Dziewczynka zginęła w pożarze
W nocy z niedzieli na poniedziałek w Rąpicach dwuletnia dziewczynka zatruła się gazami pożarowymi. Niestety, nie przeżyła... - Wielka tragedia. Ale tam od dawna źle się działo - mówią nam mieszkańcy
Rąpice. Mała wieś koło Cybinki. To tu wydarzyła się ogromna tragedia. Zginęła dwuletnia dziewczynka. Do dramatu doszło w domku jednorodzinnym. W pokoju, w którym spało dwoje małych dzieci, zapaliła się podłoga. Prawdopodobnie od piecyka, który ogrzewał pomieszczenie, tak zwanej kozy.
- Matkę powiadomiło trzyletnie dziecko, które zobaczyło dym. Okazało się, że drugie dziecko, dwuletnia dziewczynka, nie daje oznak życia. Pomimo reanimacji dziecka nie udało się uratować. Nie wiadomo też, co się dzieje z konkubentem, który w trakcie akcji ratowniczej oddalił się od miejsca pożaru. Trwają poszukiwania mężczyzny - relacjonuje Magdalena Jankowska, rzeczniczka policji w Słubicach.
- Pożar został ugaszony bardzo szybko. Już pierwszy wóz strażacki ugasił palącą się podłogę i kanapę. Pożar nie rozprzestrzenił się na inne pomieszczenia. Niestety, dziecko zatruło się gazami pożarowymi, w tym tlenkiem węgla - dodaje Michał Borowy, rzecznik straży pożarnej w Słubicach. - Mieszkanie było nieprawidłowo ogrzewane. Palone było między innymi plastikiem. Brak świadomości i wyobraźni... - komentuje.
Tam się źle działo
Wjeżdżamy do wioski. Jedną z mieszkanek pytamy, czy słyszała o tragedii.
- Dobrze, że jesteście. Niech się w końcu za to wezmą. Tam się źle dzieje, alkohol, narkotyki, ale każdy ma to gdzieś. A teraz taka tragedia... - opowiada kobieta.
Podobnie mówi większość mieszkańców, z którymi rozmawiamy. Nikt nie zgadza się na podanie nazwiska w gazecie.
Udaje się nam skontaktować z Moniką Winiarek, ciocią dzieci.
- Od dawna tam działo się źle. Narkotyki, alkohol, patologia - potwierdza kobieta. - Dziecko, które zmarło, to córka mojego brata. On jednak nie jest uznany za ojca, bo matka dzieci straciłaby świadczenia. Wielokrotnie mieszkańcy zgłaszali w opiece to, co się tam dzieje, wielokrotnie była wzywana policja. Opieka jednak wolała dawać pieniądze i kolejne szanse. Innym ludziom szybko zabierają dzieci. A tutaj? Tyle sygnałów i nic! Nie reagowali. Przecież nawet pani z opieki mieszka w Rąpicach i nie wiedziała, co się dzieje? Kiedyś było normalnie, ale jak poznała konkubenta, zaczęło się dziać naprawdę źle. Nie ma tam prądu, nie mieli czym palić... On chodził i kradł drewno po sąsiednich szopkach. Często zostawiali dzieci same i sobie wychodzili. I to nieprawda, że w tym dniu byli w domu. Wracali od sąsiadów, z kolejnego spotkania. Wiem, bo mi ludzie powiedzieli. Oni naszli na ten pożar...
Zrobiliśmy wszystko
Jedziemy do opieki społecznej w Cybince. Pytamy, co się działo w rodzinie i czy można było zapobiec tragedii.
- Tak, mieliśmy sygnały od mieszkańców. I nie zlekceważyliśmy ich - zapewnia Renata Kubiak, kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Cybince. - Efektem naszych działań było ograniczenie władzy rodzicielskiej matce i nadzór kuratora. Wszystkie kolejne sygnały przekazywaliśmy kuratorowi i informowaliśmy sąd. Przydzieliliśmy też asystenta rodziny. Wiemy, że w ostatnim czasie było wszczęte postępowanie o zmianę sposobu ograniczenia. Przed tym jednak matka i dzieci miały przejść badania psychologiczne, ale terminu takich badań jeszcze nie wyznaczono. Sprawa tej rodziny ciągnie się od 2015 roku. My zrobiliśmy wszystko, co do nas należało, teraz sprawę prowadzi sąd. Jeśli chodzi o zgłoszenia, to często one były, ale po dwóch dniach. Kiedy jechaliśmy na miejsce, wszystko było jak należy. Dzieci przy stole jadły obiad, były czyste i zadbane. Teraz, kiedy stała się tragedia, ludzie pytają, gdzie była opieka. Ja mogę zapytać, gdzie byli sąsiedzi. Jeśli mieszkaniec wiedział, że coś się dzieje, albo że matki i konkubenta nie ma w domu, a dzieci są same, to dlaczego wtedy nie zadzwonił? - pyta Kubiak.

- Wszyscy mają dużo do powiedzenia, ale kiedy prosimy, żeby poszli do sądu w charakterze świadka, nie chcą, bo się boją konsekwencji. Nie chcą ujawniania żadnych nazwisk, nie chcą zeznawać, nie zadzwonią w momencie, kiedy naprawdę coś się dzieje, a nas obwiniają za tragedię - stwierdza Małgorzata Mrozowska, pracownik socjalny z ośrodka pomocy.
Wczoraj wysłaliśmy mail do Sądu Rejonowego w Zielonej Górze, gdzie toczy się postępowanie w sprawie zmiany sposobu ograniczenia opieki nad dziećmi. Zapytaliśmy, dlaczego sprawa trwa tak długo i na jakim jest etapie. Na nasze pytania sąd ma odpowiedzieć dziś.
Druga córka jest z matką
Przy domu, w którym doszło do tragedii, wczoraj o godzinie 11 czynności prowadziły prokuratura i policja. Matki i drugiej córeczki, która przeżyła pożar, nie było. Dowiedzieliśmy się, że przebywają u rodziny. Nie udało się nam jednak porozmawiać z matką.
- Jeśli nikt się tym nie zajmie, to prędzej czy później dojdzie do kolejnej tragedii - mówią mieszkańcy.
Do tematu wrócimy.