Karol Bielecki: chcę zdobywać kolejne laury
- Myślę, że przemyska drużyna, po kilku wzmocnieniach, poradziłaby sobie z niektórymi drużynami superligi. Z nami pokazała się, jak na 1-ligowca, z dobrej strony - uważa Karol Bielecki z Vive Tauronu Kielce, „król strzelców” Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro.
Czuwaj a Vive to zupełnie odmienne kluby. Co pan może powiedzieć o jego grze w pucharowym meczu z waszą drużyną?
Zaprezentował się całkiem dobrze, starał się nam dorównywać, a w drugiej połowie odpowiadał na każdą naszą bramkę i tylko nieznacznie przegrywał. Myślę, że w superlidze, po kilku wzmocnieniach, dałby sobie radę z niektórymi zespołami.
W najbliższy czwartek czeka was bardzo ważny i trudny wyjazdowy mecz w Lidze Mistrzów z niemieckim Rhein Neckar Loewen. Chcecie sięgnąć po zwycięstwo?
Tak, jak w każdym meczu. Po dziewięciu kolejkach prowadzimy w grupie, ale mamy tylko punkt przewagi nad węgierskim MOL-Pick Szeged, dwa nad macedońskim Vardarem Skopje i trzy nad Loewen. Dla mnie najbliższy pojedynek w Niemczech ma szczególne znaczenie, gdyż w tym klubie grałem z powodzeniem przez sześć sezonów.
Po zwycięstwie w Przemyślu, czego się wszyscy spodziewali, jesteście coraz bliżej zdobycia Pucharu Polski po raz 14. Jakie cele ma jeszcze wasza ekipa?
Chcemy zdobyć nie tylko krajowe trofeum, ale także zostać zwycięzcą superligi oraz zagrać w finale Final Four.
W piątek, po kilkunastu latach, wrócił pan na najwyższy stopień podium plebiscytu „Echa Dnia” i „Słowa Ludu”. W 2003 roku był pan jeszcze nieopierzonym zawodnikiem i zupełnie innym człowiekiem.
Przede wszystkim dużo młodszym i niedoświadczonym jako zawodnik, mało znanym. Ale te moje dobre relacje z kibicami trwają już wiele lat. Zawsze miło tu było wracać, kiedy grałem w Niemczech. Dziękuję kibicom, że doceniają moją grę i moją dyscyplinę. Cieszę się, że głosowali na mnie ludzie z Kielc, Sandomierza i całego województwa.
Wszystko, co najlepsze w moim życiu wydarzyło się w Kielcach. Ostatnio urodziła się tu moja córka Hania, tu poznałem moją żonę. Tutaj są ludzie związani z piłką ręczną od lat, którzy mnie wspierają, Marek Adamczak, Bertus Servaas i inni. Dzięki nim mamy taki klub, który reprezentuje najwyższy europejski poziom, a w zeszłym roku wygrał Ligę Mistrzów. W ten sposób Bertus spełnił marzenia kibiców, jak również nasze.
Pierwszy telefon, który wykonał pan po zejściu ze sceny, był - bo niechcący podsłuchałem - do żony...
Zadzwoniłem do Oli, którą mocno kocham i która mnie wspiera. Rok olimpijski był dla mnie bardzo ciężki, bez wsparcia żony byłoby mi bardzo trudno.
Pomyślałby pan te kilkanaście lat temu, że w barwach polskiej drużyny wygra Ligę Mistrzów?
Początek roku może nie był taki, jak byśmy sobie życzyli, mistrzostwa Europy w Polsce, nie daliśmy kibicom tego, czego pragnęli. Potem piękna wiosna z zespołem Vive Tauronu. Wygranie Ligi Mistrzów to sukces na miarę światową, coś wspaniałego. Jeśli ktoś mi daje szansę, to staram się ją wykorzystać, a taka szansa została tu w Kielcach stworzona, przez sponsorów, działaczy, miasto, które nam pomaga i kibiców. Zrobiliśmy to wspólnie. A później olimpiada w Rio, na której do końca walczyliśmy o medal. Niestety, nie było nam dane go zdobyć...
W sporcie nic się nie należy, ale takim zawodnikom jak Szmal, Lijewski, Jureccy czy Bielecki ten medal olimpijski powinien się należeć.
W Rio byłem chorążym naszej reprezentacji i zostałem królem strzelców, to było docenienie i ukoronowanie mojej reprezentacyjnej kariery. Byłem z tego powodu bardzo szczęśliwy i wdzięczny. Zabrakło właśnie tylko tej kropki nad i w postaci medalu igrzysk.
Czy kadra to temat zamknięty?
Dopóki gram, nic nie jest wykluczone.
Ale zabrakło pana w ostatnich mistrzostwach świata we Francji...
Nie wystąpiłem, bo trener ma koncepcję odmłodzenia kadry, o czym poinformował mnie i kilku innych starszych zawodników. Ale nie pożegnałem się jeszcze z reprezentacją i, jeśli tylko będzie taka konieczność, mogę ją wspomóc.
Życzenia na 2017 rok?
Takiego roku, jaki był poprzedni. Będzie ciężko, ale w sporcie wszystko jest możliwe, będziemy walczyć do końca.