Gedania: Co nam zostało z tych lat...

Czytaj dalej
Fot. Karolina Misztal
Rozmawiała Aleksandra Chomicka

Gedania: Co nam zostało z tych lat...

Rozmawiała Aleksandra Chomicka

Klub sportowy musi funkcjonować w ramach przedsięwzięcia biznesowego - przekonuje Zdzisław Stankiewicz, prezes spółki Gedania, która zawiaduje atrakcyjnymi terenami w centrum Gdańska.

Dostali za darmo, a teraz sprzedają za ciężkie pieniądze - dyskusja o sprawie Gedanii sprowadza się w gruncie rzeczy do tego stwierdzenia...

Przede wszystkim nie zgadzam się z powielanym - teraz już przez wszystkich uczestników sporu wokół Gedanii - twierdzeniem, że ten teren dostaliśmy od miasta za symboliczną opłatę w wysokości 1 proc. jego wartości. Tutaj wszystko po kolei jest nieprawdą.

A co jest prawdą?

Po pierwsze - teren, o którym mowa, klub w 2005 roku - patrząc na to z historycznego punktu widzenia - odzyskał, bo w posiadanie tych gruntów Gedania weszła w 1926 roku. Wówczas przekazał je klubowi, stworzonemu przez zamieszkujących tu Polaków, komisarz generalny Wolnego Miasta Gdańska. W powojennym Gdańsku sport, jak całe życie miasta i jego mieszkańców, odradzał się w innych warunkach - prawnych, politycznych, a w końcu finansowych i własnościowych. Starszym przypomnę, a młodym chciałbym uświadomić, jak wówczas funkcjonował system finansowania sportu wyczynowego, masowego i klubów sportowych. Ciężar ich utrzymania brały na siebie wielkie zakłady (takie jak kopalnie) czy całe branże. Pamiętacie? Lechia - Budowlani, klub Stoczniowiec czy w końcu Gedania Kolejarz.

Z jaką branżą klub został związany?

Gedania przekazała obiekty sportowe kolejom państwowym (DOKP, PKP), które klub po prostu utrzymywały, do lat 90. ubiegłego wieku. Po zmianach, jakie miały miejsce w 1989 roku, nowe porządki ekonomiczne zaczęły wymuszać racjonowanie - również na PKP - wydatków. Wielkie przedsiębiorstwa pozbywały się wówczas szkół przyzakładowych, ośrodków wczasowych, a w końcu również klubów, czyli wszystkiego, co generowało dodatkowe, niezwiązane z podstawową działalnością koszty. I prawda jest taka, że na początku nowego stulecia kolejarze chcieli Gedanię po prostu zlikwidować.

Zaczął obowiązywać rachunek ekonomiczny.

Po pierwsze - kolejarze nie mieli pieniędzy na utrzymanie klubu, po drugie - zaczęły gromadzić się zaległości finansowe, wynikające między innymi z kosztów utrzymania obiektów klubowych, prowadzonej (cały czas, mimo tych kłopotów) działalności sportowej. A jedynym sposobem, w jaki kolejarze mogli się pozbyć - działki i długów - było przekazanie nieruchomości. Kilkakrotnie występowali wówczas z wnioskiem o przekazanie gruntów, ale nie było chętnych. W końcu jedynym sposobem okazało się przejęcie ich przez Skarb Państwa. W jego imieniu mógł grunt przejąć tylko prezydent Gdańska. To właśnie wówczas miasto stało się właścicielem parceli ze znajdującymi się na niej budynkami i obiektami.

W jakimi stanie?

Na działce był wówczas niszczejący stadion piłkarski, stała hala sportowa i budynek biurowo-socjalno-administracyjny. Część była wynajmowana, ale dochody nie wystarczały na utrzymanie i prowadzenie działalności. Trochę wówczas dołożyłem, nie tylko ja zresztą. Porządkowanie terenu, negocjacje z wierzycielami - zajęło nam to cztery lata. W końcu oddłużyliśmy klub. A późniejsze zmiany właścicielskie też nie były jakimś gestem ze strony miasta, tylko konsekwencją zmian prawa. W 2005 roku weszła w życie ustawa o sporcie kwalifikowanym, na podstawie której wszystkie kluby sportowe zostały przekształcone w spółki, między innymi właśnie po to, żeby mogły pozyskiwać finansowanie. W naszym przypadku można mówić, że wówczas odzyskaliśmy swoją własność, ale to pociągało za sobą również - kolejne - koszty. I wycena, na podstawie której w 2005 roku miasto przekazało Gedanii tereny przy ul. Kościuszki w użytkowanie wieczyste z bonifikatą 99 proc., odnosiła się również do ówczesnych zobowiązań klubu.

A sam klub? Kto właściwie finansował działalność Gedanii? I jakie to były kwoty?

Jak wynikało z podpisanego aktu notarialnego, klub nie mógł prowadzić działalności gospodarczej, ale miał prowadzić działalność sportowo-rekreacyjną. Mieliśmy pozyskiwać na to środki. My jako pierwsi weszliśmy w kontakt z Energą, która była naszym sponsorem. Nieźle to w pewnym okresie wyglądało, ale w 2010 roku Energa się wycofała ze sponsorowania drużyny seniorek. No i znowu zaczęły się problemy. Samo ogrzewanie hali sportowej (to był taki NRD-owski składak) kosztowało zimą ok. 40 tys. miesięcznie, bo obiekt pochodził z czasów, kiedy nikt się z kosztami utrzymania nie liczył. Zresztą wkrótce zaczęły się inne kłopoty z halą: na konstrukcjach dachu zaczęły się pojawić tzw. strzałki ugięcia. Kiedy na dach weszli specjaliści, okazało się, że przez lata naprawiano go, dokładając kolejne warstwy lepiku i papy, bo tego w czasach realnego socjalizmu nie brakowało, co w sumie po latach takiego łatania - jak wyliczyli fachowcy - dało obciążenie ok. 40 ton. Dlatego podjęliśmy decyzję o rozebraniu hali: remont czy modernizacja nie wchodziły w rachubę, bo jak reanimować nieboszczyka, a dalsze jej funkcjonowanie groziło katastrofą budowlaną. Poza tym musieliśmy płacić podatki (m.in. od nieruchomości, opłatę za użytkowanie wieczyste), nie mówiąc o finansowaniu samej działalności. Nawet w sądzie, gdzie w końcu się znaleźliśmy [miasto zarzucało władzom klubu wyprowadzenie majątku i złożyło wniosek o rozwiązanie umowy o użytkowanie wieczyste - przyp. red.], padały pytania: jeżeli Gedania nie może prowadzić działalności gospodarczej - to z czego ma się utrzymać? A gdy zwracaliśmy się do miasta z pismami - o partnerstwo, wsparcie, współfinansowanie - to otrzymywaliśmy odpowiedzi, że musimy prowadzić działalność i pozyskać środki.

Skoro nie było pieniędzy na utrzymanie klubu, to skąd miałyby się znaleźć na wybudowanie pełnowymiarowego boiska piłkarskiego, które jest kolejnym punktem spornym w batalii z miastem? Boiska, którego - jak widać z toczącej się m.in. w internecie dyskusji - nie chcą nawet okoliczni mieszkańcy, którzy są w tym sporze czynnie uczestniczącą stroną.

Tak naprawdę to sprawa boiska już od lat nie istnieje. Miasto odstąpiło od tego żądania: mam to na piśmie - zmieniając plan zagospodarowania. Prezydent odstąpił i uznał za niepotrzebną realizację tego boiska [piłkarskiego - przyp. red.] z trybunami. Równolegle nastąpiły bowiem zmiany w klubie, m.in. wyłączyła się sekcja piłkarska i stworzyła profesjonalny obiekt, z kilkoma boiskami do szkolenia, przy al. Hallera. A sąsiedzi odetchnęli, bo historyczną tradycją były skargi na to, że w czasie treningów piłki rozbijały dachówki, wybijały szyby w okolicznych domach i nieraz lądowały komuś w talerzu z zupą. Właściwie dzisiaj nikt już nie chce tego boiska - to tylko takie nośne hasło w tym sporze, bo sprawa - niestety - generalnie się upolityczniła.

Mam wrażenie, że wszyscy się do tego przyczynili?

No, tutaj były już osoby ze wszystkich opcji!

A nie sądzi Pan, że to właśnie błąd? Jeśli chodzi w tym wszystkim o kapitał, to o pieniądze, które potrzebne są na działanie klubu, a nie o kapitał polityczny, jedyny, który udało się skutecznie w tej sprawie zbić kilku osobom. Wracając zaś do pieniędzy - pomysł na wykorzystanie potencjału działki pojawił się kilka lat temu.

Doszliśmy do wniosku, że skoro nie ma sensu budowanie tutaj pełnowymiarowego boiska piłkarskiego z trybunami (przy czym wcześniej upierał się - ze względów historycznych - prezydent) - to zaproponujemy wybudowanie na części działki obiektów, które będą zarabiać. Stąd pomysł na obiekty sportowe potrzebne siatkarkom, kompleks rekreacyjno-sportowy (z muzeum sportu). Nikt nie miał złudzeń, że dochody z ich wynajmu wystarczą na finansowanie klubu, dlatego zaproponowaliśmy, aby duży kompleks rekreacyjno-sportowy połączony był z hotelem, a na części działki powstało małe osiedle: sprzedaż gruntu pozwoliłaby nam nie tylko na sfinansowanie inwestycji, ale również musiałoby to być przedsięwzięcie, które w przyszłości zapewniłoby środki na utrzymanie obiektów. W dalszym ciągu tę strategię funkcjonowania i rozwoju klubu podtrzymuję, chociaż pierwotny plan zagospodarowania działki się zdezaktualizował.

Sprawa po raz pierwszy wypłynęła w 2009 roku, kiedy klub złożył wniosek o zmianę planu zagospodarowania. I w którymś z tekstów poświęconych temu tematowi znalazłam takie stwierdzenie, że gdyby kupił ten, co miał układy, to dzisiaj nie byłoby sprawy. To ilu było deweloperów chętnych na ten grunt?

Pięciu. Nie zawsze jednak były to propozycje satysfakcjonujące dla klubu, dające dostateczne gwarancje.

Co dalej ma być z Gedanią?

Teraz, kiedy pozyskaliśmy środki ze sprzedaży, nie wyobrażam sobie, żeby nie wybudować hali dla siatkarek. W tej sprawie wystąpiłem z pismem do prezydenta Adamowicza. Takiej hali, z której korzystać mogliby nie tylko sportowcy Gedanii. Najlepiej, by była to hala zlokalizowana przy szkole. Wskazaliśmy placówki w okolicy - II LO przy ul. Pestalozziego, OSS przy ul. Kołobrzeskiej, ZKPiG nr 12 przy ul. Burzyńskiego (lub w innych wskazanych przez miasto lokalizacjach). Bo przez cały ten czas szkoliliśmy zawodniczki, czego najlepszym dowodem jest dziewiętnaście medali zdobytych w mistrzostwach Polski od 2001 roku. A w Orlen Lidze gra 17 zawodniczek, które przewinęły się przez Gedanię. Dlatego mówię to dzisiaj z pełną odpowiedzialnością: za część pozyskanych środków chcemy wybudować potrzebną siatkarkom halę, natomiast pozostała część środków w ramach tego podmiotu, tego klubu sportowego, musi zafunkcjonować w ramach przedsięwzięcia biznesowego, które zarobi na koszty utrzymania hali i bezpieczne funkcjonowanie klubu przez kolejne 100 lat.


a.chomicka@prasa.gda.pl

Rozmawiała Aleksandra Chomicka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.