Dr Maria Banaszak: Uzależnienie jest objawem innych trudności. Nie jest problemem samym w sobie. Cierpienie też można ćpać

Czytaj dalej
Katarzyna Kachel

Dr Maria Banaszak: Uzależnienie jest objawem innych trudności. Nie jest problemem samym w sobie. Cierpienie też można ćpać

Katarzyna Kachel

Każdy nałóg żywi się deficytami emocjonalnymi oraz społecznymi i lubi skrajności, czyli sytuacje niedoboru - np. niski status społeczno-ekonomiczny i trudna sytuacja rodzinna, ale też nadmiaru - nadmiaru ambicji, presji i oczekiwań - mówi Maria Banaszak, specjalistka psychoterapii uzależnień, współautorka książki „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”.

Da się dopasować typ problemu emocjonalnego do narkotyku? Tak, żeby móc powiedzieć: po opiaty sięgają ci z bólem istnienia i traumami, a ci z poczuciem niższej wartości na przykład po kokainę.

Możemy tworzyć różne generalizacje czy budować typy, ale nie podpiszę się pod zdaniem, że każdego da się wpasować w szablon. Pacjenci cały czas mnie zaskakują, pokazując, że nie ma prawd objawionych, które się tyczą wszystkich i które są aktualne zawsze. Oczywiście, moje doświadczenie i obserwacje uczą mnie rozpoznawania tendencji czy zjawisk, układających się w następujące po sobie ery brania narkotyków. Te ery, a dokładniej substancje, które je tworzą, odzwierciedlają społeczne zjawiska, z którymi człowiek mierzy się w danym czasie. Narkotyk jest więc sposobem na regulowanie emocji, z którymi sobie nie radzimy. I tu trzeba jasno powiedzieć, że ta regulacja wiąże się z ucieczką od emocji lub przeniesieniem na coś innego. Każdy nałóg żywi się deficytami emocjonalnymi oraz społecznymi i lubi skrajności, czyli sytuacje niedoboru - na przykład niski status społeczno-ekonomiczny i trudna sytuacja rodzinna, ale też nadmiaru - na przykład nadmiaru ambicji, presji i oczekiwań. Rodzaj narkotyku, po jaki ludzie sięgają, zależy oczywiście od rodzaju ich potrzeb emocjonalnych, ale może też trywialnie wynikać z aktualnej dostępności substancji na rynku.

Co myślisz mówiąc: regulacja emocji?

Myślę o regulacji podstawowych potrzeb, wśród nich o potrzebie bezpieczeństwa, bezwarunkowej miłości i akceptacji. I ta bezwarunkowość jest tutaj kluczowa, to nie może być tak, że akceptują mnie, jeśli pasuję, wpisuję się w oczekiwania społeczne, konwencję. Muszę być akceptowany za to, że jestem, za sam fakt istnienia. To też jest takie doświadczenie, które albo nam było dane w domu rodzinnym, albo nie. I bardzo często, w pozornie wspaniałych, kochających się rodzinach, gdzie koncentracja jest 300 procent na dziecku, ta miłość jest mu okazywana pod warunkiem, że dziecko przynosi świadectwo z paskiem, lub w jakiś inny sposób odpracowuje to, co w niego zainwestowano.

Miłość jako inwestycja?

Tak, będąca jakąś składową, całkiem z pozoru miłą i bezpieczną, projektu dziecko, bo niestety coraz częściej dziecko właśnie tak jest traktowane.

A jak powinno?

Z jednej strony potrzebujemy reguł i granic, nawet po to, by się przeciw nim zbuntować. Nie ma wolności bez granic, bo wtedy robi się chaos. Ale z drugiej strony potrzebujemy autonomii, w której chodzi o to, że możemy i potrafimy samodzielnie wybierać, decydować. To jest ta potrzeba, na której później buduje się poczucie własnej sprawczości i wartości. I w zależności od tego, która z tych potrzeb będzie bardziej zdeprawowana - uogólniając oczywiście - będziemy dobierać takie substancje, które będą nam bardziej pasować. Osoby z problemem odnalezienia swojego miejsca w świecie, z niską samooceną, nie czujące, że są ważne i atrakcyjne społecznie, obawiające się oceny, sięgną najprawdopodobniej po stymulanty. Typy lękowe, które jak papierek lakmusowy nasiąkają tym, co się wokół nas dzieje: ekologicznym kryzysem, wojną, pandemią będą próbowały się odciąć, wycofać. Często są to osoby, u których ten lęk bywa uogólniony, tak zwany wolnopłynący, tkwiący głęboko i doświadczany często nieświadomie, lecz permanentnie. Nie widać go na pierwszy rzut oka, bo to ludzie uśmiechnięci, z pozoru pewni siebie.

I co biorą?

Obserwujemy aktualnie wzmożoną falę sięgania po benzodiazepiny, to bardzo szeroka grupa leków działających między innymi uspokajająco, nasennie i przeciwlękowo. Ta tendencja pokazuje, jak rośnie zapotrzebowanie na ukojenie centralnego układu nerwowego. Wraca również tendencja do sięgania po opioidy, tyle że w innej formie niż trzy dekady temu. W działaniu substancji działających hamująco na układ nerwowy nie chodzi jednak wyłącznie o uśpienie, uśmierzenie bólu, ale także o duży wyrzut serotoniny. Po nich nie wpadamy w euforię, jak przy amfetaminie, kokainie (kiedy czuje się napęd, siłę, pewność siebie i pobudzenie do działania, często konfrontacji). Informacja, która idzie do neuroprzekaźników, sprawia, że nagle świat się układa, nie ma obaw ani presji, wszystko jest spokojne i na swoim miejscu, nie trzeba się prężyć.

Tendencje ćpania, celowo używam tego słowa także myśląc o braniu leków, stają się jedną z najprawdziwszych diagnoz społecznych.

Tak właśnie jest. Nie chciałabym, by zabrzmiało to arogancko, ale kiedy przyjeżdża nowy pacjent do przyjęcia, a ja nie przeczytałam jego dokumentów, nie wiem co brał, po chwili rozmowy z dużym prawdopodobieństwem jestem w stanie założyć, jaki problem go do nas przyprowadził. Uzależnienie jest objawem innych trudności, to nie jest tak, że jest problemem samym w sobie, ale znakiem, że coś poszło nie tak. Destrukcyjnym i rozpaczliwym sposobem radzenia sobie, który prowadzi do tego, że problemy się pogłębiają, a nie znikają. Cierpienie też można ćpać, na przykład poprzez pielęgnowanie smutku i autoagresji. Substancje stosuje się też w zależności od sytuacji. Nawet jeśli ktoś z punktu widzenia osobowościowego preferuje przyjmowanie stymulantów, czyli substancji, których przyjmowanie na dłuższą metę prowadzi do problemów ze snem, stanów lękowych, a nawet stanów psychotycznych - to żeby móc zasnąć, wyciszyć się, na pomoc przychodzą leki uspokajające i nasenne. I to samo działa w drugą stronę, zdarza się, że ci, którzy lubią uciekać, sięgają też czasem po stymulanty, by zmusić się do wysiłku, przełamać zmęczenie.

Czy posprzątać mieszkanie, o czym wspominasz w książce.

Na przykład, i może nam się nie mieścić w głowie, ale dziś kobiety często tak robią. Czasami biorą, bo tylko w taki sposób zmuszają się, by w ogóle wstać z łóżka. Lub nie potrafią inaczej zasnąć. I faktycznie typowo kobiecym zjawiskiem jest przyjmowanie substancji psychoaktywnych, w tym alkoholu, który pozornie niweluje uczucie zmęczenia, w celu podołania obowiązkom domowym, takim jak sprzątanie.

Kobiety się łatwiej uzależniają czy inaczej.

Mam na to niezgodę, ale tak jest. I jest to poparte badaniami. Z czystko biologicznego punktu wystarczą nam mniejsze ilości dawek, by nastąpiły te same procesy biologiczne. I kobiety także ogólnie trudniej się leczą, później się zgłaszają, bo pudrują swój nałóg, ćpają elegancko. Albo się nie zgłaszają, bo przecież dzieci, mąż, sąsiedzi. Jak zostawić? Co powiedzieć? To jak z alkoholem, czyli społeczne odrzucenie. Pijany mężczyzna to dusza towarzystwa, człowiek zabawny, pijana kobieta zawsze będzie żałosna. To wynika z różnych stereotypów i norm społecznych, a że je zinternalizowałyśmy, to same wywieramy nacisk na sobie. Nikt nam nie musi gadać, bo nikt nas nie wywrze tak mocnej presji, jak same na sobie wywieramy.

Mówiłyśmy, że narkotyki wyznaczają pewne epoki. Łatwiej było wyjść z nałogu narkomanom lat PRL, za ćpaniem których krył się bunt, idee, kontestacja rzeczywistości, niż dziś, kiedy już za tym „braniem” kryją się całkiem inne braki?

Chciałabym mieć odpowiedź na to pytanie, bo to poznawczo fascynujące. Chciałabym stworzyć na ten temat choćby swoją pseudoteorię, ale prawda jest taka, że każdy nałóg ma swoje trudności. Obserwuję tych ludzi od wielu lat, znam losy tych starych, polskich heroinistów, w ramach pracy doktorskiej prowadziłam badania, w wyniku których okazywało się, że filozofia niekoniecznie pomagała wyjść z nałogu. Z narkomanią jest tak, że obraca nas przeciwko samym sobie, że często jest tak, że zasoby intelektualne, siła, stają się słabością, która podporządkowana nałogowi będzie go wspierać. To są ludzie, którzy toną we własnym smutku egzystencjalnym, a okresy narkotyzowania urastają u nich do jakichś czasów magicznych. Często trudno im się odnaleźć w zwykłej rzeczywistości. Wyleczenie jest możliwe, ale heroina wymaga skrajnych przełomowych momentów w procesie terapeutycznym. Czegoś spektakularnego, na przykład ćpania czegoś innego, jak w przypadku sportowca Jerzego Górskiego czy Tomka Mackiewicza.

Czyli trzeba zastąpić heroinę ośmiotysięcznikami?

W pewnym sensie tak, bo inaczej trudno uporać się z cierpieniem. Trzeba znaleźć coś wielkiego, bo większość heroinistów nie potrafi czerpać satysfakcji tak po prostu. Muszą robić coś kosztem ryzyka, rodziny, pracy, bezpieczeństwa. I taką tendencję da się zaobserwować. Z dzisiejszą młodzieżą, dla której narkotyki są często jedyną rzeczą, która ich potrafi ekscytować, jest inaczej. Bo oni nie mają zazwyczaj żadnego pomysłu na życie. I nie mają w sobie chęci poszukiwania, przełamywania się, wychodzenia ze strefy komfortu, kreacji. Musimy w ośrodku stawać na głowie, by z nich wykrzesać minimum entuzjazmu. Od samego rana zachowują się tak, jakby przyszli na egzekucję. Trudno być trzeźwym, skoro nie ma się w sobie tej wrodzonej ciekawości, a wszystko uruchamiało się na skróty, jak po włączeniu guzika. Kiedyś baliśmy się, że nam narkomani ośrodek postawią na głowie, dziś w ośrodku jest cisza, bo ci, którzy się leczą, najchętniej leżeliby cały dzień w łóżku, oglądali telewizję lub palili papierosy. Pytanie: z którymi uzależnionymi jest łatwiej? Nie wiem. Bo wytrzeźwienie zależy od wielu innych cech i przekonań, które nie przynależą do czasów i rodzaju substancji. I znam historie sukcesów i porażek niezależnie od bagażu i historii, z którą trafili do ośrodka.

I nie zawsze trzeba było się odbić od dna, by wytrzeźwieć. Nie lubisz, kiedy się mówi, że trzeba się odbić od dna, by skończyć ćpać, dlaczego?

Bo dno może być grząskie, muliste, i można się w nim długo topić, zanim się dosięgnie czegoś twardego, a wtedy jedyną rzeczą, którą możemy robić, to patrzeć, jak ktoś nam bliski tonie. Nie trzeba zatem sięgać dna, żeby znaleźć w sobie gotowość do rozpoczęcia terapii. I to jest ten pierwszy najważniejszy i najtrudniejszy moment. Bo nie samo leczenie jest trudne, ale decyzja. Jak z każdą zmianą, odchudzaniem, sportem ważne jest postanowienie, że zmienia się życie. Kontynuowanie ćpania, ale też uzależnienia od hazardu, pornografii czy alkoholu musi stać się bardziej niekomfortowe niż sama zmiana, bo ta, wiadomo, zawsze jest trudna. Trudna dla ego, dla sposobu naszego funkcjonowania, które się wokół uzależnienia kręci. Nie jest tak, że niewygodnie musi się zrobić na dnie, bo może się zrobić na miękkiej kanapie.

Nie trzeba żebrać na ulicach, leżeć pod mostem, można tonąć w luksusowym apartamencie. Niewygodnie zaś robi się wtedy, kiedy ponosimy konsekwencję swoich czynów, kiedy rodzina i bliscy, którzy w imię miłości sprzątają po nas i naprawiają wszystkie nasze błędy, przestają to robić. Nie chodzi o to, by traktować uzależnionego jak powietrze, albo go „dobijać”, ale wielką krzywdą, którą wyrządzamy bliskim, jest pomaganie w zacieraniu śladów po piciu czy ćpaniu. Nawalą w pracy, to tłumaczymy, dzwonimy, piszemy maila, usprawiedliwiamy, naprawiamy relacje, sprzątamy po imprezie, kasujemy kompromitujące zdjęcia. Albo też w ogóle już nie pracują, nie uczą się, tylko niszczą siebie i wszystko dookoła, a my płacimy za ich mieszkanie, gotujemy obiadki. To jest współuzależnienie.

Rzadko się zdarza, że narkoman doświadcza olśnienia idąc ulicą, stwierdza, że to, co robi, nie jest zgodne z jego filozofią, ideami i decyduje się od tego momentu iść już tylko w stronę rozwoju i światła. No nie ma tak. Mechanizmy psychologiczne uzależniania, niezależnie od tego, jak jesteśmy dobrzy i mądrzy, wyprowadzą nas na manowce. Przekonają, że to, co robimy, jest absolutnie z nami spójne, że miłość do mamy nie wyklucza tego, że ją okradamy i sprawiamy, że cierpi i nie sypia po nocach.

Czyli trzeba jednak dostać mocno po łbie?

Uzależnieniem trzeba dostać w twarz, tak by żadna racjonalizacja nie była w stanie nam wytłumaczyć, że to było fajne. Musi przyjść taki moment, że dostrzeżesz, że ci się życie wymyka spod kontroli. I czasami trzeba dać uzależnionemu to poczuć, zamknąć drzwi, kiedy dziesiętny raz wraca naćpany, pozwolić mu się przespać na ławce. Nie można go podnosić za każdym razem, kiedy się przewróci. Może musi poleżeć, powstydzić się, pocierpieć fizycznie i psychicznie i coś stracić. Ale to nie oznacza, że zostawiamy człowieka na zatracenie. Niech wie, że gdy tylko będzie gotowy coś zmienić, to chętnie mu pomożemy.

Są narkotyki uznawane za samo zło i z tym się nie dyskutuje, jak amfa, heroina czy kokaina….

Z kokainą bym już tak odważnie nie szalała, różnie bywa. Słyszałam już wiele razy, że nie jest wcale narkotykiem. Przez to, że się po niej wiele może, a nawet więcej, że pomaga w pracy i tak dalej.

Podobnie z marihuaną czy ayahuasca, które są szamańskie, magiczne i oczyszczające. Dlaczego tak mocno podkreślasz, że to niebezpieczne narkotyki, powodujące destrukcję?

Czułam, że się narażam, bo przecież wielu moich, nie tylko pacjentów, ale również, albo przede wszystkim, znajomych gloryfikuje psychodeliki. Znam środowiska inteligenckie, które są ambasadorami tych używek. Ale mam poczucie, że nastąpiła w tym wszystkim pewna nieumiejętność dostrzegania argumentów z drugiego spektrum. Nie chcę straszyć, bo wierzę, że psychodeliki mają przyszłość w psychoterapii, zwłaszcza w czasach, kiedy jak nigdy mamy problem z kontaktem z samymi sobą, zblokowane emocje, wyparte traumy czy PTSD. I w tych przypadkach są to świetne narzędzia do pracy terapeutycznej.

Ważne, jak mówisz, w czyich rękach jest skalpel? Bo w rękach chirurga ratuje życie, w rękach amatora może skrzywdzić.

Dokładnie. Psychodeliki to nie jest, jak niektórzy myślą, tylko czysta natura, oświecenie, bliskość i nirwana. A sięganie po nie staje się coraz modniejsze, codzienne. W erze mikrodozowania, przyzwolenia, gloryfikacji, ludzie zaczęli na potęgę eksperymentować z halucynogenami. Żyjemy w czasach, kiedy nasze układy nerwowe są mocno nadwątlone; jesteśmy narażeni na permanentną presję, stresy, lęki, traumy pokoleniowe - sięganie po psychodeliki sprawia, że mam przed ośrodkiem kolejkę ludzi na skraju schizofrenii, którzy mają niemały problem, by się odnaleźć w normalnej terapii. Podkreślam: nie sama substancja jest problemem, bo ona nie jest ani zła, ani dobra.

Zły jest kompletny brak krytycyzmu, uznawanie środków za czyste dobro, które nie uzależnia i nie sieje spustoszenia. Takie myślenie mnie przeraża, bo przesady są niebezpieczne. Nawet jeśli te substancje mają bardzo niski potencjał uzależniający, to zapominamy, że uzależnienie nie jest jedyną negatywną konsekwencją zabaw z narkotykami. Używanie ich to rosyjska ruletka, podczas której nie przestrzelimy sobie głowy, ale możemy ją uszkodzić.

Bio
Dr Maria Banaszak - specjalistka psychoterapii uzależnień, psychoterapeutka poznawczo-behawioralna, badaczka społeczna. Pracuje m.in. w ośrodku Monar w Głoskowie, jest dyrektorką hostelu dla osób z zaburzeniami psychicznymi.

Dr Maria Banaszak: Uzależnienie jest objawem innych trudności. Nie jest problemem samym w sobie. Cierpienie też można ćpać
Maria Banaszak, specjalistka psychoterapii uzależnień, współautorka książki „Hajland. Jak ćpają nasze dzieci”.
Katarzyna Kachel

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.