Jeden na sto pomysłów nie wychodzi [rozmowa]
Porzuciła pracę za biurkiem, aby podbić internet. Udało się. Teraz Katarzyna Ogórek ma tysiące fanów, których uczy, jak za pomocą własnych rąk upiększyć świat.
Jak została pani gwiazdą internetu, której blog odwiedza 170 tys. ludzi?
To był przypadek. Nigdy nie zakładałam, że to, co robię, będą oglądały setki tysięcy osób. Od dziecka lubiłam robić coś z niczego. Gdy miałam 10 lat szyłam np. fartuszki na prezenty. Mój dziadek miał stolarnię, a inni członkowie rodziny wykonywali dużo rzeczy do Cepelii. Podglądałam ich, choć raczej na zasadzie kręcenia się i zachłystywania: jakie to fascynujące, i drobnej pomocy. Pamiętam, że uwielbiałam przyglądać się, jak tata budował dom, a później kolejny, letniskowy. Gdy 20 lat temu wyprowadziłam się z Inowrocławia do Torunia i trzeba było odnowić i urządzić pierwsze mieszkanie, sama wyszukiwałam trudne do zdobycia przedmioty, które wykorzystywałam do aranżacji wnętrz. Nie wiem, skąd brałam wtedy pomysły, dziś jest o wiele łatwiej mając na rynku wszystko. Skończyłam studia marketingowe, później pracowałam kilka lat w biurze. Nudziło mnie to. Wprawdzie dopóki czułam wyzwania, nie narzekałam, ale bardzo szybko wypełniałam swoje obowiązki i nie miałam, co zrobić ze swoją kreatywnością. No to pomagałam innym pracownikom, robiłam coś za nich. Wszystko, żeby zająć czymś ręce.
Słowem, zmarnowany potencjał?
Tak się czułam, ale zajęło mi trochę czasu, aby to sobie uświadomić i coś z tym zrobić. Gdy odeszłam z pracy na dobre, dzieci już były odchowane. To było pięć lat temu. Przez chwilę zastanawiałam się, co dalej i nastąpił przełom. Ciągle coś dłubałam, przygotowywałam dekoracje, okolicznościowe prace. A moja przyjaciółka wciąż podbierała mi te rzeczy mówiąc, że tak bardzo jej się podobają, że nie może się oprzeć, musi je mieć. Zaczęłam robić podwójne egzemplarze, ale w końcu zbuntowałam się i mówię: to jest przecież takie łatwe, możesz to zrobić sama. Powiedziałam jej, gdzie ma co kupić i podałam wszystkie szczegóły. A ona na to, że nie potrafi, że ma dwie lewe ręce. Pomyślałam wtedy, że jest wiele kobiet, które rzeczywiście nie potrafią, muszą mieć instrukcję.
Katarzyna Ogórek - torunianka pochodząca z Inowrocławia robi zawrotną karierę w internecie udzielając porad w stylu „Zrób to sam”. Mówią o niej polska Martha Stewart albo „królowa Vine”, bo tworzy największe polskie konto na Vine i przygotowuje filmy poklatkowe. Pomysły Kasi kupował od niej m.in. amerykański McDonald’s. Prowadzi „Twoje DIY” już piąty rok. To blog edukacyjny dotyczący szeroko pojętego „zrób to sam”. Podstawą są tutoriale i inspiracje jak wykonać coś samodzielnie, remonty, recenzje, porady domowe, a także kulinaria.
Wtedy otworzyła pani bloga?
Natychmiast! I zamieściłam pierwszy post. Wcale nie myślałam wtedy, że będzie z tego biznes. Chciałam coś po prostu robić, być pożyteczna, mieć siłę sprawczą. Poczułam, że mam naprawdę wiele do powiedzenia i chcę dzielić się wiedzą. Zamieszczałam na blogu prace i krok po kroku instrukcję, jak je wykonać.
Mnóstwo osób ma takie blogi, ale nie każdy odnosi tak spektakularny sukces.
To prawda. Może dlatego, że zamieszczają tylko część instrukcji, dzielą się wyimkiem pracy, jakby chcieli zachować dla siebie jakąś tajemnicę. Nie mówią, gdzie kupili materiały, skąd to wszystką wziąć. Ja natomiast proces powstawania jakiejś rzeczy przedstawiam w taki sposób, jakbym rozbierała coś na czynniki pierwsze. Przez ostatnie cztery lata nauczyłam się tak pisać instrukcję, tak mówić o tym, co robię, że teraz śmieję się, że nie ma takiej rzeczy na świecie, o której nie byłabym w stanie opowiedzieć w prostych, zrozumiałych słowach. To bardzo pomocne. Ludzie nie lubią się domyślać, jak coś wykonać. Ufają prostocie, nie chcą udziwnień i jakichś niepotrzebnych tajemnic. Chcą poczuć się szczęśliwi, że udało im się coś zrobić samodzielnie. To wielka radość, gdy moim czytelniczkom uda się własnymi rękoma zrobić np. meble albo atrapę kominka przy użyciu elektronarzędzi.
Zaskoczyło panią, że ma pani tak duże zdolności manualne?
Mnie tego rodzaju prace zawsze bardzo relaksowały. Gdy wraz z rozwojem bloga zaczęły pojawiać się firmy, które chciały ze mną współpracować, zlecały mi również wykonanie różnych mebli. Wtedy zabierałam się za to i odkrywałam, że to jest bardzo proste. Czasem rzeczywiście aż mnie to zaskakiwało. Teraz jednak mam wrażnie, że moje dłonie są już tak sprawne, że w zasadzie na sto pomysłów jeden mi się nie uda. To chyba jednak zależy już nie ode mnie, ale od produktów, których użyłam.
I wszystko wychodzi pani za pierwszym razem?
Teraz tak. Ręce nabierają wprawy, jeśli codziennie się je ćwiczy. Do tego kreatywność tak bardzo się we mnie rozwinęła, że mogę wykonać wszystko, co jest możliwe do wykonania przy użyciu palców, narzędzi i materiałów. Pamiętam, że gdy zgłosiła się do mnie pierwsza firma, która chciała przekazać mi za darmo narzędzia, byłam bardzo zdziwona. W blogosferze byłam kompletną nogą, ale powoli poznawałam ten rynek i teraz czuję się w nim świetnie.
Nie boi się pani konkurencji?
Nigdy się nie bałam! Poza tym każdy jest inny, wnosi nową wartość do tego, co prezentuje. Po prostu robię swoje i nie oglądam się na innych. Wiem też, że każdy może pisać bloga, ale czy to się zakręci, pozwoli zarabiać, zależy od wielu czynników. Przede wszystkim od szczęścia.
Naprawdę? Są tacy, którzy twierdzą, że ciężka praca i wszystko można.
Być może, ale wolę posługiwać się językiem racjonalnym. Na pewno sukces w tej dziedzinie to dobrze rozwinięte kanały social media, umiejętność przyciagnięcia ludzi i osobowość prowadzącego. Czasem prym wiodą blogi, które są moim zdaniem mniej wartościowe, ale prowadzący ma taki magnetyzm, że ciągnie do siebie ludzi. Są też blogerzy, którzy robią to samo, co ja, mają fantastyczne zdjęcia, wkładają wiele wysiłku w to, co robią, ale się nie przebijają. I nikt nie potrafi wytłumaczyć, dlaczego tak jest.
Czego chcą od pani sympatycy?
Głównie porad, jak zrobić coś, co poprawi im nastrój, jak wykonać tanio remont, jak zaoszczędzić na kupnie materiałów. Jakiego zamiennika mogą użyć, aby zrealizować swój pomysł. To wspaniałe uczucie wiedzieć, że ułatwiam komuś życie, że dzięki mojej instrukcji ktoś może sam ułożyć w domu panele, bo nie stać go na to, aby płacić komuś innemu za wykonanie tego zadania.
Kobiety kładą panele?
Oczywiście! Myślę, że po czymś takim kobieta naprawdę potrafi się zmienić. Umacnia w sobie poczucie własnej wartości. Często panie piszą do mnie, jak przebiega ten proces: jeśli sobie poradziłam z dekoracją na stół, to na pewno poradzę też sobie z przykręceniem szafki, a jeśli i to mi się udało, to może w końcu wykonam sama jakiś mebel. Wiadomo, że jeśli wzmacniamy jakąś dziedzinę życia, to w ogóle stajemy się silniejsi.
Łatwiej byłoby kupić to w sklepie i mieć problem z głowy.
Tak, ale mnie to cieszy, daje poczucie sensu w tym, co robię. I jest wielu mi podobnych. Nie dość, że lubię to robić, to jeszcze mam sygnały zwrotne, że robię coś dobrego i potrzebnego. Zrobienie czegoś samodzielnie jest wspaniałym hobby. Bez hobby przecież człowiek jest pusty, zaczyna zwyczajnie świrować, bo nie ma zajęcia. A DIY (z ang. Do It Yourself) odłącza nas na chwilę od codzienności, która jest często szara, trudna, pozbawiona nadziei. Wiele osób wykonuje ręczne prace nie po to, aby mieć kolejny sprzęt czy ozdobę w domu, ale po to, aby zająć czymś ręce, a przez to też głowę. Owszem, to jest zabawa, czas dla siebie, ale też rzeczy wykonane własnoręcznie mają dla nas zupełnie inną wartość, której nie da się przełożyć na pieniądze.
Pani dom to miejsce pracy. Co na to mąż?
Gdyby nie on, nie pociagnęłabym tego już sama. Bardzo mi pomaga, jeździ po zakupy, których robienie jest niezbędne codziennie, aby wykonywać wiele nowych przedmiotów. Mąż ma też inną pracę, a mimo to znajduje czas, aby mnie wspierać. Na szczęście potrafimy ze sobą rozmawiać i nigdy nie dochodzi między nami do konfliktów na tle spraw zawodowych.
Nie ma pani problemów z dyscypliną pracując w domu.
Potrafię trzymać się w ryzach. Poza tym wstaję rano i wiem, że mam tak dużo do zrobienia, że zastanawiam się dosłownie przez chwilę, czy zdążę wszystko ogarnąć do wieczora. Poza tym tak już mam, że muszę ciągle wymyślać nowe rzeczy. Po pierwsze dlatego, że szybko się nudzę tym, co robię, a po drugie, aby utrzymać się „w siodle” nie można się nie rozwijać. Dlatego napisałam książkę, którą promuję jeżdżąc po Polsce.
No właśnie. Fani za panią szaleją. Chcą wiedzieć, kim jest kobieta, która potrafi zrobić coś z niczego i jeszcze jej za to płacą.
A ja im mówię, że na to „nic” składają się elementy, które każdy może kupić, wykonać samodzielnie i mieć taką satysfakcję, której nikt mu nie odbierze. To trochę jak zarażanie optymizmem.
Co pani w tym wszystkim daje najwięcej szczęścia?
Rodzina. Wiem, że jak na kobietę dobrze radzę sobie w biznesie, ale uwielbiam przebywać w domu, gotować, być blisko, przytulić się, pójść do kina, pobawić się z kotem. Proste rzeczy są najpiękniejsze. Nie jest dla nas ważne, gdzie pojedziemy na wakacje, może być nasz domek letniskowy. Najważniejsze, że będziemy razem. Szczęście jednak też robimy sobie sami.
Jak?
Powoli, ciesząc się z tego, co mamy.