Kampania kwietniowa. Wojna we własnych okopach, czyli opłakane skutki zbyt długiej kwarantanny wodza od trudów codziennego życia

Czytaj dalej
Zbigniew Bartuś

Kampania kwietniowa. Wojna we własnych okopach, czyli opłakane skutki zbyt długiej kwarantanny wodza od trudów codziennego życia

Zbigniew Bartuś

A więc jesteśmy na wojnie. Tylko nie jestem pewien, czy wszyscy na tej samej. Wyobraźmy sobie, że na 10 października 1939 r. są zaplanowane wybory prezydenckie. Naczelny wódz Edward Śmigły-Rydz oświadcza 3 września tegoż roku w Polskim Radiu, że nic się takiego nie dzieje, by nie można było ich przeprowadzić. Owszem, lecą jakieś bomby, jest trochę więcej pogrzebów, ale Konstytucja nie pozwala nam zmienić kampanii wyborczej w kampanię wrześniową. Kon-sty-tu-cja! Zatem, do urn!

Powie ktoś, że dzisiaj nie lecą nam na głowę bomby. Protestuję! Koronawirus nie uderza znikąd. Roznoszą go ludzie. Oni są jak bomby, miny, serie z karabinów. Odpowiedzialny wódz winien zrobić wszystko, by chronić obywateli. Rozumieją to i robią niektórzy generałowie. Są na tej samej wojnie, co ja i większość ludzi próbujących organizować wsparcie – dla szpitali, seniorów, firm.

Łukasz Szumowski prawie nie śpi, by uratować życie i zdrowie możliwie dużej liczby rodaków. Jadwiga Emilewicz prawie nie śpi, by uratować możliwie dużo polskich firm i miejsc pracy. Ale obezwładniająco spora część ludzi władzy i jej akolitów skupia się wciąż na zwalczaniu opozycji oraz wyszydzaniu połowy Polaków, których nie uważa za Polaków. Oraz kolportowaniu i egzegezie osobliwych objawień Naczelnego Wodza AD2020. Np. że „w Polsce nie dzieje się nic nienormalnego”.

Słyszę: owszem, gdzieś tam odwołano Mistrzostwa Europy w piłce nożnej, Igrzyska Olimpijskie, międzynarodowe targi i w ogóle wszystko, co w najbliższym półroczu miało się dziać na świecie; owszem, granice Polski, jak inne, są zamknięte na amen; owszem, w jakiejś tam Francji chorują na koronawirusa i umierają członkowie komisji wyborczych liczący głosy w dopiero co przeprowadzonej elekcji samorządowej; owszem, Polacy mogą chodzić tylko dwójkami (niedługo będzie to wolno robić wyłącznie solo z psem lub, najlepiej, kotem)…

Ale to wszystko wcale nie przeszkadza 30 milionom Polaków pójść do urn (by wrócić w urnach?). Nie przeszkadza też wydać na przygotowania do owej elekcji setek milionów złotych i angażować w organizację tejże wielu tysięcy urzędników – którzy przecież powinni i chcieliby się zajmować zupełnie czymś innym: ratowaniem ludzi i firm. Na tym tle fakt, że kandydaci – z wyjątkiem jednego, zajmującego 99,99 proc. czasu antenowego w telewizji finansowanej przez wszystkich wyborców – nie mogą prowadzić jakiejkolwiek kampanii wyborczej, jest mikroskopijnym pikusiem.

Powód całego tego absurdu jest – delikatnie mówiąc – obskurny: to zżerające duszę i oślepiające przyzwoitość pragnienie zachowania władzy. Za wszelką cenę. Ci, którzy dziś skupiają się na tym, podążają, niestety, za liderem. Nie chcę się tu znęcać nad tzw. „syndromem oderwania Jarosława Kaczyńskiego”, bo jakieś sto pięćdziesiąt siedem tysięcy publicystów i komentatorów z prawa, lewa i centrum zdążyło to zrobić przede mną. Ograniczę się do konstatacji, że nawet zagorzali zwolennicy PiS przyznają, iż „prezes zbyt długo – bo od dekad - przebywa na kwarantannie od normalnego życia”.

Słyszę, że w ramach działań wojennych wszyscy patrioci mają obowiązek popierania monowładzy i zagłosowania w wyborach na kandydata, który jest jej wiernopoddańczą częścią. Uderza mnie potęga tej hipokryzji: ci, którzy to głoszą, atakują jednocześnie – z lokalnych ław opozycji – niepisowskie władze powiatów, miast i gmin. Trzaskają w Trzaskowskiego jak we wroga numer jeden, choć jest on przecież na tej samej wojnie, co – teoretycznie - wszyscy. Czyli stara się na wszelkie sposoby ograniczyć rozmiary i skutki epidemii.

Sondaże są bezlitosne: wskazują, że coraz trudniej uzasadnić prowyborcze kocopoły Naczelnego Wodza AD 2020. Mimo to taka na przykład TVP robi to bez zająknięcia. Część mych sąsiadów, byłych już zwolenników PiS, uważa, że „za taką postawę należałoby stawiać reżimowych propagandystów przed sądem polowym”. Ja sobie myślę, że gdyby dziś rządziła Kidawa-Błońska i mówiła to, co Kaczyński, to oskarżenie o zdradę narodową byłoby równie oczywiste, jak Ala ma kota u Falskiego. No i nie byłoby mowy o stawianiu winnych przed sądem, tylko od razu - przed plutonem egzekucyjnym.

W czasach zarazy bardziej niż na co dzień szokują mnie nienawistne komentarze w portalach informacyjnych. Tylko w dwóch ogólnopolskich serwisach pojawia się ich codziennie ponad STO TYSIĘCY. Stawiam tezę, że są one formą walki z „totalną opozycją”. Koszmarnie chamską i prymitywną: wpisy mnożone są na zasadzie kopiuj-wklej gdzie popadnie, a ich tzw. pozycjonowanie – by były widoczne możliwie wysoko i tym samym wpływały na emocje gawiedzi – to już jest prawdziwa hucpa. Płatnym trollom nie chce się nawet skomentować komentarza „kolegi”, tylko strzelają do wrogiego obozu sentencjami typu „grlghmw” i „hgmnwlknm”. Byle było dużo tego – bo to zapewnia wpływ na opinie i emocje suwerena. Który ma kochać „najlepszy rząd świata” i „najlepszego prezydenta ratującego naród”, a nienawidzić „KiHawy-POłońskiej i reszty zdrajców POpaprańców” – że zacytuję najczęstsze wpisy.

Tak, proszę Państwa, na to niektórzy wydają dziś pieniądze. W to inwestują swe wysiłki. Nie na to, co Szumowski i Emilewicz, lecz na plucie i szczucie. Tymczasem…

Nie jesteśmy jeszcze w szczycie epidemii, przypadków mamy sto razy mniej niż Włosi, śmiertelnych – jeszcze mniej (o ile rząd informuje nas rzetelnie), tym bardziej wstrząsają mną wieści napływające ze służby zdrowia, która – wbrew obrzydliwym insynuacjom Kaczyńskiego – nie ma dziś zapędów politycznych, lecz literalnie walczy o życie i krzyczy, gdy coś temu życiu zagraża. Krzyczy do polityków władzy – bo to ta władza miała lata, a na pewno miesiące (odkąd wirus pojawił się w Chinach), by zapewnić placówkom medycznym odpowiednie środki.

Premier Morawiecki twierdzi, że rząd szykował się na tę wojnę od 9 stycznia. A 20 marca czytam wpis dr Jacka Konarskiego na FB: „Jestem lekarzem Oddziału Kardiologii. Dziś na moim oddziale udało się uzyskać maseczki ochronne na twarz. Najzwyklejsze chirurgiczne. Żadne tam ,,ochronne”. Z powodu ich braku podzieliliśmy: dla pielęgniarki 1 maska na 6 godzin zmiany dziennej, 1 maska na 12 godzin na zmianie w nocy. Na sali intensywnego nadzoru 1 maska na 3 godziny. Zależnie od intensywności kontaktu z chorymi i wobec braku na razie wirusa w moim szpitalu. Żadna pielęgniarka dziś swojej maski nie założyła, oszczędzają na gorsze czasy”.

I dalej: „Wybory: 23.360 komisji wyborczych, w nich 300 000 (TRZYSTA TYSIĘCY) pracowników komisji, którzy muszą zmieniać maski w trakcie swoich 14 godzin pracy co 1 godzinę (po 1 godzinie mokra maska zwiększa zagrożenie), czyli 300 000 ludzi razy 14 masek = 4 miliony 200 tysięcy masek. Dodatkowo uprawnionych do głosowania 30 milionów Polaków. Jeśli pójdzie do urn 30 procent, będzie trzeba 10 milionów masek dla wyborców. NA LITOŚĆ BOSKĄ!!! Prawie 15 milionów masek ma pójść jednego dnia na wybory, a MY LEKARZE I PIELĘGNIARKI mamy jedną maskę na kilka godzin, bo ich BRAKUJE?!?!

KTO WAS BEDZIE LECZYŁ, JAK MY UMRZEMY albo w lepszej wersji będziemy chorzy?!?? Jak przypominam sobie wzrok moich koleżanek i kolegów w trakcie reglamentacji maseczek, PŁAKAĆ MI SIĘ CHCE. Opamiętajcie się, ludzie!!! MY ZARAZ BĘDZIEMY WALCZYĆ O ŻYCIE, WASZE I NASZE!!! DLA NAS TO NIE JEST ZABAWA, PRAWO CZY KONSTYTUCJA. Ja po prostu chcę za pół roku przytulić moją żonę i 3 córki”.

Tyle polski lekarz. Apokaliptycznie apolityczny, panie Wodzu. Czytam o kolejnych przypadkach zarażenia członków komisji wyborczych – i wyborców - we Francji. Czytam o tragedii i grozie we Włoszech i Hiszpanii. Czytam o masowych zakupach trumien w Nowym Jorku. Czytam o „bratanku” naszego Wodza, Orbanie, mówiącym, że na Węgrzech fale epidemii przygaśnie na początku lipca…

Uderza i zdumiewa mnie wtedy – przepraszam Kochani Czytelnicy! – nadmiar obecnego w Polsce k…stwa niektórych. Ich zaślepienie władzą. Brak wyobraźni. Odklejenie. Rządza tkwienia przy korycie – którą przez lata tak silnie wytykali innym.
Ale zaraz potem – nade wszystko - myślę sobie, że to chyba najwyższy czas, byśmy wszyscy siedli przy stole - jak zawsze w najtrudniejszych chwilach - i przyjęli do wiadomości, że koronawirus nie omija prawdziwych Polaków, zarażając wyłącznie nieprawdziwych. I na odwrót. On kosi zaskakująco równo, jak – nie przymierzając – Luftwaffe we Wrześniu.

Nie czas na naparzanki we własnych okopach i schronach. Nie czas szykować wybory i wyborczą kampanię kwietniową. Uzgodnijmy razem szybko: co jest naszym wrogiem. I walczmy. Ramię w ramię.

Zbigniew Bartuś

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.