Daniel oddał nerkę Adrianowi. Agnieszka uratowała Justynę
Odnaleźli się w internetowej otchłani. Agnieszka szukała ratunku dla swojego partnera, Justyna - dla siebie. Po badaniach okazało się, że obie pary mogą „na krzyż” uczynić się zdrowymi i szczęśliwymi.
Agnieszka Chrzanowska to uśmiechnięty „wulkan energii”. Przy niej drobniutka Justyna Burniak wydaje się być skromną uczennicą. Są prawie równolatkami (29 i 31 lat). Do niedawna zupełnie obce sobie kobiety. Dziś są „siostrami”. Od miesiąca Justyna nosi w sobie cząstkę Agnieszki.
- Ktoś powiedział, że z Adrianem wyglądamy jak bracia - śmieje się Daniel Burniak, mąż Justyny. 34-latek okazał się idealnym dawcą dla o rok starszego Adriana Bartosika, partnera Agnieszki.
Tata, mama, siostry. Każdy chciał być dawcą
Gdy Justyna miała lat 15 usłyszała, że cierpi na kłębuszkowe zapalenie nerek z chorobą Schönleina-Henocha (zapalenie naczyń krwionośnych).
- Przez 16 lat choroba była wyciszona, choć z roku na rok wyniki badań miałam coraz gorsze - wspomina.
Skąd ta przypadłość? - Może z niewyleczonej grypy, ale to tylko podejrzenia. Czułam się, jakbym miała grypę, bolały mnie ręce i nogi, bóle były podobne do reumatycznych. Na dodatek na nogach pojawiła się wysypka. Potem doszły bóle głowy i wymioty.
Mimo choroby skończyła liceum, poszła na studia, znalazła pracę. Proces upośledzenia funkcji nerek pogłębiał się. W listopadzie 2016 r. trafiła na dializy. Nie najlepiej znosiła kontakt z maszyną. Miała bóle głowy, które długo nie ustępowały po każdym „seansie”.
Wcześniej o transplantacji nie myślała? - Nie zwracałam na to uwagę, ale gdzieś się to przewijało. Dopiero dr Dorota Kamińska ze Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu zasugerowała, że może powinnam zacząć myśleć o rodzinnym przeszczepieniu lub o nerce od dawcy zmarłego.
Tato Justyny chciał oddać córce swoją nerkę, bo mają taką samą grupę krwi. - Okazało się jednak, że nie mamy zgodności tkankowej. Mąż oferował i też nie mógł. Również mama, ale cierpi na kamienie nerkowe. Siostry chciały, ale są za młode. Dlatego się nie zgodziłam. Mówiłam im, że jak już będą miały dzieci, choć wiem, że jedna nerka nie jest problemem, by zostać matką.
- Względy etyczne tu zadziałały - tłumaczy postawę Justyny jej mąż.
Nie masz nic do gadania. Musisz się zgodzić
Wielka chwila radości, bo Agnieszka urodziła synka, a zaraz dramat. - Okazało się, że Adrian ma ciężko chore nerki. Wtedy ta choroba wyszła - wspomina Agnieszka .
Adriana bolała głowa, wymiotował. Trwało, zanim postawiono właściwą diagnozę. Trzy lata temu znalazł się w szpitalu w Zielonej Górze, w oddziale nefrologii. Badania wykazały, że jego nerki są w fatalnym stanie.
W marcu 2015 r. pierwszy raz poszedł na dializę. Do sztucznej nerki był podłączany trzy razy w tygodniu. - Na szczęście mamy stację dializ w Świebodzinie. Adrian na początku fizycznie dobrze znosił dializy, gorzej było z psychiką. Pracy zawodowej nie zaniechał, na dializy chodził wieczorami. To był swoisty maraton, którego nawet zdrowy człowiek mógłby nie wytrzymać - opowiada Agnieszka.
Gdy tylko choroba się ujawniła, zrobiła badania na grupę krwi. - Wszystko było jasne: mam grupę A, Adrian - B. Wiedziałam, że nie będą mogła mu oddać nerki.
Siadła do komputera. - Od razu szukałam informacji o krzyżowym przeszczepieniu. Weszłam na stronę „Poltransplantu”. Pamiętam, że zadzwoniłam do Adriana mówiąc. - Nie masz nic do gadania. Musisz się zgodzić!
Przyznaje, że wcześniej nie rozmawiali o przeszczepieniu nerki i o tym, by była dawcą dla Adriana. Jednak od dawna nosi w portfelu oświadczenia woli, czyli deklarację oddania swoich narządów po śmierci.
- Naprawdę o tym nie wiedziałem - zapewnia Adrian (oboje ode mnie dowiedzieli się, że Daniel nosi przy sobie taki „kartonik” od 2009 r.).
I nastał najszczęśliwszy dzień w życiu obu par
Facebook ich połączył. Kiedy Agnieszka zaczęła przeczesywać sieć, w poszukiwaniu kontaktu z parą, która mogłaby brać udział w krzyżowym przeszczepieniu nerek, wpadła na Justynę.
Agnieszka i Adrian w listopadzie 2016 r. wysłali zgłoszenie do „Polstransplantu”, w styczniu br. jechali do Warszawy na pierwsze badanie.
Daniel wspomina: - Mnie wpisano na listę żywych dawców, żona początkowo była na krajowej liście oczekujących od dawców zmarłych, potem dla żywych.
Pod koniec marca małżonkowie zostali zakwalifikowani do transplantacji, a już po tygodniu dostali telefon, że jest dla nich para. - „Poltransplant” zrobił wirtualny cross- match (próba krzyżowa) z parą Agnieszka-Adrian. Wyszło, że wszystko pasuje - opowiada mąż Justyny.
Po raz pierwszy obie pary spotkały się 8 maja, w Warszawie. - Było tak, jakbyśmy się znali od zawsze - wspominają.
Wtedy wykonano im badania zgodności immunologicznej, które miały dać odpowiedź, czy mogą między sobą wymienić nerki. Następnego dnia były wyniki.
- 9 maja to dzień przełomowy, najszczęśliwszy dzień w naszym życiu, bo okazało się, że pasujemy! - Agnieszka raz jeszcze przeżywa emocje całej czwórki.
Zgodnie z procedurą badanie zgodności tkankowej zostało powtórzone cztery dni przed operacją.
Szlachetną ideę można urzędowo „zamordować”
Dawstwo od osób niespokrewnionych wymaga zgody Komisji Bioetycznej Krajowej Rady Transplantacyjnej i sądu, właściwego dla miejsca zamieszkania dawcy.
- W sądzie w Lwówku Śląskim to była pierwsza tego typu sprawa. Od złożenia wniosku do otrzymania prawomocnego wyroku minął zaledwie tydzień. Rozprawa trwała niecałą godzinę. Pani sędzia najwyraźniej była zaciekawiona tą sprawą - opowiada Daniel.
Tymczasem Agnieszka chciałaby zapomnieć, że musiała przez to przejść. - Spotkało nas coś niezrozumiałego. Powiem więcej: to była tragedia. Najpierw usłyszałam, że mają sprawy już na lipiec i moim wnioskiem nie będą się zajmować. Byłam zszokowana, o mało się nie popłakałam. Próbowałam tłumaczyć, że to sprawa wyjątkowej wagi, bo chodzi o życie. Moje słowa sędzia Beata Augustynowicz skwitowała: - Tu są same życiowe sprawy! Rzeczywiście, rozprawa o alimenty to sprawa życia i śmierci!
Potem usłyszała, że sama ma się dowiadywać, na jaki dzień zostanie wyznaczona rozprawa, „bo to leży w jej interesie”. - Codziennie biegałam do sądu.
Adrian: - To było okropne, bo wszystkie terminy w obu ośrodkach transplantacyjnych były już ustalone. Nie mając zgody sądu, musielibyśmy mieć wyznaczone inne daty operacji. A przecież to bardzo skomplikowana logistycznie operacja.
- Czułam się, jakbym była przestępcą. Odbyły się dwie rozprawy - 1 i 2 czerwca z udziałem prokuratora. Padały pytania o nasze życie osobiste - dodaje Agnieszka.
Chciałam rozmawiać z Beatą Augustynowicz, sędzią Sądu Rejonowego w Świebodzinie. Usłyszałam, że mogę napisać maila. Wysłałam.
12 czerwca, o 8 rano, w Klinice Transplantologii i Chirurgii Ogólnej Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 w Bydgoszczy oraz w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu rozpoczęły się równocześnie zabiegi pobrania nerek, które - po raz pierwszy nie opuściły szpitala.
- To biorcy dojechali do placówek, w których otrzymali zdrowy narząd. U pań pobranie i przeszczepienie nerki odbyło się w bydgoskiej klinice, panowie przeszli zabieg we Wrocławiu. Ze względów medycznych tak jest najlepiej, gorzej z powodów emocjonalnych, z uwagi na rozłąkę par - mówi dr n. med. Aleksandra Woderska, regionalny koordynator transplantacyjny w „Juraszu”. Daniel: - Od początku byłem za tym, żeby żonie pomóc. Dializy dezorganizowały życie naszej rodziny, był problem, żeby wyjechać nawet na kilka dni. Wioząc 9 czerwca dziewczyny do Bydgoszczy byłem spokojny. Wiedziałem, że wszystko będzie dobrze.