Filip Pazderski: - PiS idzie na starcie, nie przyznaje się do błędu
Rozmowa z dr. Filipem Pazderskim, analitykiem Instytutu Spraw Publicznych, o tym, według jakiego scenariusza można zażegnać kryzys w Sejmie.
W sporze sejmowym chodzi o chęć uszanowania przepisów czy udowodnienia racji za wszelką cenę?
Zabrnęliśmy daleko w sporze, który się rozpoczął od kwestii łatwej do rozwiązania w
zalążku. Nie było jasnego powodu do wykluczenia posła Szczerby z obrad. Odpowiadał na polecenia marszałka, zgłaszał poprawki do ustawy. Kiedy sytuacja już się wydarzyła, należało usiąść do rozmów i podjąć działania uspokajające atmosferę. Zabrakło inicjatywy ze strony marszałka, który mógł mediować na Konwencie Seniorów. Był on zwołany, ale się nie odbył. Obrady przeniesiono do Sali Kolumnowej. Według mnie, sposób procedowania ustawy budżetowej stwarza podejrzenia, czy odbyło się to zgodnie z prawem. Nie tylko chodzi o ewentualny brak kworum, ale uniemożliwienie udziału w dyskusji opozycji. Jeżeli wątpliwości są, to należy je wyjaśnić. Takiej woli ze strony prezydium Sejmu, głównie marszałka, nie widzę.
Jak posłowie opozycji mogą wyjść z twarzą z tej sytuacji?
Wszyscy posłowie znaleźli się w trudnym położeniu na skutek swojego postępowania i naszej kultury politycznej, która utrudnia osiągnięcie konsensusu. Niełatwo wymyślić rozwiązanie pozwalające zachować twarz wszystkim - przede wszystkim PiS-owi,
PO i Nowoczesnej. Ostatnia, w osobie przewodniczącego Petru, zaczęła ostatnio lawirować, co nie przyniosło efektu, choćby wizerunkowego.
Ryszard Petru najpierw
mówił, że się nie wycofają, potem poszedł na rozmowy z PiS-em, z których wyszedł wcześniej, pewnie właśnie chcąc zachować twarz, bo przecież posłowie Nowoczesnej pozostawali na sali plenarnej. Efektem pokazującym,
że protestujący coś osiągnęli, byłoby stwierdzenie, iż nie
zakończyło się 33 posiedzenie Sejmu, bądź reasumpcja, ponowne głosowanie nad
budżetem. To trudne do przyjęcia dla PiS-u. Idzie na starcie i nie chce się przyznać do
żadnego błędu. Komunikat o tym, że grudniowe posiedzenie odbyło się zgodnie z prawem, a łamali je posłowie opozycji, jest powtarzany w mediach publicznych.
Dotarł do wielu Polaków,
co utrudnia partii rządzącej wykonanie kroku wstecz.
Być może nasz ustrój nie jest gotowy na sytuację, kiedy większość w Sejmie ma jedna partia.
Do tej pory rzeczywiście było tak, że rządziły koalicje parlamentarne, które zawsze mają słabszą pozycję, bo muszą ścierać się jeszcze wewnętrznie. Mamy też bardzo złą kulturę polityczną, ukształtowaną także w poprzednich kadencjach. Nie mieliśmy nigdy wcześniej sytuacji, by w Sejmie przeszła jakaś ustawa zaproponowana przez opozycję, nawet jeśli dotyczyłaby kwestii, z którą wszyscy inni posłowie się zgadzają. To jest elementem teatru, kultury
politycznej, którą obserwujemy na co dzień. Niemożliwe, by partia rządząca się zgodziła, że jakiś pomysł opozycji
jej się podoba i odwrotnie. Ale prawdą jest też, że do tej pory nie podejrzewaliśmy, że nasz system umożliwi sytuację,
jaką mamy teraz, kiedy opozycja wydaje się mieć niewiele do powiedzenia. Partia rządząca może przegłosować wszystko, dysponując do tego dodatkowymi głosami (chodzi o Kukiz’15). Jest w stanie unieważnić działanie mechanizmów, które do tej pory wydawały się wystarczać do zniwelowania działań głównej siły politycznej i zabezpieczania interesów mniejszości sejmowej. Takim mechanizmem jest np. Konwent Seniorów w Sejmie. W tym momencie partia rządząca ma w nim
jednak taką reprezentację, że
- znowu - może po swojej myśli ustawić cały przebieg obrad. Na sali plenarnej zupełnie kontroluje sytuację, czego dowodem były kolejne sesje Sejmu tej kadencji do wykluczenia posła Szczerby.