Felieton naczelnego. Gorzki posmak "najtisów"
Jakoś na początku lat 90. do naszej parafii św. (wówczas jeszcze błogosławionej) Królowej Jadwigi przybyła pielgrzymka dzieci z któregoś z afrykańskich krajów. Było to nie lada wydarzenie, tym bardziej że czarnoskóra dziatwa nie zamieszkała wcale na plebanii, a skorzystała z gościny parafian, którzy chętnie przyjęli przybyszów do swoich małych mieszkanek w gierkowskich blokach.
Przez kilka dni całe osiedle żyło tym, że wychodząc do piekarni czy kiosku „Ruchu” można było się natknąć na egzotycznych pielgrzymów, a dzieci ze Szkoły Podstawowej nr 15 nie mogły się nadziwić np. ich mocno kręconym włosom, dogadując się na migi i traktując trochę jak wesołych przybyszów z innej planety. Jak powiadam, było to dla osiedla ważne i niecodzienne wydarzenie, które wprowadziło sporo kolorytu w szarugę pierwszej dekady III RP.
To jednak prehistoria. Od tamtego czasu zmieniło się prawie wszystko, łącznie z tym, że błogosławiona Jadwiga została świętą (osiedle wciąż kibicuje Cracovii – to się na pewno nie zmieni). Zmieniło się jednak osiedle i Kraków, który z wielu powodów staje się wielokulturowy, a doświadczenie emigracji zarobkowej otworzyło głowy całemu pokolenie tych, którzy w dzieciństwie Murzyna lub Hindusa w turbanie widzieli albo od święta, albo w telewizji.
Dziś obok naszej piwiarni, która przez ostatnie ćwierć wieku (albo lepiej) wpisała się w lokalny pejzaż działa bez przeszkód i zdobywa coraz większą popularność restauracja prowadzona przez przybyszów z Indii. Lokalesi z osiedla są tam stałymi bywalcami i choć czasem narzekają na rosnące ceny czy nie zawsze największe porcje, chętnie wpadają na tradycyjnie indyjskie curry czy inne, coraz mniej egzotyczne dla nich potrawy. W czasie pandemii na grupach zrzeszających mieszkańców wzajemnie namawialiśmy się, by w ramach solidarności wspierać i tę restaurację, zamawiając posiłki z dowozem. I raz tylko doszło do drobnego nieporozumienia, gdy przy jakiejś kibicowskiej okazji chłopaki z osiedla odpaliły świecę dymną, wprawiając w popłoch nieznających jeszcze tutejszych klimatów Hindusów.
Symbioza piwiarni i restauracji jest widocznym znakiem przemian, jakie zaszły przez ostatnie lata. Nie czas i miejsce by się w to zagłębiać. Wiadomo, że zmiany kulturowe i społeczne są często od nas niezależne, powodują kryzysy emigracyjne, wielki koncert mocarstw trwa, a wojna tuż za rogiem. Wiemy.
Dla nas jednak ważne jest, że z nie szukającymi problemów „swoimi-obcymi” żyjemy „tu” razem i bez większości problemów, jakie często wmawia się nam w szukających ich na siłę niektórych mediach. I oby tak zostało.
Niestety najwyraźniej nie wszyscy dostrzegają zmieniającą się rzeczywistość. W dzisiejszym (8 lipca 2022 r) numerze „Dziennika Polskiego” opisujemy bulwersującą historię, jaka spotkała dwóch żyjących i pracujących w Krakowie obywateli Bangladeszu, którzy zostali potraktowani przez krakowską policję jak – nie przymierzając – traktowani nieraz byli w "najtisach", w dawnych latach 90. kibice czy zwykłe chłopaki z osiedla. Zatrzymani bez pytania o nic, bez próby wyjaśnienia sytuacji, brutalnie i metodycznie, z wyraźnym domniemaniem winy, a gdy już okazało się, jaka jest prawda – zbyci wzruszeniem ramion.
Wstrząsające relacje, zdjęcia i filmy, na których widać pobitych przez policję mężczyzn muszą budzić oburzenie. Każą także stawiać pytania o to, czy w naszej policji dzieje się dobrze i czy na pewno spełnia ona standardy „miasta otwartych bram”, jakim spieszymy raz po raz tytułować Kraków, czy też może zatrzymała się jednak gdzieś na początku transformacji.