrócono. Wprowadzono drobne zmiany i maszyny znów zaczęły latać. Była to brzemienna w skutkach decyzja, bo 8 kwietnia 1954 nad Morzem Śródziemnym rozpadł się kolejny Comet. Zginęło 21 osób. Tym razem władze kazały unieruchomić samoloty bezterminowo.

Zaczęło się żmudne, długie i niezwykle drobiazgowe dochodzenie, które doszło do zaskakującej konkluzji: zawiniły kwadratowe okna. Takie właśnie montowano w Cometach. Podczas lotu na dużych wysokościach naprężenia w rogach okien były znacznie wyższe niż przypuszczano. Na dodatek ich ramy montowano w kadłubie niezgodnie z przepisami. Zamiast je wklejać, nitowano, co dodatkowo osłabiało poszycie koło okien. Te naprężenia w rogach doprowadziły do „zmęczenia” materiału i rozerwania dwóch samolotów. Rozwiązanie problemu okazało się banalnie proste - okna musza być zaokrąglone.

Dziś na Zachodzie jest niemal regułą, że badający przyczyny katastrofy lotniczej zbierają szczątki rozbitej maszyny, składają je, by lepiej zrozumieć, co się stało przed wypadkiem. Tak postąpiono w przypadku samolotu Trans World Airlines lot 800. Potężny Boeing 747 eksplodował tuż po starcie w powietrzu, szczątki spadły do wody, ale z czasem udało się większość fragmentów wydobyć i przewieziono je do specjalnego hangaru, jaki wybudowano na Long Island.

Dochodzenie było wyjątkowo trudne, śledczy działali pod ogromnym naciskiem, bo pojawiły się informacje, że chodziło o zamach. Dramat miał miejsce 17 lipca 1996 około 20:31 w pobliżu Long Island. Zginęło 230 osób. Start maszyny z lotniska JFK w Nowym Jorku do Paryża opóźnił się, bo nie dało się znaleźć jednej pasażerki, której bagaż znajdował się na pokładzie. Ostatecznie samolot wzbił się w powietrze o godz. 20:19. Kilka minut później załoga zauważyła nieprawidłowości w działaniu wskaźników paliwa, po chwili nastąpiła na wysokości 4200 metrów potężna eksplozja, która rozerwała samolot.

Pozostało jeszcze 50% treści.

Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.

Zaloguj się, by czytać artykuł w całości
  • Prenumerata cyfrowa

    Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.

    już od
    3,69
    /dzień
Kazimierz Sikorski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.