Jak rozpętałem drugą wojnę światową. To już pięćdziesiąt lat kultowej polskiej komedii

Czytaj dalej
Fot. Filmoteka Narodowa
tos

Jak rozpętałem drugą wojnę światową. To już pięćdziesiąt lat kultowej polskiej komedii

tos

To obok „Misia” czy „Rejsu” zdecydowanie jedna z najpopularniejszych i do dziś najchętniej oglądanych polskich komedii. Chociaż w ubiegłym roku obchodziliśmy 90. rocznicę wybuchu wojny, to filmowi „Jak rozpętałem II wojnę światową” - bo o nim mowa - stuknęło właśnie półwiecze.

- Troszkę się na początku zżymałem, że zagrałem tyle ról, a słyszę za sobą tylko Franek i Franek. Już mam siwy łeb kompletnie, ale kolejne pokolenia rozpoznają mnie głównie jako Dolasa. Teraz to jednak miłe - przyznał w 2011 roku portalowi naszemiasto.pl Marian Kociniak, odtwórca głównej roli Franka Dolasa w „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”. Mówisz „Jak rozpętałem”, myślisz - Marian Kociniak (koniecznie z imieniem, bo popularnym aktorem był też jego stryjeczny brat Jan Kociniak). Inaczej być nie może. To taka rola, po której nietrudno uniknąć przechrzczenia przez widzów, jak w przypadku Klossa - Stanisława Mikulskiego czy Czterdziestolatka - Andrzeja Kopiczyńskiego.

- Rola Franciszka Dolasa przyniosła mi ogromną satysfakcję i wielką popularność. Film jest zabawny. Najlepszy dowód, że chodzi w telewizji na okrągło, a Polonia amerykańska zażądała pokolorowania, co wiele kosztowało - mówił Marian Kociniak w 2016 roku „Rzeczpospolitej”, który zagrał też wiele innych zapamiętanych przez widzów ról: Murgrabię w „Janosiku”, przyjaciela serialowego „Jana Serce” czy Jarka w „Trójkącie Bermudzkim”, sensacyjnym przeboju schyłkowego PRL-u. A do tego - naturalnie - szereg świetnych ról teatralnych, głównie na scenie warszawskiego Teatru Ateneum, ale też i w Teatrze Telewizji, chociażby w pamiętanych do dzisiaj „Igraszkach z diabłem”.

Na początku tylko Zorza

Zdjęcia do „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” trwały półtora roku, premiera miała miejsce 2 kwietnia 1970 roku. Film kręcono na taśmie czarno-białej, bo filmowym decydentom z końca lat sześćdziesiątych żal było kupowanej za dolary taśmy kolorowej na kolejną komedię. Film pokolorowano dopiero po wielu latach.

Po premierze do całego ówczesnego województwa katowickiego trafiła początkowo tylko jedna kopia. Od 4 kwietnia „Jak rozpętałem...” pokazywano w katowickim kinie Zorza. Później też nie było łatwo znaleźć się na seansie. Kinowy program z końca kwietnia informuje, że film zobaczyć można było tylko w czterech kinach: bytomskim Bałtyku, chorzowskiej Panoramie, częstochowskiej Wolności i zabrzańskim Marzeniu.

- Byłem w kinie na pierwszej części przygód polskiego Szwejka, czyli Franka Dolasa. „Jak rozpętałem drugą wojnę światową” to jeszcze jedna wojenna komedia reżysera Chmielewskiego. Tak jak i „Gdzie jest generał” w sposób sympatyczny i naprawdę wesoły sposób przedstawia to, co pokoleniu memu kojarzy się z makabrą, łzami i śmiercią. Często i głośno rozlega się na sali śmiech widzów. Śmiałem się i ja, zniewolony komizmem sytuacji, grą Kociniaka i zarażony śmiechem współtowarzyszy tej filmowej błazenady - pisał recenzent „Dziennika Bałtyckiego” i dodawał, że śmiechowi owemu powinna towarzyszyć pamięć o tym „jak wyglądała ta wojna w rzeczywistości”. Ma, naturalnie, rację, a w jego recenzji młodzi widzowie oberwali nie tylko za śmiech na „Jak rozpętałem...”, ale i za to, że zapomnianą dziś „Jarzębinę czerwoną” Ewy i Czesława Peteleskich o żołnierzach I Armii Wojska Polskiego zdobywających Kołobrzeg traktują jak „byle jaki western”.

Powojenne polskie kino w przeważającej części produkcji przesiąknięte było tematyką wojenną, przeważnie jednak miała ona wymiar dramatyczny. Hitowe powojenne komedie jak „Skarb” czy „Irena do domu”traktowały bardziej o współczesności niż o czasie minionym. Dopiero w latach sześćdziesiątych powstały komedie „Giuseppe w Warszawie” Stanisława Lenartowicza i „Gdzie jest generał” Tadeusza Chmielewskiego, który jest również reżyserem „Jak rozpętałem II wojnę światową”. W dorobku Chmielewskiego są też inne znane komedie jak „Ewa chce spać”, „Nie lubię poniedziałku” czy „Wiosna, panie sierżancie”. Reżyser pod pseudonimem napisał też scenariusz do popularnego „U Pana Boga za piecem”.

- Gdy kończyłem szkołę filmową, panowało przekonanie, że prawdziwi artyści do komedii się nie zabierają. Ten gatunek nadaje się jedynie do komercji. Nie uważałem się za artystę (dzisiaj też nie). Film jest jednak zabawą bardzo kosztowną, musi więc zapewnić przynajmniej zwrot kosztów produkcji. Miałem szczęście zapełniać zawsze sale kinowe, poważnie traktując widzów. O komercję nie można było mnie posądzać - mówił po latach Tadeusz Chmielewski w rozmowie z tygodnikiem „Przegląd”.

Dolas z książki, Dolas z filmu

Gdyby nie film, nikt by nie pamiętał już dzisiaj o książce „Przygody kanoniera Dolasa” Kazimierza Sławińskiego. Jego życia trudno nie nazwać barwnym. Przed wojną ukończył słynną Szkołę Podchorążych Rezerwy Artylerii we Włodzimierzu Wołyńskim, w czasie kampanii wrześniowej pilotował samoloty obserwacyjne, a dostawszy się do niewoli wojnę spędził w oflagu. Po wojnie pracował w lotnictwie cywilnym, a na przełomie lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych rozpoczął działalność pisarską i publicystyczną. Był autorem kilku pozycji m.in. z popularnego w czasach PRL-u cyklu „Biblioteka Żółtego Tygrysa”, ale najbardziej popularne okazała się być wydana w 1967 roku książka o Dolasie. Chociaż konia z rzędem temu, kto książkę czytał, bo film oglądała przecież cała Polska i nie tylko. To ulubiony film m.in. Stefana Horngachera, byłego trenera kadry polskich skoczków narciarskich.

- Nie potrafię wymówić tytułu polskiego filmu, który najbardziej lubię, bo jest dla mnie trudny, ale w nim postać, który przedstawia się jako Grzegorz Brzęczyszczykiewicz. To imię i nazwisko też było trudne, ale nauczyłem się go. Czasem wracam do tego filmu, bo jest zabawny. Oglądam też inne polskie filmy, by poznawać wasz język i w jakiś sposób zwyczaje - mówił Horngacher w 2018 roku.

Ten, kto książkę czytał, wie, że filmowy Dolas - cwaniaczek z Warszawy, w książce jest historykiem sztuki z... Katowic i nosi imię Adolf. Jego ojciec adwokat w czasie I wojny światowej opuścił niepostrzeżenie armię kajzera Wilhelma. W przedmowie do swojej książki Sławiński pisze, że pierwowzór Dolasa spotkał jeszcze podczas pobytu weWłodzimierzu.

Ślady filmowej kamery

Zdjęcia do „Jak rozpętałem...” realizowane były w całej Polsce, ale i w Związku Radzieckim: w Jałcie na Krymie, w Soczi, gruzińskim Suchumi czy Baku, stolicy Azerbejdżanu. Również w Polsce nie brakuje miejsc, które związane są z tym filmem. Stacja, którą oglądamy w pierwszych scenach filmu, tak naprawdę leży w Pilchowicach koło Jeleniej Góry, na jednej z najbardziej atrakcyjnych widokowo linii kolejowych w Polsce, która w krajach zachodnich byłaby sporą atrakcją turystyczną, u nas doprowadzona została do stanu nieprzejezdności.

Jeśli ktoś był z kolei na wakacjach lub kuracji w Cieplicach Śląskich-Zdroju (to dziś dzielnica Jeleniej Góry) i dotarł tam pociągiem, to chodził po tym samym peronie, z którego Franek Dolas i jego kompan Józik (w tej roli pochodzący z Dąbrowy Górniczej Wirgiliusz Gryń) uciekli Niemcom przed transportem do obozu. Co ciekawe, metą ich ucieczki był wagon z bykiem, który okazał się krową, stojący na tej samej stacji, jednak te sceny kręcono już nie w Cieplicach, ale w sąsiedniej Szklarskiej Porębie. Wśród miejsc, w których powstawały zdjęcia do „Jak rozpętałem...” jest też Pustynia Błędowska i liczne miejsce w okolicach najbardziej filmowego polskiego miasta, czyli Łodzi. Filmowy obóz jeniecki powstał w tuczarni świń koło Zgierza, a most, który uratował przed wysadzeniem Franek w końcówce filmu w okolicach Nowego Miasta nad Pilicą. Klasztor, do którego bohater filmu trafia ze spadochronem mieści się z kolei w Poświętnym koło Opoczna. Co ciekawe, jego bramę w jednym z odcinków „Czterech Pancernych i Psa” forsuje filmowy Grigorij Saakaszwili.

Na mapie Polski trudno szukać jedynie powiatu Łękołody i mieszczącej się w nim wsi Chrząszczyrzewoszyce. Właśnie takie dane Dolas podaje jako swoje miejsce urodzenia przesłuchującemu go po aferze z bykami oficerowi gestapo, którego zagrał zmarły niedawno znakomity aktor Emil Karewicz. Ciekawostka? Tej sceny nie ma w książce Sławińskiego. Jest za to w książce Kazimierza Seydy, która jest pierwowzorem innej znanej komedii filmowej, czyli „C.K. Dezerterów” Janusza Majewskiego.

Komedia Tadeusza Chmielewskiego i dzisiaj ma wierne grono widzów i sympatyków, który chociaż znają ją na pamięć, to chętnie włączają telewizor. „Jak rozpętałem...” do dzisiaj broni się chociażby świetną satyrą i komizmem. Plusem jest też to, że każdy z bohaterów mówi swoim językiem. Zwolenników i przeciwników ma tylko kwestia koloryzacji. Ale i czarno-białą, i kolorową wersję Polacy kochają nadal. Chyba na zawsze.

tos

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.