Janów i hodowla koni to perła, po którą ktoś chce sięgnąć [wywiad]
Odwołany przez ANR wieloletni prezes stadniny koni w Janowie Podlaskim Marek Trela mówi w specjalnym wywiadzie o kulisach odwołania i dalszym losie hodowli koni
- Sprawa odwołania pana, a także dyrektora stadniny w Michałowie Jerzego Białoboka oraz Anny Stojanowskiej przez Agencję Nieruchomości Rolnych bardzo poruszyła opinię publiczną. Jak pan sam odebrał tę nagłą decyzję?
- Już wcześniej czułem, że to się tak skończy. Nie była to dla mnie jakaś wielka niespodzianka. Dlatego starałem się raczej spokojnie do tego podejść.
- Czyli były sygnały wcześniej, że są zakusy, by PiS przejął hodowlę koni arabskich w Polsce? Bo to nie tylko o Janów chodzi.
- Ja zawsze starałem się trzymać Janów z dala od polityki. Janów i hodowla koni w Polsce nigdy nie była sprawą polityczną. Dlatego nawet i w tym momencie uważam, że określenie „PiS przejął”, to moim zdaniem za dużo powiedziane. To jest sprawa paru ludzi z PiS-u, niestety, którzy mają w planie załatwienie jakichś swoich spraw. Ja nie wiem, o co chodzi, naprawdę. Dziwię się, że tak to się dzieje, bo się muszę dziwić. Bo okazuje się, że Janów jest takim ciasteczkiem, po które warto sięgnąć. Nie tylko zresztą Janów, ale hodowla arabska, której Janów jest perłą.
- Przez kilka dni ANR nie wyjaśniała powodu odwołania. W środę pojawiły się już zarzuty. Czy miał się Pan okazję z nimi zapoznać?
- Powiedziano mi mniej więcej, o co chodzi. Co ja mogę powiedzieć? Nie jest mi łatwo w sprawach tak oczywistych przedstawiać stanowisko. To są sprawy dość specjalistyczne i oczywiste dla każdego, kto ma do czynienia z hodowlą koni.
- Główny zarzut to śmierć klaczy Pianissima wycenionej przez ANR na 3 mln euro.
- To było oczko w głowie całej stadniny! To była duma stadniny, polskiej hodowli i każdego pracownika. Ta klacz doskonale się czuła dzień wcześniej na przeglądzie hodowlanym, który przeprowadzaliśmy. Była przygotowana do tego przeglądu, wesoła, pokazywała się. Była oceniana przez wszystkich. Ponieważ była też klaczą źrebną, wszyscy dyskutowali na temat tego, jaki będzie źrebak.
Następnego dnia miał ją oglądać jeden z szejków katarskich. Ja niestety musiałem wyjechać do Włoch sędziować czempionat narodowy. Zostawiłem oczywiście wszystko przygotowane. Rano klacz była w normalnym, dobrym stanie. Po południu - dokładne godziny, o której wszystko się stało, przekazałem w raporcie dla Agencji - klacz wykazała objawy morzyska (kolki jelitowej - red.). Przyjechał lekarz, zrobił zastrzyk. Właściwie nawet zanim zrobił zastrzyk, zadzwonił do mnie, ponieważ on wiedział - wszyscy wiedzieli - jak wyjątkowy jest to koń. Poza tym matka tej klaczy w bardzo podobny sposób zeszła nam również wcześniej, więc coś w tym musiało być i trzeba było na zimne się dmuchać. Zatem lekarz zadzwonił do mnie i poinformował mnie, że klacz kolkuje.
- To częste schorzenie?
- To jest rzecz codzienna w stadninie. Ja powiedziałem doktorowi, żeby robił swoje czynności normalne, jakie się robi przy kolce, ale na wszelki wypadek, żeby również trzymał samochód w pogotowiu, wezwał kierowcę. I za pół godziny - ja wówczas siedziałem na lotnisku w Rzymie - doktor zadzwonił do mnie, że jednak klaczy nie przechodzi po podanych lekach i że w związku z tym zawiozą konia do kliniki. Już po kilkunastu minutach był gotowy samochód i klacz została dosłownie błyskawicznie przewieziona do Warszawy. Nie wiem, jak ten kierowca jechał. Ryzykował utratę prawa jazdy, ale w rekordowym czasie dowiózł klacz do kliniki, która gwarantuje najwyższą jakość przy operacjach jelitowych koni. To wyspecjalizowana klinika i świetni lekarze. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości, dokąd wieźć klacz.
Doktor dzwonił do mnie z podróży, byłem cały czas na telefonie. Zanim dojechałem z Rzymu do Arezzo, kobyła już na stole operacyjnym, a nim jeszcze dojechałem do hotelu, to się już okazało, że trzeba klacz uśpić, gdyż ma pęknięte jelito.
I teraz dochodzenie tego, jakiejś winy, szukanie, prokuratury… to mnie po prostu śmieszy. Ja mam specjalizację z chorób koni, praktykowałem 20 lat. Doktor Kucharczyk od 16 lat opiekuje się naszymi końmi i ma jedną z większych w Polsce wiedzę i doświadczenie, jeżeli chodzi o leczenie koni! W związku z tym te zarzuty to jest jakiś kosmos dla mnie!
- Czyli zarzuty postawił ktoś, kto się nie zna?
- Postawiono zarzuty, no bo trzeba było postawić jakieś zarzuty. Jakbym miał przedziałek nie w tę stronę, to też byłoby niedobrze. Chodziło zupełnie o coś innego, zgodnie z zasadą „dajcie mi człowieka, a znajdzie się paragraf”. Bo to, co się stało z Michałowem, to już w ogóle jest jakieś kuriozum.
- No właśnie - kolejny zarzut, że zarządy obu stadnin dopuszczały do pobierania większej liczby zarodków od klaczy niż wynika z polskich regulacji.
- To jest kompletna bzdura! Jeżeli się dzierżawi klacz za granicę, jeśli kontrahent zagraniczny wydaje sto tysięcy dolarów na przygotowanie i pokazywanie tej klaczy, jej promocję, to musi coś dostać w zamian. To my, hodowcy w Polsce, specjalnie ustaliliśmy, że w naszym kraju tylko jeden ekstrazarodek można uzyskać od klaczy. Jest to przepisem naszej księgi stadnej, a zatem przepisem hodowlanym i nie wynika z żadnych ustaw, z żadnych przepisów prawnych.
Natomiast, jeżeli klacz wyjeżdża za granicę w dzierżawę i stadnina dostaje za to grube pieniądze, to ten zagraniczny dzierżawca musi mieć z tego również jakąś korzyść poza tą, że klacz zdobędzie puchar.
W Stanach Zjednoczonych - jak zresztą w większości krajów - nie ma tego ograniczenia. W związku z tym to jest jakaś w ogóle horrendalna historia. Mówię to jako wiceprezydent WAHO, który te sprawy reguluje.
- Jeszcze jest trzeci zarzut o niedostatecznym zabezpieczeniu interesów polskich podmiotów przy dzierżawach klaczy.
- Jak można jeszcze lepiej zabezpieczyć klacz, jeżeli jest ona ubezpieczona na ustaloną sumę - zwykle między 300 a 500 tysięcy euro - jeżeli dostaje się za dzierżawę grube pieniądze i jeszcze po tym wszystkim ma się konia? Jaki można lepszy biznes zrobić!? Uzyskuje się z tej transakcji tyle pieniędzy, ile by się uzyskało ze sprzedaży tego konia, a przecież po dzierżawie ma się go z powrotem i to jeszcze wypromowanego na świecie.
- Zebrano tysiące głosów sprzeciwu przeciwko tej decyzji. Może ta decyzja zostanie odwrócona? Nie ma Pan takiej nadziei?
- Nie mam.
- Bo zna Pan dokładnie kulisy tego odwołania?
- Kulisy znam. Kulisy nie są nawet warte opowiadania. Natomiast nie mam nadziei, ponieważ ciężko jest drugi raz wejść do tej samej wody. Poza tym przecież nie można powiedzieć, że się nic nie stało, prawda? Ja nie jestem nastolatkiem, którego można przesuwać z miejsca na miejsce. Ja mam jakąś pozycję w świecie hodowli koni i nie zamierzam jej narażać. Zostawiam stadninę właściwie w szczytowym rozkwicie, z rekordową aukcją, rekordowym wynikiem.
Krowy dają coraz więcej mleka. Wydoiliśmy w zeszłym roku o milion litrów więcej niż w poprzednim i osiągnęliśmy średnią wydajność na poziomie 10200 litrów. Stadnina jest rozbudowana w porównaniu z tym, jak było dwadzieścia lat temu. Zostawiłem plany na kolejne inwestycje… Wie pan, kiedyś trzeba odejść. Może to jest najlepszy moment?
- Legendarny dyrektor Andrzej Krzyształowicz mówił , że w hodowli koni niezwykle ważna jest ciągłość. Co się stanie z polską hodowlą, jeśli odejdzie Pan i pan Białobok, pracujący od 40 lat?
- Nie wiem, to nie moje decyzje. Ja przecież nie poszedłem z podaniem i się nie zwolniłem, mimo że być może parę razy miałem taką ochotę. No cóż, ktoś, kto podejmuje takie decyzje musi też brać na siebie odpowiedzialność za nie. To nie jest PGR, o którym ludzie szybko zapomną. Tu ludzie będą mieli oczy otwarte i będą patrzeć, co się dzieje w stadninie. I z tego trzeba sobie zdawać sprawę.
- Wyklucza Pan powrót do Janowa w przyszłości?
- Ja niczego nie wykluczam, bo przecież to jest miejsce, w którym przeżyłem całe swoje życie zawodowe i które zawsze dla mnie będzie najważniejsze i najdroższe. Zatem absolutnie niczego nie wykluczam, tylko po prostu wszystko ma jakąś swoją cenę. A ja nie wiem, czy ja chcę płacić tę cenę tylko po to, żeby tam być i patrzeć.
Teraz są zarzuty, że padła klacz, którą ktoś wycenił na trzy miliony, ale nikt się nie zastanawia, jak doszło do tego, że ta klacz się urodziła, dzięki komu się urodziła i jak została wypromowana. Tego już potem nie widać. Teraz ważne jest to, żeby rozliczyć.
- A jak się urodziła ta klacz? Hodowcy mówią, że to zasługa pańskiej wiedzy hodowlanej i kontaktów.
- No przecież wiedza hodowlana, a także i kontakty zagraniczne to są podstawowe rzeczy. Każdy z drobnych hodowców dałby chętnie swojego ogiera, żeby krył w Janowie czy Michałowie, ale naszym zadaniem jest wyłuskać te najlepsze ogiery.
Zarówno ogier Gazal al-Shaqab - ojciec Pianissimy - jak i ogier Kahil przyszedł tu jako czempion świata. Bierzemy więc konie z najwyższych półek i ludzie nam ufają. I nikt się nie boi, że ten Gazal czy Kahil raptem padnie, bo w Janowie jest zła opieka. W świecie wszyscy wiedzą, że jest najlepsza, jaka jest możliwa. A tutaj raptem takie bzdury, na które ja nie wiem nawet jak mam odpowiadać!
- Jak się Panu udało ściągnąć Gazala?
- Spytałem Szejka Hamada, jakie ma plany związane z tym ogierem, bo ja bym był zainteresowany jego wydzierżawieniem. On mówi: A kiedy jest ci potrzebny? Mówię, że w styczniu. On mówi: Dobrze, to go poślemy do Europy, niech tam jeszcze się pokaże. I przyjechał do Europy, zdobył tu jeszcze czempionat świata i trafił do nas.
- Przyszedł za darmo?
- Za darmo. I to jest tak zwana prawda czasu i prawda ekranu. I uzyskanie „trzymilionowej” Pianissimy. Nie wiem, dlaczego akurat na trzy miliony euro ją wyceniono, a nie 33? Albo może na 13?
- Właśnie, ile ona tak naprawdę mogła być warta?
- Ile mogła być warta? Każde pieniądze. Każde! Bo to był skarb! To był koń, który się nie urodził drugi taki na świecie. A ile naprawdę koń jest wart, to wiadomo dopiero wtedy, kiedy się go sprzeda. Albo gdy się go ubezpiecza. Ale to nie był koń, którego można by było ubezpieczyć. Żadna ubezpieczalnia by go pewnie nie ubezpieczyła, a jakby nawet ubezpieczyła, to na taki procent, że by się nam na pewno nie opłaciło.
- Kontakty wśród hodowców są bardzo ważne?
- One są podstawowe, bo przecież jak ja tutaj stoję na ringu w Abu Zabi przez cały dzień, 120 koni sędziowałem, to widzę na bieżąco, co się dzieje w hodowli na świecie. Pokazywane jest tu potomstwo różnych ogierów. Teraz właśnie wschodzi nowa gwiazda, ogier Rashim, który bardzo dobrze sprawdził się tutaj jako ogier czołowy i właśnie są pokazywane jego pierwsze źrebaki. Koń należy do Dubaju, już są zamknięte stanówki do niego. Być może bym się zwrócił o jakieś stanówki dla polskiej hodowli i być może bym dostał. Być może…
Wojciech Rogacin