Beata Bielecka

Dla Niemców bohater, a w swojej wsi - wróg publiczny numer jeden!

- Wiem, kto w tej wiosce kradnie, kto para się przemytem, kto bierze narkotyki, ale nikogo to nie interesuje - uważa Z. Matras. Fot. Beata Bielecka - Wiem, kto w tej wiosce kradnie, kto para się przemytem, kto bierze narkotyki, ale nikogo to nie interesuje - uważa Z. Matras.
Beata Bielecka

Na sali sądowej Zdzisław Matras usłyszał od prokurator, że przynosi wstyd narodowi polskiemu. Za to Niemcy zobaczyli w nim porządnego obywatela, dzięki któremu policja odnalazła u nas dwa skradzione za Odrą rowery.

Wtorek, 17 lutego, Frankfurt. Zdzisław Matras, emerytowany milicjant z Lubiechni Wielkiej, spotyka się w redakcji miejscowej "Maerkische Oderzeitung" z dziennikarzem Dietrichem Schroederem. Od dwóch lat Niemiec opisuje jego walkę ze złodziejami rowerów ze wsi i z byłym szefem komisariatu w Rzepinie (jest już na emeryturze), który miał ich rzekomo kryć. Jest z nimi mieszkaniec Frankfurtu, zapalony rowerzysta, który na wieść o tym, że Matras z oskarżyciela stał się oskarżonym, zorganizował wśród mieszkańców Frankfurtu zbiórkę pieniędzy (pośredniczyła gazeta), żeby Polak miał na zapłacenie wymierzonej mu przez sąd kary. I na adwokatów.

O tym, ile euro wręczono we wtorek Z. Matrasowi, nikt nie chce mówić. Wiadomo, że wystarczy i na zapłacenie 2 tys. zł grzywny, i na pokrycie kosztów sądowych (drugie 2 tys. zł). - I na odwołanie, bo tak tej sprawy nie zostawię - mówi mieszkaniec Lubiechni i opowiada swoją historię. Boli go ona potwornie. - Gdy w sądzie usłyszałem, jak pani prokurator mówi, że idąc do niemieckiej gazety przyniosłem wstyd narodowi polskiemu, aż mną zatrzęsło - wspomina, wyciągając z szafy segregator z dziesiątkiem protokołów z przesłuchań i pism, które wysłał do różnych instytucji, m.in. Biura Spraw Wewnętrznych Komendy Głównej Policji.

Pierwsze poszło tam we wrześniu 2012, rok po tym, jak został okradziony. Złodzieje wynieśli mu z warsztatu m.in. nowiutką piłę łańcuchową. Straty oszacował na 5 tys. zł. Policja śledztwo szybko umorzyła. Napisał wtedy skargę do prokuratury. Podpowiedział, kto może stać za tą kradzieżą. Nic to jednak nie dało.

Kradzieże, przemyt i narkotyki?

- Czułem, że nie mam żadnego przebicia - policja mnie olewa, a prokuratura przyklepuje to, co policja im podsunie - wspomina. Sam siebie zaczął pytać, dlaczego? I zaczął widzieć różnego rodzaju powiązania między niektórymi mieszkańcami Lubiechni, których podejrzewał o różne przekręty, a ówczesnym szefem rzepińskiego komisariatu. O tym właśnie napisał do BSW. - Zastosowano jednak tzw. spychologię: Warszawa przekazała wszystko do Gorzowa, Gorzów do Słubic, a Słubice do Rzepina. Osoby, które wskazywałem, zaczęły występować jako sędziowie we własnej sprawie - żali się. Do BSW pisał też, że w jego wsi handluje się kradzionymi w Niemczech rowerami, wywożonym z lasu drewnem, wśród mieszkańców mogą być przemytnicy i handlarze narkotyków. Za jednym ze złodziei, który jechał kradzionym rowerem, ruszył raz z aparatem. Gdy próbował zrobić mu zdjęcie, doszło do szamotaniny. Prokuratura postawiła mężczyźnie zarzut. Paserstwa, nie kradzieży, bo złodziej (ma już na koncie kilka wyroków - przyp. red.) twierdził, że rower od kogoś odkupił.
O tym też opowiedział niemieckiemu dziennikarzowi. W 2013 roku, po kolejnym artykule, ówczesny szef rzepińskiego komisariatu oskarżył Matrasa o pomówienie.

Prokuratura wszczęła postępowanie. Finał miał miejsce na początku tego roku w sądzie. - Prowadząca sprawę prokurator Edyta Sroka, ta sama, która stwierdziła, że przynoszę wstyd Polakom, chciała dla mnie 8 miesięcy więzienia. Sąd się nie zgodził i umorzył warunkowo postępowanie na 2 lata. Dał mi jednak grzywnę i zasądził koszty sądowe - mówi mieszkaniec Lubiechni. Odwołał się. Apelacja jest w toku.
Chcę porozmawiać z prokurator Sroką, ale do końca miesiąca jest na urlopie. Gdy o Z. Matrasa pytam zastępcę prokuratora rejonowego w Słubicach Wojciecha Kwieka, słyszę, że " pan Matras jest jak dzwon, który słychać nie tylko w Lubiechni". Prokurator opowiada, że mężczyzna wielokrotnie pisał różne donosy, ale masa jego informacji była wyssana z palca. - To wręcz nosiło cechy złośliwego pomówienia, co nie zmienia faktu, że jeśli chodzi o rowery, w kilku przypadkach jego informacje się potwierdziły - przyznaje. Dodaje jednak, że Z. Matras widzi w sobie jedynego praworządnego obywatela w tej wsi, co spowodowało, że ludzie go tam znienawidzili.

Otruta Paniusia, zapalone znicze

- Nie usłyszy tu pani o mnie dobrego słowa, bo ludziom nie pasuje, że patrzę im na ręce - uprzedza mnie pan Zdzisław. O tej nienawiści nieraz się już przekonał. Był październik 2012 roku, gdy otruto mu ukochanego psa - Paniusię. Tak nazwał znajdę, która pewnego dnia przyszła pod dom, który zaczął budować w Lubiechni, po tym jak po przejściu na emeryturę przeniósł się tu z Łagowa. Nazwał ją Paniusią, bo gdy pierwszy raz dawał jej kiełbasę, wzięła, ale dopiero z ręki. - Ale paniusia - pomyślałem i tak już zostało - wspomina. 27 października Paniusia zaczęła strasznie skomleć. Szukała wody, jakby ją coś paliło. Dziwne - pomyślał, bo wcześniej dał jej całe wiaderko wody, a potem następne. Miała jakieś nienormalne pragnienie. - Aż w końcu spuchła cała, zaczęła dziwnie człapać, zrobiła kilka kroków, usiadła i już nie wstała - jej właścicielowi oczy robią się mokre, jak tylko zaczyna o tym mówić. Zrobił sekcję zwłok. Paniusia miała żołądek jak durszlak. Przypomniało mu się wtedy, jak we wsi słyszał, że psa najłatwiej się pozbyć, dając mu kwas borny. Zeżre wszystko od środka i po psie. Innym razem, gdy wyszedł z domu, zobaczył wzdłuż ogrodzenia palące się znicze. Zabrał je szybko, żeby żona, która jest po wylewie, nie zdążyła zobaczyć. Rano pojawiły się jednak nowe. Ktoś chciał mu powiedzieć, że już nie żyje.

O Z. Matrasa pytam sołtysa Lubiechni Krzysztofa Hańbickiego. - Znam go, ale kontaktów nie utrzymuję, bo on cuda wyprawia w tej wiosce. Ludzi śledzi, zdjęcia im robi. To były milicjant, który ma ubeckie podejście do życia - ostatnie zdanie sołtys wyraźnie akcentuje (w komunie siedział za walkę o demokrację).

We wsi rozmawiam na ten temat z kilkunastoma osobami. Tak jak uprzedzał mnie Z. Matras, nikt dobrego słowa o nim nie mówi. - Ma nie po kolei w głowie - twierdzi Stanisława Kotzbach. - Wszystkich obserwuje, nawet dzieci na placu zabaw, zza drzewa kamerą nagrywał. Po co? - pyta. - A co było w niedzielę?! - wtrąca Grażyna Markiewicz. - Stanął na murku koło kościoła i przez lornetkę ludzi obserwował. To chore - uważa. Rafał Kubiś jest sąsiadem Z. Matrasa. - Długo żyliśmy w zgodzie, ale jak mu ukradli te narzędzia, to w każdym zaczął widzieć złodzieja. Wielu we wsi o coś posądza - mówi.

Zorro na pomoc

Niesłusznie? Zorro - tak podpisał się ktoś, kto przysłał panu Zdzisławowi ostrzeżenie - zaczął swój list od tego, że rodzice nauczyli go, że na chleb trzeba zarobić, a nie kraść. No to nie kradnie. Zna jednak we wsi tych, co kradną (wymienia te same nazwiska, co Z. Matras w liście do BSW). Raz słyszał, jak pod sklepem opowiadali o nowiutkiej pile Matrasa, wciągając przy tym nosem narkotyki. Po dwóch dniach została skradziona. Potem słyszał, jak mówili, że przez Matrasa nie mogą już kraść drewna w lesie. Uważali, że trzeba go postraszyć. Może podpalić mu budynek gospodarczy? - Najbardziej zdenerwowali się, jak pan złapał (tu pada nazwisko) na kradzieży roweru. Odgrażali się, że spalą pana dom - pisał Zorro. Dodał, że on sam naliczył, że miejscowi rozprowadzili we wsi 30 kradzionych w Niemczech rowerów...

D. Schroeder był prawie na wszystkich rozprawach w sądzie, podczas których na ławie oskarżonych siedział Z. Matras. - Miałem wrażenie, że wszyscy traktują go w Polsce jak zdrajcę. To straszne - mówi.
- Gdybym spotkał tego niemieckiego dziennikarza, powiedziałbym mu, że w Polsce mamy przysłowie "Zły to ptak, co własne gniazdo kala" - mówi mi spotkany w Lubiechni starszy mężczyzna...

Beata Bielecka

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.