Drobiazgi kultury. Przed 13 października
Szanowni Państwo, za dwa dni wybory. Jak wiecie, nie rozmawiam z Państwem o polityce, mimo to dzisiaj chcę przypomnieć o czymś, do czego namawiam w prawie każdej naszej „rozmowie”. O konieczności samodzielnego myślenia, wyrabiania sobie własnego zdania, o niepoddawaniu się indoktrynacji.
W kampanii wyborczej nasiliły się nie tylko wzajemne oskarżenia i napaści, ale również przekonywanie nas do uznania, że ta-i-tylko-ta partia ma rację, ma monopol na prawdę. Że tylko jej poglądy są jedynie słuszne, że przecież wyznają je „niemal wszyscy”, choć potem okazuje się, że to głównie grupa znajomych. Jesteśmy pouczani, że powinniśmy wiedzieć, kogo słuchać, co czytać, co oglądać, jesteśmy też ostrzegani, żeby przypadkiem nie zapoznawać się ze zdaniem „tych drugich”. Krótko mówiąc - musimy przyłączyć się do jednego ze stad.
Od wielu miesięcy staram się namawiać siebie i Państwa do sprzeciwu wobec takiej pewności siebie, takiej manipulacji. Pisałam choćby o tym, jak cenne bywają wątpliwości, apelowałam o nieprzyjmowanie wszystkiego bezkrytycznie, zwłaszcza że prawdziwych autorytetów i bezstronnych ekspertów dzisiaj „ze świecą szukać”, a wypowiedzi celebrytów na każdy temat lepiej unikać.
Pisałam też o tym, że wcale nie musimy się deklarować, stawać po jednej ze stron, zanim nie wyrobimy sobie własnej opinii. Ale ta prośba jest już dzisiaj nieaktualna - czas minął, pojutrze musimy się określić i wybrać.
Pamiętajmy jednak, że po 13 października świat nadal będzie istniał, politycy i media nadal będą nam próbowali „zrobić wodę z mózgu”, nadal też naszym obowiązkiem będzie używanie rozumu, myślenie. Nie przestaję więc mówić o tym, że nie musimy się wypowiadać na każdy temat, skoro nie mamy o nim pojęcia, że powinniśmy poszukiwać mądrych, nie napastliwych wypowiedzi, takich, które nie pogłębiają podziałów, nie podają swoich poglądów jako „prawdy objawione”. Nie obruszajmy się, mówiąc: „O nie, tego nie czytam!”, „tego nie oglądam”, „tego nie słucham” - może raczej porównujmy różne zdania różnych ludzi. A przede wszystkim rozmawiajmy, byle na argumenty, a nie „na emocje”.
Ucieszyłam się ogromnie, gdyż jeden z publicystów opublikował ostatnio tekst, w którym postuluje powołanie PRMS - Polskiego Ruchu Myślących Samodzielnie. Jak pisze, to propozycja dla ludzi, którzy „nie chcą ustawiać się po jednej stronie barykady, tylko desperacko próbują zachować trzeźwość umysłu”.
Szanowny Panie, ja się wpisuję. Ufam, że moi Czytelnicy również.