Jacek Kulm: Zawsze będę bronił fotografii analogowej
Jacek Kulm, laureat nagrody artystycznej miasta Poznania, opowiada o tym, jak został artystą fotografikiem, dlaczego lubi fotografować ruch w teatrze, a szczególnie balet i dlaczego nie ceni fotografii cyfrowej.
Czym dla Pana jest nagroda artystyczna miasta Poznania. Jest Pan jej tegorocznym laureatem.
Na pewno dużym zaskoczeniem, a jednocześnie wielką przyjemnością i radością. Czymś, czego się nie spodziewałem. Spotkałem się z pytaniami, dlaczego wcześniej nie startowałem o tę nagrodę. A ja po prostu nie wiedziałem, że trzeba startować, zgłaszać, że ktoś musi mnie zapromować. Gdy mi powiedział o tym Witold Zakrzewski, to wszystko było dla mnie nowością. Chciałem się starać o stypendium, gdyż kiedyś Antoni Rut i Janusz Nowacki poradzili mi, aby nie zabiegać o pieniądze na wystawy czy konkretne działania artystyczne, ale lepiej o stypendium. Kiedyś na początku swojej drogi twórczej już je dostałem. Na początku lat 70. Zdzisław Dworzecki będący wtedy dyrektorem Wielkopolskiego Towarzystwa Kulturalnego zaproponował mi, abym złożył stosowny wniosek. Działałem wtedy w Studenckiej Agencji Fotograficznej Rady Okręgowej Zrzeszenia Studentów Polskich i ZSP mnie poparło. Jeśli on sam zaproponował mi, że powinienem wystąpić o stypendium, to trochę już moje nazwisko było znane. Miałem wystawę w Od Nowie i kilka wygranych konkursów. Do fotografii od początku podchodziłem bardzo poważnie. Recenzje Eugeniusza Cofty w „Głosie Wielkopolskim” czy Tadeusza Pasikowskiego w „Gazecie Poznańskiej” pomagały mi działać. Tamto stypendium sprawiło, że rozpocząłem w pełni profesjonalną działalność.
Jak to się stało, że stał się Pan artystą fotografikiem?
Trzykrotnie startowałem bezskutecznie na studia do szkoły plastycznej w Warszawie, Toruniu i Poznaniu. A ponieważ trzeba było uciekać przed wojskiem, dostałem się na historię sztuki na Uniwersytecie Adama Mickiewicza. Na początku trochę, żeby przeczekać. Nie bardzo chciałem być historykiem sztuki. Chciałem iść na malarstwo, ale nie było mi dane. Nie wiem, czy nie doceniono mego talentu, a może byłem po prostu nieutalentowany w tym kierunku. A może mój talent jeszcze się tak nie rozwinął. Na I roku historii sztuki otworzyły mi się oczy, że jest coś takiego jak fotografia artystyczna. Wcześniej zajmowałem się tą reporterską. Na studiach miałem kolokwium z dokumentacji dzieł sztuki. Zajęcia prowadził jeden z braci Czarneckich - Witold albo Jerzy, tego już nie pamiętam. Zdałem to kolokwium i fotografia zaczęła mnie coraz bardziej wciągać. Potem już nie myślałem o ponownym zdawaniu do Państwowej Wyższej Szkoły Sztuk Plastycznych. Ciągnąłem historię sztuki równolegle z pedagogicznym studium nauczycielskim. Na studium miałem dużo plastyki. Było dużo malarstwa, rysowania. To mi wypełniło lukę, jeśli chodzi o plastykę. Mój ojciec, który był plastykiem, pchał mnie zresztą na studia plastyczne. Chciał, abym poszedł jego śladem. Chciał mi pomagać i pomagał. Miałem od niego wsparcie finansowe i teoretyczne. Uczył mnie zresztą też fotografii, jeszcze zanim związałem się ze Studencką Agencją Fotograficzną. Ojciec pokazał mi laboratorium, ciemnię łazienkową, gdzie poznałem arkana kąpieli fotochemicznej i fotografii analogowej, i tak to się zaczęło.
To była połowa lat 60...
To były moje początki. Natomiast na studiach fotografia stanowiła dla mnie przełom. Poznawałem wtedy teorię fotografii głównie dzięki Tadeuszowi Cyprianowi i w oparciu o jego „Elementarz fotograficzny”. Potem osobiście poznałem Tadeusza Cypriana, co było dla mnie zaszczytem, bo wprowadzał mnie do Związku Polskich Artystów Fotografików. Był moim ojcem chrzestnym. Wszystko potoczyło się lawinowo. Wystawa za wystawą, konkurs za konkursem. Nagroda za nagrodą i tak do dziś.
Pana specjalnością stały się fotografia teatralna i baletowa. Dlaczego?
To jest fotografia teatralno-baletowa, bo kiedy fotografowałem Polski Teatr Tańca Conrada Drzewieckiego, to był nie tylko balet, ale to był teatr stworzony przez słynnego tancerza i choreografa. Gdy dowiedziałem się, że powstaje Polski Teatr Tańca, postanowiłem zmierzyć się z w pełni profesjonalnym teatrem. A to, że był to teatr tańca, było fajne, bo miałem w tym dużo ruchu. Tego ruchu, który mnie tak fascynował. Ruch w balecie był trochę inny niż ruch w sporcie. Już wcześniej potrafiłem uchwycić zdarzenia dziejące się w czasie i w przestrzeni w sporcie, gdzie często ruch jest trudno pokazać w sensie doskonałym. Trochę popracowałem nad tym i zastosowałem w teatrze tańca i uważam, że z dość dobrym efektem.
Miał Pan wiele wystaw. Którą uważa Pan za najważniejszą?
Wszystkie w jakimś stopniu były dla mnie ważne, ale najważniejsza była chyba wystawa w Teatrze Nowym w Galerii Nowej prowadzonej przez Włodzimierza Branieckiego z „Głosu Wielkopolskiego” w roku 1976. Kilka lat wcześniej rozpocząłem również współpracę z Teatrem Nowym Izabelli Cywińskiej. Mając dostęp do galerii, jak i do tego teatru stwierdziłem, że jest to takie prestiżowe i ciekawe miejsce, gdzie chętnie bym zaistniał. A ponieważ moje baletowe przetworzenia, analogowe nakładania, którymi się wtedy bawiłem, pasowały szalenie do tego teatru i do tej galerii, moja propozycja, aby to wystawić, została przyjęta pozytywnie. Była to pierwsza wystawa, gdzie te moje nowatorskie działania w dziedzinie fotografii mogłem pokazać i gdzie dzięki temu, że miałem dobre układy z dyrekcją, wydrukowano mi plakat i katalog. Od tego momentu zaczęła się moja profesjonalna droga związana z wieloma teatrami w Polsce i za granicą.
Używa Pan aparatów tradycyjnych. A jaki jest Pana stosunek do tego, że teraz wszystko można sfotografować telefonem?
Zawsze będę bronił fotografii analogowej. Zostałem wychowany w czasie, kiedy była tylko ta fotografia. O cyfrze wtedy jeszcze nikt nie myślał. Przeszedłem przez wszystkie etapy wtajemniczenia dzięki teorii Tadeusza Cypriana, własnym poszukiwaniom i pomocy różnych instytucji, z którymi współpracowałem, a które dawały pieniądze na tworzenie. Będę zawsze jej bronił bez względu na to, czy powróci, czy nie. Myślę zresztą, że z powrotem może być ciężko, bo rozwój elektroniki poszedł tak do przodu, że ludzie młodzi, nie mając doświadczeń z analogiem i nie wiedząc w ogóle, co to jest, poszli na łatwiznę i robią za nich zdjęcia maszyny. Jedynie studenci, którzy będą musieli poznać technikę analogową, może tylko oni będę w niej działali. Aczkolwiek myślę, że to tak trudna technika i tak skomplikowana, że jednak większość będzie wybierała technikę cyfrową, która - moim zdaniem - w kontekście z fotografią analogową jest ułomna i nigdy nie dorówna fotografii analogowej. Ludzie używający cyfry uważają się za dobrych fotografów, bo utrwalili coś ciekawego i oferują swoje prace, często deprecjonując artystów z prawdziwego zdarzenia. Tych wyrosłych w analogu. Zawsze fotografia analogowa będzie ceniona na aukcjach, wystawach i w kolekcjach. I przetrwa. A to wszystko na płytach, pendrivach to moim zdaniem tylko magazyn, do którego często się już nie wraca. Zagubi się i zniszczy, a płyta i odbitka są dużo bardziej trwalsze i dlatego są cenniejsze.