W Polsce nie pracował wyżej niż w trzeciej lidze. Nad Wisłą jest mało znany, za to zagranicą bardzo go cenią. Krakowianin Marek Dragosz, specjalista od treningu bramkarzy, selekcjoner reprezentacji Polski w amp futbolu, to wyjątkowa postać w piłkarskim światku.
Pana CV jest imponujące. Ale przeciętny kibic Pana nie zna.
To nie mój problem, nigdy nie zabiegałem o rozgłos. Czasami rodzina i znajomi mówią mi, że jestem bardziej doceniany w Europie czy poza nią niż na własnym podwórku, ale nigdy do tego nie przywiązywałem specjalnej wagi.
Piłka nożna była Pana miłością od dzieciństwa?
Nauczyłem się czytać płynnie mając 4 lata. Czytałem Gazetę Krakowską, Przegląd Sportowy, Sport, Tempo, Echo Krakowa. Panie w przedszkolu mówiły, że bajki chyba znam na pamięć i podsuwały mi gazety. Pierwszą książką, jaką miałem, to „ABC młodego piłkarza” dr Jerzego Talagi. - Dostałem ją na świętego Mikołaja i czytałem namiętnie, bardziej niż opowieści o psie, który jeździł koleją. I od początku - w przeciwieństwie do rówieśników - chciałem być bramkarzem.
Jak zaczęła się Pana przygoda z piłką?
Tata zawiózł mnie na pierwszy trening do trenera Lucjana Franczaka w Wiśle, gdy miałem 7 lat. Potem trenowałem w Grzegórzeckim. Broniłem w reprezentacji Krakowa. Z mego rocznika nie było wielu bramkarzy. Potem grałem w juniorach Wisły, ale przyplątały się kontuzje. W wieku 21 lat dałem sobie spokój z grą, bo kolana już nie wytrzymywały.
Grę w piłkę zamienił jednak Pan na handel na odpustach.
W dalszej części tekstu dowiesz się, jak zaczęła się trenerska kariera Marka Dragosza i poznasz historię jego afrykańskich przygód.
Jeżeli chcesz przeczytać ten artykuł, wykup dostęp.
-
Prenumerata cyfrowa
Czytaj ten i wszystkie artykuły w ramach prenumeraty już od 3,69 zł dziennie.
już od
3,69 ZŁ /dzień