Zawodniczka Automobilklubu Gorzowskiego Dominika Orlik pierwszy raz w karierze pojechała w Enduro. Po powrocie podzieliła się wrażeniami.
19-letnia międzyrzeczanka to jedna z niewielu kobiet w Polsce, które uprawiają motocross. Do tej pory rywalizowała głównie w tej dyscyplinie, ale od jakiegoś czasu próbuje sił także w cross country (już kilka razy stanęła na podium). - Moim największym marzeniem jest jednak start w legendarnym Rajdzie Dakar - przyznała szczerze Dominika Orlik, która w związku z tym zawiesza sobie poprzeczkę coraz wyżej.
Aby podnosić umiejętności, w ubiegłym tygodniu reprezentantka Automobilklubu Gorzowskiego wystartowała w VII i VIII rundzie Pucharu Polski w Malechowie. - Pierwszy raz jechałam w zawodach enduro. Pozwoliły mi na to wolne terminy w kalendarzu. Ta konkurencja mocno różni się od MX. Jedno okrążenie ma około 40 km i składa się z dojazdówek, czyli dróg prowadzących do testów - wyjaśniła 19-latka.
Trasa składała się z crossu (ciasne zakręty po nierównej i miejscami błotnej łące) i enduro (ogromne podjazdy, zjazdy i inne „dziwne” rzeźby terenu). - Na przejechanie jednej pętli miałam 75 minut. W tym był też czas na dolanie paliwa, oskrobanie motocykla z błota itp. Do wyniku liczyły się czasy z testów, a także punkty karne za ewentualne spóźnienie się na metę - dodała nasza utalentowana zawodniczka.
Pierwszego dnia Orlik zajęła trzecie miejsce, ale przyznała, że z każdym zaliczonym odcinkiem trasy jej oczy stawały się coraz większe ze zdziwienia, bo po tak wymagającej nigdy wcześniej nie jeździła. - Mimo to uśmiech ze szczęścia prawie rozrywał mi twarz, bo za każdym zakrętem, a czasami również na prostej czekała przygoda! Podobno trafiłam na jedną z najtrudniejszych rund w tym sezonie. Jak na pierwszy start to idealnie - mówi motocyklistka, która przyjechała na zawody głównie po naukę.
Międzyrzeczanka wspomina, że w błotnistej mazi motocykle grzęzły tak bardzo, że kilku zawodników miało spory problem, aby je wydostać. - To jest to! Zawsze mówię, że im trudniej, tym lepiej. Gdy na mecie dowiedziałam się, że pierwszy dzień ukończyłam na trzecim miejscu, to oooooszalałam! - cieszyła się Orlik.
To jest to! Zawsze mówię, że im trudniej, tym lepiej
Nazajutrz Lubuszanka miała do przejechania tylko trzy pętle, ale razem w oba dni blisko 260 km. - Każde z siedmiu okrążeń było inne. Raz przejechał po mnie quad, a raz woda tak zachlapała mi gogle, że jechałam po omacku. Na trasie było twardo, a nagle motor zapadał się po koła, albo wyrastała przede mną wielka dziura - relacjonowała 19-latka, która ani się obejrzała, a już ruszała do ostatniego, jak się okazało, pechowego testu. Na zjeździe z lejami miała ona uślizg przedniego koła. Próbując się ratować, tak niefortunnie postawiła nogę, że przygniótł ją motor. Z trasy pomogli jej zejść koledzy i tata. Do mety zostało tylko 5 km...
Jak się potem okazało, Orlik zerwała wiązadła w kolanie. Mimo to zamierza wrócić do ścigania jeszcze w tym roku. Trzymamy kciuki!