Czy historia nazwie nasze czasy „okresem przejściowym”, IV Rzeczpospolitą czy „dobrą zmianą” (w nawiązaniu do sanacji) - to sprawa otwarta. Zależy to trochę od tego, czy władza PiS się utrwali, czy też po przyszłorocznych wyborach rewolucyjna prawica znajdzie się w opozycji. W każdym razie pierwsze wybory w tej „innej Polsce” za nami. Dlatego że odbyły się w tej „nowej”, której nazwy jeszcze nie znamy, nie ma za bardzo sensu porównywać ich do żadnych poprzednich, także samorządowych z 2014 roku.
Kilka czynników okazało się kompletnie nowych, w III RP jednak w takiej skali nie do pomyślenia. Na części terytorium Polski obywatele praktycznie nie mieli dostępu do innych mediów niż rządowe, w tym szczególnie telewizji. Statystyka pokazuje, że jej przekaz praktycznie wyeliminował opozycję. Ciekawe zresztą, że obserwatorzy na tę kwestię nie zwracają uwagi. Ten czynnik sprzyjał władzy. Inna kwestia to niesłychane zwyżki frekwencyjne praktycznie we wszystkich miastach. Nawet po kilkadziesiąt procent w stosunku do ostatnich wyborów samorządowych. Może to wynikać z różnych czynników, ale jest jasne, że trudno porównywać sytuację leniwych wyborów samorządowych w III RP z głosowaniem w czasach dobrej zmiany, które dla wielu mieszczuchów okazało się plebiscytem poparcia dla rządu.
Na części terytorium Polski obywatele praktycznie nie mieli dostępu do innych mediów niż rządowe
Każda z wielkich sił politycznych ma wiele do analizowania. Koalicja Obywatelska powinna pochylić się nad mapą powiatów i myśleć, dlaczego w prawie połowie zwycięża obóz władzy. Władza musi dumać nad wynikami w miastach, które stały się czymś w rodzaju powstania wyborczego przeciw PiS. Od Krosna po Sopot władza usłyszała jedno mocne „nie”. W oparciu o powiaty da się rządzić, dopóki powiatom będzie dobrze, ale nie ma mowy o wielkich zmianach na miarę aspiracji PiS, wbrew Polsce miejskiej.
Gdyby wyniki ostatnich wyborów „przełożyć” na wybory parlamentarne, to wnioski są następujące: PiS by je wygrało i chyba zebrałoby większość do stworzenia koalicji, ale praktycznie nie byłoby możliwe utrzymanie samodzielnej większości. To dlatego miny polityków w sztabie PiS w niedzielny wieczór były nietęgie i tylko trochę poweselały po tym, jak się okazało, że będzie możliwe przejęcie władzy w kilku regionach, w tym w Małopolsce.
Wynik opozycji pokazuje, że jednoczenie się ma sens. Istnienie PSL na scenie jako odrębnego bytu jest mimo wszystko korzystne dla Koalicji Obywatelskiej.
Pewnie w sztabie Platformy zrzedły miny po tym, jak się okazało, że PiS odbierze im parę sejmików - jednak zasadnicza sprawa w polityce, czyli proporcja poparcia PiS do PO jest o niebo lepsza niż trzy lata temu. I ten fakt - jeśli zostanie dobrze odczytany wśród opozycjonistów - powinien być niezmiennie źródłem optymizmu opozycji. PiS ma z kim przegrać, Opozycja ma o czym myśleć.