Maciej Deja

Era Fassbendera, czyli kto w tym roku może odebrać DiCaprio Oscara

Maciej Deja

Michael Fassbender już kilka lat temu przestał być tylko ulubieńcem filmowych krytyków - jest uznawany za jednego z lepszych aktorów. A przyznanie mu Oscara jest tylko kwestią czasu.

Szerszej publiczności Michael Fassbender zaprezentował się w 2009 roku w filmie Quentina Tarantino „Bękarty Wojny”. Postać porucznika Archiego Hicoxa, który co prawda ginie z rąk Niemców szybko, (ale na ekranie wygląda świetnie) stanowi jeden z najciekawszych wątków tajnej akcji amerykańsko-brytyjskiej komórki wyspecjalizowanej w brutalnym likwidowaniu nazistów. Rola wojskowego, który wykorzystuje swoją biegłą znajomość niemieckiego, ma wiele wspólnego z przeszłością 39-letniego aktora: sam urodził się w Heidelbergu z ojca Niemca i matki Irlandki, a w wieku dwóch lat wyemigrował wraz z rodziną na Wyspy Brytyjskie, gdzie mieszka do dziś. Mieszka to zresztą stwierdzenie umowne, bowiem mówiący perfekcyjnie po niemiecku, jak i we wszystkich dialektach języka angielskiego Fassbender jest jednym z najbardziej rozchwytywanych aktorów tej dekady i w londyńskim domu bywa niezwykle rzadko.

Kto może pochwalić się talentem do rozpoznawania twarzy i oglądał film „300”, wizjonerską ekranizację komiksu Franka Millera o antycznym królu Leonidasie i bohaterach spod Termopil, pamięta zapewne scenę, w której Spartanin o demonicznym uśmiechu w efektowny sposób pozbawia prawicy perskiego posłańca, a chwilę później osłaniając się jedynie tarczą przed gradem strzał przeciwnika, zanosi się śmiechem. Ten długowłosy zuchwalec o nienagannej muskulaturze to właśnie Fassbender, a demoniczny uśmiech stał się jego znakiem rozpoznawczym. Rola u boku m. in. Gerarda Butlera okazała się z kolei przepustką do Hollywood. W „Krainie snów” w najlepsze zaczęła się akurat moda na tańszych, bardziej autentycznych i być może zdolniejszych brytyjskich aktorów. Talent, umiejętność przekonującego wcielania się zarówno w komiksowe, nadekspresyjne postaci, jak również w zamkniętych w sobie odludków, fizjonomia oscylująca zdecydowanie bliżej ideału niż przeciętności i niecodzienna charyzma sprawiły, że Michaela Fassbender szybko przestał być jednym z trzystu, a stał się tym jedynym.

[gal]16813403;16813405;16813407;16813409;16813411;16813415;16813417;16813419;16813421[/gal]

Wymienienie przełomowych ról wychowanego w Irlandii aktora to nie lada wyzwanie - właściwie każda jego kreacja jest aktorskim majstersztykiem, w każdej kolejnej prezentuje widzom inny aspekt swojego aktorskiego kunsztu. Po wspomnianej roli Steliosa w „300” kolejny raz zaintrygował publikę główną rolą w filmie Steve’a McQuinna „Głód”, opowiadający tragiczną historię członków IRA, którzy w walce o status więźniów politycznych podejmują strajk głodowy. Za tę rolę Fassbender został doceniony przede wszystkim na brytyjskim podwórku, zdobywając po dwie nagrody i nominacje. Później przyszedł świetny występ w „Bękartach wojny” i obrazoburczy „Wstyd”, ponownie w reżyserii McQuinna. Rola uzależnionego od seksu Brandona Sullivana, zmagającego się z nałogiem i trudną sytuacją rodzinną przyniosła mu już nagrody i nominacje niemal z najwyższej półki - nominacja do Złotego Globu, Satelity, Stowarzyszenia Krytyków z Los Angeles i nagrody BAFTA (Brytyjska Akademia Sztuk Filmowych i Telewizyjnych) oraz statuetkę na festiwalu w Wenecji. Kolejne role to nieustanne umacnianie pozycji za Wielką Wodą: w kasowej serii „X-Men”, wcielił się w obdarzonego mocą panowania nad metalami Żyda Erika Lensherra, szukającego zemsty za śmierć matki. W „Prometeuszu” Ridleya Scotta zagrał androida Davida, którego obsesją jest być jak najbardziej podobnym do człowieka, a także wcielił się w Carla Junga w „Niebezpiecznej metodzie”, opowieści o Zygmuncie Freudzie. Zwieńczeniem pewnego etapu w karierze Fassbendera była rola w filmie „Zniewolony” - gdzie, znów pod skrzydłami McQuinna, zagrał zwyrodniałego właściciela ziemskiego Edwina Eppsa. Za tę kreację otrzymał nominacje w kategorii najlepszy aktor drugoplanowy na wszystkich możliwych festiwalach filmowych, nie wyłączając Oscarów. Jak pokazują dalsze wybory ról dokonywane przez Fassbendera - były to ostatnie filmy, w których wcielał się w role drugoplanowe - od tej pory skupia się na filmach, których gra pierwsze skrzypce.

Najlepszym dowodem na potwierdzenie tej tezy jest miniony rok i dwie wielkie kreacje: wizjonerski Makbet na podstawie sztuki Williama Szekspira oraz tytułowa rola w kolejnym filmie biograficznym o bohaterze amerykańskiej popkultury - Stevie Jobsie. W adaptacji klasycznej sztuki Fassbender wcielił się oczywiście w udręczonego króla Szkocji Makbeta. Choć film jest odbierany dwuznacznie - z jednej strony chwali się reżysera Justina Kurzela za rozmach i wizualną stronę przedsięwzięcia, wytyka się, że głęboka opowieść o ludzkiej psychice i targających nią emocjach została spłycona do kilku ładnych obrazków i efektownych scen bitewnych - do odtwórcy głównej roli zastrzeżeń jak zwykle nie było.

Rola uzależnionego od seksu Sullivana, zmagającego się z nałogiem i trudną sytuacją rodzinną, dała mu nagrody z najwyższej półki

Kto wie, czy większego ryzyka niż zmierzenie się z jedną z najtrudniejszych ról dramatycznych w dziejach, nie podjął Fassbender godząc się na angaż w filmie o Stevie Jobsie, założycielu marki Apple. Włodarze marki z charakterystycznym jabłuszkiem w logo stwierdzili, że filmowy Jobs nie powinien się kojarzyć z reklamującym sprzęt konkurencji Ashtonem Kutcherem (tytułowy „Jobs” w filmie z 2013 r.), a swemu protoplaście chcieli kolejnym filmem wybudować pomnik trwalszy niż ze spiżu. Do tego był jednak potrzebny aktor z najwyższej półki. Długo wydawało się, że do roli genialnego projektanta zostanie przekonany Christian Bale, ale ostatecznie stanęło na innym ulubieńcu krytyków, czyli właśnie Fassbenderze. Zdaniem krytyków, największe brawa należą się mu za to, że potrafił pokazać w Jobsie człowieka - znany przede wszystkim jako geniusz, ale i furiat Amerykanin nie cieszy się dobrym zdaniem swoich byłych współpracowników. W roli Jobsa Fassbender jest na tyle przekonujący, że oscarowa akademia nie miała wątpliwości, nominując go do nagrody za najlepszą pierwszoplanową rolę męską. I choć konkurencja jest piekielnie trudna (sprawa rozstrzygnie się pewnie między Leonardo DiCaprio i Eddie’m Redmaynem), to Fassbender pasuje do tego towarzystwa jak ulał.

Co czeka widzów w wykonaniu tego aktora w 2016 roku? Na pewno nie da nam się nudzić - zapowiedział, że rolą w „X-Men: Apocalypse” kończy swoją przygodę z Erikiem Lensherrem vel Magneto, ale zanim to nastąpi, kinomani mogą się spodziewać kolejnej dawki zapierających dech w piersiach efektów specjalnych, co w połączeniu z tak dobrą grą aktorską daje efekt lepszy, niż było to możliwe kiedykolwiek w historii kina. „Fass” wcieli się też w kolejną postać, z gatunku tych, z którymi starsi miłośnicy kina wciąż muszą się oswajać - pod sam koniec roku będzie w efektowny sposób mordował przeciwników jako główny bohater jednej z najpopularniejszych gier ostatnich lat - Assasins Creed. Przypominając sobie rolę Steliosa z „300” sprzed dekady, można powiedzieć, że w przypadku Fassbendera historia zatoczyła koło.

Ale nominacja do Oscara to nie przypadek, a coś, do czego powinniśmy się przyzwyczaić - tak jak pogodzić się z myślą, że prędzej czy później złota statuetka stanie na jego półce.

Autor: Maciej Deja

Maciej Deja

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.