Karoliny Gawlik podróż do źródła. "Zapomnieliśmy o polskich miejscach mocy"

Czytaj dalej
Fot. druid’s Cave/instagram
Katarzyna Kachel

Karoliny Gawlik podróż do źródła. "Zapomnieliśmy o polskich miejscach mocy"

Katarzyna Kachel

Wyruszyła w drogę do Indii, ale to czego tam szukała, znalazła w Polsce. Dziś śpiewa mantrę ziemi i opowiada o słowiańskich bóstwach lasu i rzeki.

Czasami jedzie się bardzo daleko, by zrozumieć, że to, czego się szukało, jest bardzo blisko; na łące, nad rzeką koło domu, w koronach drzew. Ale ta droga jest konieczna, by zrozumieć tę lekcję. Dlatego Indie, potem Meksyk, musiały znaleźć się na osobistej mapie Karoliny, by później wydarzać się mogły inne opowieści, by zbierać się mogły kręgi, by mogła wybrzmieć pieśń o ziemi. I Indie musiały być też po to, by przypomnieć, jak ważne jest wracanie do serca. Gdzie indziej nie byłoby to możliwe. Tak działa geografia myślenia.

Podróż

Niezmiennie wraca do początku, do źródła. Ale kiedy o nim mówi, jest tak blisko siebie, jakby nie było wcale oddalone o siedem tysięcy kilometrów od Krakowa. A może właśnie je stamtąd przywiozła. Patrzę na nią z ciekawością, bo znamy się z tamtego etapu Karoliny, z dziennikarskiego i nie czuję, by w tym nowym się zagubiła. Raczej odnalazła. - Kiedy myślę o swoim życiu, to tych początków i podróży było wiele, ale momentem, który mnie całkowicie przekierował na to, z jakiego miejsca tu o sobie opowiadam były Indie - mówi.

W styczniu 2020 roku w Indiach była idealna pogoda, by żyć. Ale w lutym przyszedł covid. Kiedy zamykano Europę, w Rishikeshu, wszyscy bawili się na święcie Holi, festiwalu radości i kolorów. Kilka dni potem kraj zamknięto na tydzień, potem na miesiąc i kolejne. - Pojechałam tam, by śpiewać mantry, zrobić kurs jogi albo oddechu, tyle że wszystko było zamknięte, nic nie działało, ulice były ciche, jak nigdy wcześniej. W hostelu, w którym mieszkaliśmy z dnia na dzień powstała wspólnota, która wspierała się nawzajem, gotowała, dzieliła umiejętnościami. Mieliśmy jedną skarbonkę - wspomina.

W kwietniu, kiedy pogoda w Indiach nie była jeszcze zabójcza i dało się całkiem nieźle żyć, niektórzy zaczęli wracać, inni zostali. Wśród innych Karolina. Czekała i jeszcze szukała; kierunku, kursu, mistrza? A może po prostu zamiast zamknięcia w nowohuckim bloku, wybrała zamknięcie w hostelu, koło dżungli, do której uciekała mimo zakazów? - Indie mnie cały czas uczyły wracać do serca. Bo oni żyją sercem. Gdyby żyli głową i zorientowali się, co tam tak naprawdę mają, skończyłoby się to rewolucją, buntem, może wojną. Ratuje ich to, że żyją bez balansu między głową, a sercem - mówi Karolina.

Tam zrozumiała, jak geografia wpływa na myślenie i jak pozwala poluzować to swoje, osadzone we wzorcach kulturowych, zwyczajach, konwenansach. Tam też pogodziła się z tym, że mantry i tak będzie śpiewać bardziej po europejsku, ze względu na całkiem inną rytmikę. - Mieszkając w tym kulturowym tyglu, z ludźmi z różnych stron świata, zrozumiałam też, że świat nie jest czarno-biały. Czas zamknięcia, lockdownu, był czasem mojego otwarcia się, stanięcia w odwadze za sobą i zwróceniem się do siebie. To nie było łatwe, z dala od rodziny, kraju, przyjaciół, w niepewnych czasach - wspomina.

To wtedy dostrzegła, że w dziennikarstwie brakuje jej takiego otwarcia i spotkania z drugim człowiekiem, jakie ma podczas warsztatów czy kręgów. I że kiedy wróci do domu, to będzie inaczej, i ona będzie inna.

W lipcu w Indiach bywa nieznośnie. Jest 50 stopni i nadchodzi pora deszczowa. Gdy rząd hinduski w lipcu przywoził Hindusów z Polski opuściła hostel, który przez kilka miesięcy był jej domem i wróciła do Krakowa. Czasami nadal pisze, pracuje dziennikarsko, ale wtedy często widzi, że jej ciało chce być gdzie indziej. Tylko gdzie jest to gdzie indziej?

Gdzie indziej

W Indiach często pytała Boga, źródło, wszechświat, by wskazał jej kurs, ale nie tylko ten życiowy, ale konkretny, na ten moment. Ale na ten moment pojawiały się jedynie informacje o odwołanych kursach, warsztatach, zamkniętych szkołach. - Byłam uparta i prosiłam o nauczyciela, u którego mogłabym się uczyć. Jakieś trzy dni po tym wołaniu, przyszedł mail od Roberta Rienta, pisarza, że otwiera kurs praktyk szamanizmu online - śmieje się. I tak pojechałam do Indii, by rozpocząć kurs z Polakiem. Okazało się, że wcale nie chodzi tak bardzo o jogę i filozofię Wschodu, ale pracę przy ziemi, z żywiołami. I taki był początek tego „gdzie indziej”.

Na takim kursie uczy się mówienia światu, ludziom i sobie „nie wiem”, stawania w tym „nie wiem”, w bezbronności i nieocenianiu. Na takim kursie uczy się składania darów naturze, szacunku do wszystkich istot, uczy się uznania. Podąża się za żywiołami, siada w kręgu i odbywa podróże z bębnem. Czasami się tylko gra, albo aż gra. - Wiem już jak to robić i co ja tam robię, ale potrzebuję jeszcze czasu. To świat pomiędzy rzeczywistością a snem, świat na równi, ani lepszy, ani gorszy. W moim odczuciu jest to forma pracy z podświadomością. W tych podróżach pozwalam sobie widzieć bądź słyszeć rzeczy i ich nie kwestionuję - opowiada Karolina.

O podróżach i swoim postrzeganiu siebie na tej drodze pisze na Facebookowej stronie Mantra Ziemia. Ekologia serca. Tam też zwołuje ludzi, by dla nich grać, śpiewać, snuć opowieści. A oni do niej przychodzą.

Wcześniej

Zawsze istnieje jakieś wcześniej. W tym wcześniej Karolina wiedziała, że jej zadaniem jest gadać do ludzi, z ludźmi. - Miałam pięć lat, latałam po sąsiadach, robiłam wywiady albo urządzałam koncerty. Od początku wiedziałam, że to moje. Dziś myślę, że chodziło o śpiew, teraz do niego wracam - mówi.

W tym wcześniej byli też dziadkowie od strony mamy, ludzie natury. Dziadek, człowiek lasu zafascynowany UFO, babcia kobieta ziół. Blisko ziemi i kosmosu. - I nawet kiedy byłam dziennikarką też pisałam o kosmosie - przypomina.

Kiedy człowiek odkrywa swój dar i misję, podąża za nimi, albo zwleka, oporuje. Karoliny komunikowanie się z ludźmi przyjmowało różne formy. - Chodziłam do hospicjum z gitarą, grałam „nawiedzone”, dewocyjne pieśni, potem komunikowałam się pisząc teksty, opowiadając o ludziach, dziś zwołuję kręgi. Idea jest taka sama - zapewnia.

Odkrywała się stopniowo. - Najpierw podkreślałam swoją relację z przyrodą, potem ze śpiewem, a potem, po zaawansowanym kursie szamańskim poczułam, że mogę już mocniej wejść w role praktyki szamanizmu, bo to nie żadne czary mary i nie mam się przed kim chować. Każdy z nas to ma, a ja czuję do tego zew. Nie chcę się dłużej oszukiwać, zachowując jednak zdrowy dystans, bo przecież ciągle wszystko się zmienia, także nasza skóra - zauważa.

Takich ludzi ma też koło siebie. Rozpalają ogniska w pełnię i opowiadają historię przodków. Śpiewają stare pieśni, jedzą zdrowo, przyjmują to co jest teraz. To do nich wróciła, kiedy zakończyła podróż do Indii. - Archetyp bohatera czy podróżnika mówi, że nie jest sztuką wyjechać i zdobyć wiedzę, ale sztuką jest wyjechać, zdobyć wiedzę i wrócić. I to był dobry test, sprawdzenie na ile potrafię tutaj zachować w sobie tę ciszę i radość, którą miałam w Indiach - podkreśla.

W tej drodze, którą poszła, odpadło wielu ludzi z „dawnego” życia, a może ona sama od nich odpadła. W tej drodze trzeba było oswoić strach rodziców, którzy myśleli, że trafiła do sekty, nauczyć się akceptować ich decyzje, ich wybory, ich obawy. - Dziś siadamy razem przy ognisku, rodzice poznali moich przyjaciół, którzy nie są dzikimi z lasu, a pracują jako terapeuci, masażyści, są artystami - wymienia. - Nie umieram z głodu, jestem szczęśliwa, a oni widzą, że to co robię nie jest wydziwianiem, ale powrotem do tego, co było. Do bliższego kontaktu z naturą. Bo przecież to większość z nas, ludzi, żyje nienormalnie. Czy to, że masz uwagę na żywioły, śpiewasz razem z innymi, gromadzisz się, snujesz opowieści o przodkach, to coś obcego?

Blisko

Jest blisko natury. Tej najbliższej, swojskiej, słowiańskiej. - Pamiętam, kiedy wróciłam z Indii i po odbyciu kwarantanny siadłam na łące. Pomyślałam, że dużo rzeczy było w Indiach; piękne góry, ocean, dżungla, ale nie było polskiej łąki. I wtedy kolega zaśpiewał mi poemat Leśmiana pod tytułem „Łąka”, do którego napisał muzykę - wspomina. - Nie da się uciec od swojej łąki. Nie da się tego oszukać.

I choć była w różnych miejscach, na pustyni i w dżungli, ostatnio tej meksykańskiej, to co prawdziwie i autentycznie głębokie mocniej czuje siedząc nocą przy ogniu i patrząc w gwiazdy. - Zapomnieliśmy o tym, ile w naturze pierwotnej siły, zapomnieliśmy o polskich miejscach mocy, kręgach mocy, o źródłach, słowiańskich bóstwach. Czas do tego powracać, odbudowywać wspólnotę plemienną. Nie nawołuję do tego, byśmy się rozbierali i gonili nago koło ognia, ale byśmy odkrywali to w naturze daje moc. - I też tak podróżuję po Polsce, odwiedzam stare drzewa, starszych ludzi, którzy nucą dawne pieśni i wchodzę do starej rzeki. Nie odlatuję. Czuję ziemię, a rosną mi skrzydła, jak śpiewam w swojej pieśni. I to jest moja droga na dzisiaj, siedzieć z ludźmi, grać na bębnie i śpiewać piosenki. Bo wtedy wraca się do siebie, do swojego serca.

Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.