Skandal, nepotyzm, afera? Nie w Krakowie - tak po zatrzymaniu przez CBA krakowskich urzędników (w tym byłej wiceprezydent Krakowa) pisał analityk Klubu Jagiellońskiego Karol Wałachowski. Miał rację. Nie ma takiej sprawy, która nie spłynęłaby po ekipie Jacka Majchrowskiego jak woda po kaczce. Szczęśliwie patologie trawiące nasze miasto zaczynają widzieć także ludzie z zewnątrz.
Najważniejszym wydarzeniem tygodnia była porażka, jakiej w starciu z warszawskim aktywistą Janem Śpiewakiem doznał Jacek Majchrowski. To porażka, bo choć sąd umorzył sprawę, to nie takiego finału spodziewał się rządzący naszym miastem profesor prawa, któremu nie spodobał się film podsumowujący krakowskie afery. Najważniejsze jednak, że nie udało się sprawy zamieść pod dywan, sygnalistów ośmieszyć, przemilczeć, wsadzić do worka z przeciwnikami politycznymi lub skazać. Symptomatyczne jednak, że stało się to z udziałem człowieka nieuwikłanego w „krakoskie” klimaty i niesparaliżowanego przez wszechmoc układu.
Pod Wawelem ten paraliż jest wszechobecny. Zawiadująca miastem klika „żywotnie zainteresowanych” wytworzyła atmosferę, w której każdej sprawie można ukręcić łeb, słuszną pretensję obśmiać, a krytyce nadać rzekomo polityczną inspirację. Przekonuję się o tym każdego dnia. Widzimy to np. w zaprzyjaźnionych z władzą, niektórych lokalnych mediach, które za model biznesowy uznały „współpracę z samorządem” i robią wszystko, tylko nie to, co należy do dziennikarzy. Czegóż jednak oczekiwać od ludzi, dla których szczytem kariery zdaje się funkcja rzecznika prasowego miejskiej spółki lub posada u zaprzyjaźnionego dewelopera?
Ale to także reszta „żywotnie zainteresowanych”. Od internetowych trolli, które każdą krytyczną wobec władz miasta informację obsiadają rojem hejtu, licząc na efekt mrożący u naszych dziennikarzy, po zapewniające, że wszystko jest w porządku „autorytety”, które jakże często wiążą z Magistratem rodzinno-towarzysko-biznesowe relacje. Urzędnicy? Radni? Albo sami są przy władzy, albo opanował ich „niedasieizm”, palą energię na nieznaczących gestach. Przykładem może być akcja radnego Dominika Jaśkowca, który złożył wniosek o kontrolę w Zarządzie Zieleni Miejskiej po tym, jak na ekranach ZZM pojawiły się filmy porno. I choć sprawa jest oburzająca, to trudno nie odczytywać jej inaczej niż w kategoriach złośliwości spowodowanej wewnętrzną walką polityczną, a nie pruderyjnej troski o morale krakowian. Gdyby było inaczej, Jaśkowiec powinien interweniować w „Zieleni” np. po opisanym przez nas skandalu na Zakrzówku. Kilkanaście dni temu doszło tam do tragedii, a w ubiegły weekend na placu budowy wypoczywało wielu krakowian. Nikt nie interweniował. Zaatakowano naszych dziennikarzy.
Społecznicy? Cóż, kiedy rok temu przychodziłem do „Dziennika”, spotkałem się z grupą niezależnych dziennikarzy: - Uważaj, miasto jest spętane siecią układów, które powodują, że odechciewa się jakiejkolwiek aktywności. W najlepszym razie cię przemilczą albo będą starali się ośmieszyć - mówili wyraźnie zmęczeni.
No i last but not least, Mieszkańcy. Państwo, Czytelnicy. Wy możecie kląć, płakać, wkurzać się. W odpowiedzi będziecie słyszeć paraliżujący szantaż, że „może być tylko gorzej”. Albo tak jak mieszkańcy północnego Krakowa, od tygodni stojący w korkach spowodowanych piętrzącymi się opóźnionymi remontami usłyszycie: „- Najpierw się mówi, że jakaś droga jest nieprzejezdna, są wyboje, trzeba ją naprawić, a jak się naprawia, to jest armagedon, bo się nie da przejechać” - rzucił prezydent Majchrowski w stylizowanej na wywiad prasowy rozmowie ze swoją pracownicą. Właśnie, cicho tam!
To dlatego proces Śpiewaka i jego finał są tak ważne i ożywcze dla Krakowa i niebezpieczne dla „żywotnie zainteresowanych”. Znanego warszawskiego aktywisty nie łączy z naszym miastem nic, poza tym, że przekonał się, jak przeżarte jest układami. Nie udało mu się zamknąć ust, więc można mieć nadzieję, że cała Polska jeszcze nieraz o tym usłyszy. Tylko czy pod Wawelem zechcą go słuchać?