Duchy i upiory kujawsko-pomorskiego. Gdzie straszyły kiedyś, a gdzie można je spotkać teraz?

Czytaj dalej
Fot. Sławomir Kowalski
Szymon Spandowski

Duchy i upiory kujawsko-pomorskiego. Gdzie straszyły kiedyś, a gdzie można je spotkać teraz?

Szymon Spandowski

W coraz bardziej oświeconych czasach, duchy wciąż są wśród nas – nie chcemy się z nimi rozstać. Zjawy idą jednak z duchem czasu, zamiast w ruinach zamków, częściej pojawiają się przy torach kolejowych bądź szosach. Poza tym zmieniły się im charaktery. Kiedyś pokutowały, później stały się mściwe.

Mieszkańcy Kujaw i ziemi dobrzyńskiej za sobą nie przepadali. Do dziś zresztą na obu brzegach Wisły można usłyszeć różne złośliwości pod adresem mieszkających po drugiej stronie rzeki sąsiadów. Korzenie konfliktu mogą tkwić głęboko w mroku dziejów, sięgając do czasów, gdy o obu krainach jeszcze nikt nie słyszał.

W Raciążku, tam gdzie dziś wznoszą się ruiny słynnego zamku, u stóp którego w 1404 roku Jagiełło z Witoldem podpisali pokój z Krzyżakami, już w czasach pogańskich miała znajdować się duża warownia. Jej bogaty i okrutny właściciel był ojcem pięknej dziewczyny, która zakochała się w ubogim rycerzu zza Wisły. Uczucie kwitło, młodzieniec przeprawiał się na Kujawy, zaś panna wymykała się z ojcowej fortecy korzystając z podziemnego przejścia wydrążonego w górze zamkowej. Niestety, szczęście nie trwało długo. Ojciec panny się o wszystkim dowiedział, zorganizował zasadzkę i adoratora zabił. Ojciec chłopaka nie puścił tego płazem. Z małym oddziałem ruszył na Kujawy, dopadł mordercę gdy ten był na polowaniu i go ukatrupił.

"Straszne te wypadki do głębi wstrząsnęły całą okolicą, bo wieść się szybko rozniosła, a szczególnie wypadki te dotknęły piękną panienkę w zamku pozbawioną ojca i sercem ukochanego młodziana - czytamy na pożółkłych pochodzącego z końca 1933 roku wydania "Piasta", dodatku niedzielnego do "Dziennika Kujawskiego". - Przez długie dni jeszcze panienka pozostawała w zamku, błądząc ustawicznie po jego murach, wsłuchując się w ponure echa strażniczych rogów i smętliwe bełkoty fal wiślanych. Aż dnia któregoś zniknęła bez wieści. (...) Długo potem widywano białą postać unoszącą się nad zamkową górą i jak twierdzą dzisiejsi staruszkowie, jeszcze ojcowie ich obawiali się nawet w południe w pojedynkę wstąpić na zamkową górę, gdyż postać ta błąkała się między samotnemi gruzami".

Co zobaczyli śmiałkowie, którzy wyważyli drzwi w zamkowym lochu?

Jedni się bali, inni nie. W tym samym artykule sprzed niemal 90 lat znajduje się także opowieść o dwóch śmiałkach, którzy zapuścili się do zamkowych piwnic. Tam odkryli potężne metalowe drzwi i usłyszeli dobiegające zza nich dziwne szmery. Sięgnęli po łomy, pracowali w pocie czoła, a gdy zawiasy ustąpiły, panów zamurowało. Zobaczyli komnatę pełną złota i piękną młodą królewnę. Monarchini niestety miała również obstawę, w stronę nieproszonych gości skoczyło kilku rycerzy z mieczami w dłoniach. Królewna ich jednak powstrzymała i uśmiechnęła się do obu śmiałków. Ci przestali być śmiałkami, wzięli nogi za pas. Drzwi w zamkowych lochach nikt już więcej nie znalazł.

W takich miejscach jak zamkowa góra w Raciążku, podobne historie można było pompować niczym ropę z borysławskich szybów. Czy ojcowie staruszków z 1933 roku rzeczywiście widywali unoszącą się nad zamkiem białą zjawę, tego się już pewnie nie dowiemy. Z całą pewnością jednak w czasach, gdy mroki nocy rozświetlały jedynie chybotliwe płomyki świec, a ludzie, zamiast przed telewizorami, wieczorami siadali wspólnie przy ogniu i rozmawiali, świat wyglądał zupełnie inaczej.

- Mamy całkiem sporo opowieści pięknych, strasznych i starych. Duchy bardzo przecież lubią zamczyska, bagna i jeziora, a tych w naszym regionie nie brakuje - mówi dr Michał Targowski, historyk z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Z Wabcza niedaleko Chełmna pochodzi chociażby ciekawa opowieść o giermku, który po tym, gdy jego pan wyjechał z grodu, zaopiekował się jego żoną. Czynił to z takim zaangażowaniem, że po powrocie rycerza został przez jego świtę zabity i porąbany na kawałki. Od tego czasu błąka się podobno po okolicach pod postacią kota z bardzo świecącymi oczami. Takich zwierzęcych zjaw mamy zresztą więcej, jak mówi inna legenda, skarbu na Górze Zamkowej pilnuje jakiś ogromny pies, czy może raczej wilkołak.

Kiedy w okolicach Wąbrzeźna ponownie pojawił się wilkołak?

Co ciekawe, kilkanaście lat temu wilkołak w okolice Wąbrzeźna "powrócił". W 2007 roku lotem błyskawicy media, w tym również te ogólnopolskie, obiegła wieść o ogromnym psie z racicami dzika, który miał atakować okolicznym rolnikom zwierzęta, a także skoczył na maskę policyjnego samochodu.

- Owszem, doszło w ostatnim czasie do kolizji radiowozu, ale policjanci potrącili psa, a nie wilkołaka - wyjaśniał wtedy aspirant sztabowy Marek Jankowski, ówczesny rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Wąbrzeźnie.

O strachach współczesnych będzie jeszcze mowa, teraz jednak wróćmy do czasów bardziej odległych.

- Jedno z również dość wiekowych podań mówi o armii, która śpi gdzieś pod Inowrocławiem w jaskini, której wejście kryją wody Noteci - opowiada dalej doktor Targowski. - Legenda ta nawiązuje do słynnej bitwy pod Mątwami, stoczonej w 1666 roku podczas rokoszu Lubomirskiego. Temu starciu, a konkretnie wodzie w Noteci zmąconej kopytami koni, według innej opowieści, Mątwy mają zresztą zawdzięczać swoją nazwę.

Gdzie w regionie pojawiał się jeździec bez głowy?

Cóż, wojna domowa jest podwójnie wyniszczająca, jej uczestnicy muszą więc pewnie odpokutować w szczególny sposób. Ich wina, o ile pod Notecią śpią rokoszanie, nie budzi wątpliwości. Zupełnie inaczej wygląda jednak problem bezgłowego rycerza, którego kiedyś często podobno można było spotkać w rejonie Gniewkowa. Tu zachowały się tylko podania na temat kary, o ewentualnej zbrodni źródła milczą. Może ta dusza potępiona naczytała się za młodu Thomasa Mayne Reida, XIX-wiecznego pisarza amerykańskiego, którego najsłynniejszym dziełem jest właśnie „Jeździec bez głowy”? Jeśli ktoś natknie się w okolicach Gniewkowa na taką zjawę, niech ją o to zapyta. A może lepiej niech tego nie robi... Kontakty z upiorami mogą być bardzo ryzykowne.

- Ciekawa legenda związana jest z bagnem Zgniłka pod Wąbrzeźnem - mówi dalej Michał Targowski. - Choć było ono nawiedzone, miał tam osiąść pewien pustelnik, który wybudował tu kaplicę. Walka, jaką przy okazji prowadził z duchami, wpłynęła na ukształtowanie powierzchni okolic bagna.

Czy Diabeł z Wenecji był straszny?

Z bagienka całkiem niedaleko jest już do piekła. Wejście do niego znajduje się podobno gdzieś w Górach Świętokrzyskich, a więc od Kujaw i Pomorza daleko, kto by się jednak przejmował takimi szczegółami, gdy w grę wchodzą siły nieczyste? Czort błyskawicznie może się przenieść dajmy na to z Bydgoszczy do Wenecji. Tym bardziej że do tej położonej na Pałukach ma blisko. Niedaleko szlaku kolejki wąskotorowej, znajdują się ruiny, których dogląda miejscowy Diabeł, lub jak kto woli - Mikołaj Chwałowic. XIV-wieczny kasztelan nakielski i sędzia kaliski wprowadził w polskim prawie rozróżnienie daty dokonania czynności prawnej i daty wystawienia dokumentu. Poza tym brał udział w prowadzonej w latach 1382 - 1385 wojnie Grzymalitów z Nałęczami. Słynął z okrucieństwa, dzięki czemu został nazwany diabłem, bądź krwawcem, a jego duch skazany na potępienie i wieczną wartę na zamkowych ruinach. W tym potępieniu zapewne istotną rolę odegrał fakt, że Mikołaj z Wenecji herbu nałęcz pustoszył podczas wojny domowej dobra arcybiskupów gnieźnieńskich.

- Z "doświadczenia" wiem, że najwięcej duchów siedzi w miejscach dawnych karczm - mówi Piotr Grążawski, regionalista i tropiciel historii, także tych niesamowitych, z Brodnicy i okolic. - W Pluskowęsach pokazywano mi uroczysko po karczmie Sowiak, która znajdowała się w lesie, a pijakom drogę do domu oświetlały jedynie... sowie oczy, oraz karczmie Czerwonka. Podobno jej nazwa wzięła się od krwi, jaką awanturnicy przelewali tam nieustannie. W innych rejonach naszego województwa jest tego całe mnóstwo!

Skąd się kiedyś brały duchy?

To prawda, chociaż pamięć o wielu karczmach niestety już przeminęła. Duchy mogą więc tam straszyć, ale my nie zdajemy sobie z tego sprawy.

- W tradycji ludowej był w zasadzie jeden rodzaj duchów: dusze pokutujące osób, które zginęły śmiercią nagłą i za życia nie załatwiły swoich spraw, więc po śmierci wracają, by dokonać wyrównania krzywd, odpokutować popełnione winy lub domagać się sprawiedliwości - mówi dr hab. Violetta Wróblewska, folklorystka, prof. UMK z Instytutu Nauk o Kulturze Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. - Zwykle pojawiają się w miejscach, w których dokonano zbrodni i pochowano ich ciała, lub też tam, gdzie mieszkały, by domagać się od domowników, aby uregulowali sprawy przez nich neizałatwione albo też, w wypadku grzeszników, z prośbą o mszę czy modlitwę. Z reguły komunikaty zmarłych odczytywano pośrednio: jak straszy, puka, stuka, zostawia ślady, to znaczy, że trzeba się pomodlić, dać na mszę albo uregulować, np. długi, a czasami bezpośrednio - artykułował zmarły we śnie lub też "osobiście". Ponieważ zmarłych traktowano z szacunkiem, więc każdą tego typu sprawę starano się załatwić. Po uregulowaniu spraw zwykle duchy przestawały straszyć. Natomiast, gdy nie dało się tego zrobić, strachy pojawiały się dalej, a niekiedy straszą do dziś, np. duchy zamkowe.

Kontakty z duchami budziły jednak obawy. Zjawy, które nie osiągnęły tego, o co zabiegały, mogły się mścić. Poza tym spotkanie z duchem było kontaktem ze śmiercią i dla żywego, który złamał jakieś tabu, mogło skończyć się tragicznie.
A jak to wygląda w dzisiejszych, oświeconych czasach?

Czym od swoich przodków, różnią się duchy współczesne?

- Nadal wierzymy w duchy osób zmarłych. Niektórzy sny, w których się tego typu istoty pojawiają, traktują jako wyrocznię i poważnie do niej podchodzą - mówi Violetta Wróblewska. - Duchy stały się też bohaterami współczesnego folkloru, tzw. legend miejskich. Ale zasada pojawiania się duchów jest taka sama jak w folklorze tradycyjnym. Zwykle pojawiają się istoty zmarłe śmiercią tragiczną, ofiary wypadków samochodowych, kolejowych, morderstw, panny młode, które nagle zmarły na weselu itp. W przeciwieństwie jednak do tradycji nie domagają się one jakiejś rekompensaty czy ulgi w cierpieniu, dzieje się tak bardzo rzadko. Częściej straszą i stają się sprawcami kolejnych wypadków. Legendy miejskie, oderwane od porządku religijnego typowego dla folkloru tradycyjnego, mają charakter świecki, więc eksponują nie akt ekspiacji, ale makabrę, sensację, wpisując się w nurt opowieści grozy. Nie zmienia to jednak faktu, że i dawne podania, i współczesne legendy miejskie sygnalizują istnienie życia po śmierci, albo raczej ujawniają ludzką potrzebę wiary w życie pozagrobowe. Musi być, skoro są duchy...

Szymon Spandowski

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.