Obecny prezydent zapłacił milion dolarów za ogłoszenia, w których Indianie ze Stanu Nowy Jork opisywani byli jako zawodowi przestępcy i przemytnicy kokainy.
Donald Trump jest właścicielem kasyn. Amerykańscy Indianie również. To konkurencja. W roku 1988 rząd amerykański podpisał bowiem umowę, zgodnie z którą Indianie mogą zakładać kasyna i czerpać zyski z innych form hazardu. Są dziś właścicielami ok. 500 kasyn w 28 stanach.
Niektóre kasyna usytuowane są w hotelach, zresztą zazwyczaj doskonale prowadzonych, a tańszych niż niektóre motele. Inne to po prostu olbrzymie namioty rozłożone na pustyni - ale i tam można dobrze zjeść, pograć i odpocząć.
W czasie kampanii przedwyborczej amerykańska prasa przypomniała wywiady udzielane przez obecnego prezydenta, w których mówił między innymi:
„Myślę, że mam w sobie więcej indiańskiej krwi niż niejeden z tych tak zwanych Indian, którzy próbują otworzyć rezerwaty” - stwierdził w programie radiowym w 1993 roku.
Jak podał „Washington Post”, obecny prezydent zapłacił ponad milion dolarów za ogłoszenia, w których Indianie ze Stanu Nowy Jork opisywani byli jako zawodowi przestępcy i przemytnicy kokainy.
***
Przed ostatnimi wyborami Indianie byli w swoich ocenach kandydatów mocno podzieleni. Powstała nawet Koalicja na rzecz prezydenta Trumpa, która skupiła 27 działaczy z różnych plemion. Ich zadaniem była agitacja na rzecz kandydata oraz przedstawienie mu w przyszłości problemów, z jakimi borykają się rezerwaty.
Przeciwny tej kandydaturze od samego początku kampanii był jednak Russel Begaye, prezydent narodu Navajo, który twierdził wprost, że Indianie nie mogą się po tym kandydacie spodziewać niczego dobrego i najwyższy czas pomyśleć o obsadzeniu tego stanowiska rdzennym mieszkańcem.
Niemniej na inaugurację Trumpa się wybrał, by - jak twierdził - zaakcentować, że popiera obiecywany w kampanii wzrost miejsc pracy dla ludzi z rezerwatu i będzie na tym polu współpracował z agencjami rządowymi.
Rezerwaty indiańskie, choć - jak się je przemierza samochodem - wydają się ciągnąć w nieskończoność, zajmują zaledwie 2 proc. powierzchni USA. Ale, jak się ocenia, kryją bogactwo, np. zawierają ok. jednej piątej amerykańskich zasobów nafty i gazu oraz nieznaną ilość węgla.
Grupa doradców Trumpa już w czasie kampanii usiłowała przekonać Indian, że najlepiej byłoby ich tereny sprywatyzować, a najpierw wyjąć je z rejestru ziem chronionych ustawą federalną, którą stworzono po to, żeby chronić prawa Indian. A następnie wyprzedać je w ręce prywatne.
Nie wszystkim taka wizja odpowiada.
- Nasi przywódcy duchowi są przeciwni prywatyzacji naszych ziem, bo oznacza to sprowadzenie do roli taniego towaru tego, co mamy święte: natury, wody, powietrza - ostrzegał Tom Goldtooth z Indigenous Environmental Network, członek - z racji mieszanego małżeństwa rodziców - plemion Navajo i Dakota. - Prywatyzacja jest celem od czasów kolonizacji i ma jedno zadanie: odebrać rdzennym mieszkańcom ich suwerenność.
***
Następny problem, z którym już zaczynają się Indianie borykać, dotyczy przyszłej budowy muru granicznego z Meksykiem. Indianie Tohono O’odham (Ludzie Pustyni) są właścicielami ziem ciągnących się wzdłuż granicy. Ale to nie wszystko. Kiedy w 1853 roku rząd amerykański wyznaczał granicę z Meksykiem, plemię zostało podzielone i nie zaoferowano im podwójnego obywatelstwa, jak to zrobili w podobnej sytuacji Kanadyjczycy.
Z pokolenia na pokolenie kolejni Tohono po prostu przechodzili z jednej strony na drugą. Odwiedzali rodziny, urządzali wspólne uroczystości religijne, wymieniali się rzeczami i usługami. Tohono absolutnie nie chcą mieć na swoim terenie muru granicznego oddzielającego ich od współplemieńców mieszkających w Meksyku. Co dalej?
- Jeśli rząd federalny podejmie próby zabrania pod mur ziem należących do Indian od pokoleń, plemiona podadzą rząd federalny do sądu.
***
W kilka godzin po ogłoszeniu wyników wyborów, z witryny internetowej Białego Domu zniknęła strona Amerykańskich Indian i informacje dotyczące ochrony środowiska i klimatu. Pojawiła się natomiast strona z biografią Melanii Trump i informacją o jej nowej kolekcji biżuterii.
Levi Rickerts, Indianin, aktywista, latami podróżował po rezerwatach, by przekonywać ich mieszkańców, jak ważna jest ochrona środowiska. - Wygląda na to, że ta sprawa stała się nieistotna dla administracji Trumpa - mówi smutno Rickerts.